Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Dzikie serce
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: z Polski
|
Wysłany: Pon 19:33, 06 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Czarny Łuk siedział w kącie swojej "nowej" celi. Cuchnęło tam stęchlizną. Zastanawiał się nad swoją sytuacją.
"Złamał dane słowo. W takim razie ja już też nie muszę mojego wypełnić. Nie zostaje nic, jak ucieczka."
W tej chwili wszedł strażnik:
- Chodź, zakapturzony! Czas obciąć paznokcie- rzekł szyderczo i wybuchnął śmiechem. Dwóch drabów chwyciło go i zaczęło wyprowadzać. Wyszli na długi, ciemny korytarz. Jakieś 20 metrów przed nimi po prawej były otwarte drzwi. Kiedy byli tuż obok nich, Dzikie serce z całej siły naparł na strażnika obok siebie i wpadł z nim do tego pomieszczenia. Drugi pobiegł za nimi, jednak dostał w głowę zamykającymi się drzwiami i stracił przytomność. Dzikie serce wraz z drugim strażnikiem wpadli do... zbrojowni. Kalormeński zbir wyrwał miecz z pochwy i rzucił się na Narnijczyka. Czarny Łuk, choć zakuty, chwycił szybko jeden z mieczy i zaczął się jakoś bronić. Cienko mu to szło, ponieważ przez całe dotychczasowe życie posługiwał się inną bronią. Kalormeńczyk napierał tak zażarcie, że przeciął łańcuch krępujący łucznika. Dzikie serce wycofywał się w kierunku miejsca, gdzie stały dzidy. Cały czas broniąc się, w końcu tam dotarł. Wtedy zbrojny wytrącił mu miecz.
- I co teraz, "kapturku"? Idziemy na szafot, co? Poddaj się i cho...!- ale nie dokończył, gdyż łucznik mocnym kopniakiem odepchnął go, wyrwał jedną z włóczni i cisnął nią prosto w szyję Kalormeńczyka.
- Może innym razem.
Wyjął klucze zza pasa strażnika i uwolnił się z resztek łańcuchów. Chodził chwilę po zbrojowni, szukając czego dla siebie. Juz zrezygnowany miał brać włócznię, kiedy zobaczył, że w kącie leży cały ewkipunek, nie tylko jego, ale i całej drużyny. Z uśmiechem wziął swoje rzeczy, zapalił fajkę i wyszedł na korytarz. Zobaczył, że leżący tam Kalormeńczyk się budzi, zdzielił go w łeb i schował do zbrojowni.
"I co dalej?" Miał dylemat, czy teraz uwalniać resztę drużyny, czy uciec i potem po nich wrócić. Wydedukował, że jak już zorientują się, że uciekł, wyślą za nim pogoń i warownia zostanie pusta. Wtedy łatwiej będzie uwolnić resztę. Postanowił samemu uciekać. Tylko jak?
Ruszył długim korytarzem. Zobaczył nieokratowane okno dość wysoko. Wrócił się do zbrojowni po jakąś linę. Znalazł tam kotwiczkę, którą się zarzuca do okien, aby się wspiąć. Już się cieszył, gdy nagle zobaczył, że drzwi się otwierają. Weszło dwóch Kalormeńczyków.
- Co tu się stało? Popatrz, tam jeden nasz zabity! A ten tu nieprzytomny! To na pewno ten kapturnik. Idź i zamelduu...- nie skończył. Został przeszyty strzałą. Drugi rzucił się do ucieczki. Dzikie serce ruszył za nim. Zobaczył go biegnącego do wyjścia. Napiął łuk i strzelił mu prosto w tył szyi.
-"Cholera ich tu nadała. Teraz trzeba szybko wiać!"
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Delimorn
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pon 18:29, 13 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Kiedy strażnik zabrał Ellenai, Delimorn została sama. Jej towarzyszkę musieli zabrać niedaleko, bo dziewczyna wyraźnie słyszała jej krzyki.
- O, nie! - pomyślała przerażona - Biedna Ellenai! Że też muszą ją spotykać takie krzywdy! Ale skoro ją zabrali, ja będę następna!
Przerażona skuliła się na swoim miejscu.
- Aslanie, pomóż nam! - modliła się cicho. Przymknęła oczy. Wszystkie dźwięki zaczęły do niej dochodzić wyraźniej.
Świst bicza. Krzyki Ellenai. Łańcuchy uderzające o metal.
Nie mogła więcej tego słuchać. Otworzyła oczy, próbując pokonać strach
Nim się spostrzegła, drzwi się otworzyły, a stanęło w nich dwóch strażników. Jeden wrzucił nieprzytomną Ellenai do środka, a drugi podszedł do niej i spojrzał z góry.
- No, maleńka, teraz twoja kolej! - powiedział, brutalnie chwytając ją za rękę i zmuszając do wstania. - Nie opieraj się, w końcu i tak będziesz musiała dostać swoje! Trzeba było nie walczyć!
Mimo strachu, Delimorn nierozważnie spoliczkowała mężczyznę. Uczyniła to tak mocno, że ten zachwiał się, a jego twarz poczerwieniała ze złości.
- Skoro chcesz tak grać - dodatkowe pięćdziesiąt batów! - krzyknął do towarzysza.
Obaj strażnicy chwycili ją za ramiona i wyprowadzili na zewnątrz.
- Jak mogłam tak głupio postąpić?! - pomyślała, rozżalona.
Pomieszczenie do chłosty było kilka drzwi dalej. Widząc mężczyznę z biczem w ręku, pobladła.
- Dla tej 100 batów, stawiała się. - rzekł strażnik, przykuwając ją do wysokiego słupa na środku pomieszczenia.
- No i widzisz maleńka, z nimi nie warto walczyć, bo w końcu tego nie przeżyjesz. - powiedział mężczyzna, podnosząc bicz.
Z każdym następnym uderzeniem słabła. Nie miała siły liczyć, skóra na plecach paliła ją, zaczęło jej się kręcić w głowie. Jedyne czego chciała, to by męka nareszcie się skończyła. Chciała się modlić, ale nie mogła nawet skupić myśli. Nie wiedziała czy krzyczy, obraz zaczął jej się rozmywać przed oczami. Kiedy opadła na ziemię, wciąż czuła uderzenia. Byli bezlitośni. Czekała aż wszystko się skończy, a później...
Później była już tylko ciemność.
Gdy się ocknęła, była z powrotem w celi. Obok niej siedziała Ellenai.
- Już po wszystkim? - zapytała słabo. - Nie mogę się ruszyć!
Stękając, przewróciła się na bok i skuliła. Nie mogła leżeć na plecach ani też wstać. Nie wiedziała co będzie dalej.
- Trzymali cię dłużej niż mnie. Tak mi się przynajmniej wydaje. - usłyszała słowa towarzyszki.
- Dostałam dodatkowe pięćdziesiąt, bo spoliczkowałam strażnika. - odpowiedziała po chwili. Wszystko dochodziło do niej jakby zza ściany.
Nim się obejrzała, znów zemdlała. Ciemność.
- Chyba czas się przyzwyczaić... - zdążyła jeszcze pomyśleć.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dzikie serce
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: z Polski
|
Wysłany: Pon 20:04, 13 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Tymczasem Dzikie serce cisnął kotwiczkę w okno. Wspinał się i zobaczył, że jakiś metr nad nim jest dach budynku. Pod nim, około 20 metrów w dół, zobaczył miasteczko z ciasnymi uliczkami, przez które już się raz przeciskał. Wspiął się na dach nie zauważony, zabrawszy ze sobą kotwiczkę. Mogła się jeszcze przydać.
"Jak by tu zejść teraz?"
Myślał przez chwilę. Wezwał pomocy Aslana. Poczuł jakby wewnętrzny nakaz, aby spojrzeć, co jest po drugiej stronie. Zobaczył tam wielką kopę siana i w dodatku aktualnie nikt się tam nie kręcił. Po chwili namysłu skoczył i po chwili otrzepywał się z siana. Zaczął się szybko przekradać uliczkami. Gdy zobaczył strażnika, zawracał i szukał innej drogi. Chwilę mu zeszło, zanim zdołał wyplątać się z zaułków miasta. Już opuszczał miejscowość, gdy usłyszał alarm w twierdzy.
"Teraz to muszę się śpieszyć!"
Zaczął biec w kierunku lasu. Z daleka usłyszał tętent koni i gniewne krzyki Kalormeńczyków. Nagle już obok głowy świsnęła mu strzała.
Zobaczył dwóch konnych łuczników, którzy ze sporej odległości zaczęli weń strzelać.
- Za Narnię! - krzyknął i chwycił pierwszą strzałę. Wycelował i raził pierwszego z nich w oko. Drugi wyciągnął niewielki sztylet i w galopie chciał zgnieść łucznika. Dzikie serce niewiele się namyślał i wystrzelił drugą strzałę. Zabił swego przeciwnika jakiś pięć metrów przed sobą. Widząc, że zmierza ku niemu więcej Kalormeńczyków, złapał konia martwego zbrojnego z Kalormenu i pognał w kierunku lasu. Gdy się w nim znalazł, przejechał jeszcze parę matrów na nim i dalej szedł na piechotę. Po lesie zawsze poruszał się pieszo i uznał, że łatwiej bedzie mu uciekać. Przedzierał się przez leśne krzaczory już dłuższą chwilę i słyszał za sobą odgłosy pogoni. Nagle znalazł się nad urwiskiem, którego nagie skały wróżyły niechybną śmierć każdemu, kto by z niego zleciał. Szukał więc obejścia, jednak wiedział, że będzie musiał podjąć walkę. Wyciągnął już strzałę na cieciwę i po cichu przekradał się, zacierając ślady. Miał nadzieję na zgubienie pogoni.
- Tam jest! Brać go żywcem, chłopcy!
- Niedoczekanie twoje! - rzekł Narnijczyk i posłał mu strzałę prosto w serce.
Pełnym biegiem uciekał przez las, co chwilę zatrzymując się, aby unieszkodliwić jednego z wrogów. Co który się zbliżył, już leżał martwy. Próbował biegać w kółko wokół swych wrogów i razić ich strzałami. Zapomniał jednak o urwisku, nad którym już był. Wystrzelił strzałę, przebiegł kawałek i runął w przepaść. Spadł na jedną z półek skalnych i stracił przytomność. Kalormeńczycy stali chwilę nad urwiskiem, ale odzienie Czarnego Łuka zlało się z barwą skalną i go nie zobaczyli
- Widzisz go gdzieś?!
- Nie! Spadł i niechybnie zginął. Żołnierze, wracamy. Jednego narnijskiego gada mniej.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Sob 19:08, 18 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Ellenai nie wiedziała, jak długo leżała nieprzytomna. Ale gdy się ocknęła, była z powrotem w celi. Była sama. W mgnieniu oka przypomniała sobie, co się stało i zdziwiła się, że plecy nawet ją bardzo nie bolą. Nie paliły jej, nie rwały rozdzierającym bólem, jak możnaby się spodziewać. Czuła się raczej, jakby je miała sparaliżowane. Zdołała się podnieść i wtedy poczuła, jakby na jej plecach pękała jakaś skorupa i zaczął się ból. Zrozumiała, że wcześniej rany były pokryte zaschłą krwią, co tamowało krwawienie. A teraz jej ruch otworzył rany... Gdyby mogła się obmyć... "Żeby tylko nie dostać zakażenia krwi!" - przyszła jej do głowy nieco idiotyczna myśl. Bo w takiej sytuacji głupio jest się martwić zakażeniami...
Czarodziejka znów położyła się nieruchomo na podłodze, na brzuchu, rzecz jasna, czekając na kolejne skrzepnięcie krwi. Wiedziała, że dość długo będzie musiała czekać, ale w końcu nie miała nic innego do roboty. Na razie nie miała. Aslanowi niech będą dzięki.
Po jakimś czasie (Ellenai nie miała jak mierzyć czasu, nie miała przecież żadnego czasomierza, a zresztą nie w głowie jej było liczenie czasu, gdy tak cierpiała) drzwi się otworzyły i strażnik wniósł wychłostaną Delimorn. Rzucił ją na podłogę jak wiązkę słomy, i nie zaszczycając Ellenai ani jednym spojrzeniem, bez słowa wyszedł.
Dziewczyna była nieprzytomna, tak jak Ellenai wcześniej. Przezwyciężając ból pleców, Ellenai podpełzła do niej i przewróciła na brzuch, aby dotyk posadzki nie urażał jej skrwawionych pleców, a potem jakimś cudem usiadła obok niej na piętach i delikatnie pogładziła ją po spoconych włosach. Jej własne plecy stanowczo protestowały przeciwko trzymaniu ich w pionowej pozycji, ale nie zważała na to. Teraz najważniejsza była Delimorn! Jakże żałowała, że nie ma wody! Nie tylko już do obmycia siebie, ale i przyjaciółki! Zimna woda na pewno złagodziłaby ból…
Nie wiedziała, jak długo Delimorn leżała w omdleniu. Wreszcie jednak otworzyła oczy:
- Już po wszystkim? - zapytała słabo. - Nie mogę się ruszyć!
Stękając, przewróciła się na bok i skuliła.
- Trzymali cię dłużej niż mnie. Tak mi się przynajmniej wydaje - powiedziała Ellenai. - Nie mam jak mierzyć czasu, więc pewna nie jestem...
- Dostałam dodatkowe pięćdziesiąt, bo spoliczkowałam strażnika - odpowiedziała po chwili Delimorn
I zaraz znów zemdlała.
Ellenai westchnęła. „Może to lepiej"- pomyślała.- „Jak człowiek jest nieprzytomny, to nie czuje bólu… a ona dwa razy tyle... Biedactwo! Niech śpi jak najdłużej, dopóki ból nie stanie się do zniesienia..." Lecz Ellenai czuła się samotna, nie mając z kim porozmawiać. Żeby zapomnieć o bólu pleców, zaczęła rozmyślać o innych. Co z Dzikim sercem? Co z Karolem? I, na Grzywę Lwa, co z królem i królową? Czy żyją? Czy nie dzieje im się krzywda? I co będzie z nimi dwoma - na koniec odważyła się pomyśleć o ich własnej, wcale niewesołej sytuacji.
Po jakimś czasie Delimorn znów się ocknęła. Wargi miała suche, Ellenai wiedziała, że chce się jej pić, tak samo jak jej.
- Dałabym ci się napić - rzekła, czule dotykając ręką jej czoła – ale nie mam ani kropli wody... Może ktoś tu wkrótce przyjdzie i przyniesie nam coś do picia? Chyba nie chcą, abyśmy umarły z pragnienia, bo martwe niewolnice na nic im się nie przydadzą - uśmiechnęła się niepewnie, nie mając pewności, czy to, co powiedziała, ma jakikolwiek sens. Myśli jej plątały z głodu, pragnienia i zmęczenia, ale musiała, po prostu musiała czuwać przy Delimorn.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dzikie serce
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: z Polski
|
Wysłany: Sob 22:01, 18 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Noc już nadchodziła i zaczynało się ściemniać. Dzikie serce ocknął się i zobaczył, że jest w pozycji dośc nieciekawej. W głowie mu dudniło. Na szczęście jednak, poza utratą przytomności, nic więcej mu się nie stało. Był słaby, ale zdołał wspiąć się z powrotem na równą powierzchnię. Zaczął "zwiedzać" las. Chciał poznać niemal każdy korzeń i kamyk. Kluczył przez większość nocy, bez pożywienia i wody. Znalazł sobie miejsce nieopodal wielkiego, rosłego drzewa. Znalazł tam kilka krzaków dzikiej jagody. Pożywił się i położył spać.
Następnego dnia obudził się i zaczął na dobre oswajać się z lasem. Znalazł wiele krzaków z jagodami i porzeczkami w głębi lasu. Próbował się tym najeść, co jednak szło dość opornie. W odległym od krawędzi lasu i ciemnym zakątku zrobił szałas z gałęzi i zaczął się namyślać, jak odbić resztę wyprawy. Nie przychodził mu żaden dobry pomysł do głowy. Postanowił na razie robić wypady do osady, w celu uzyskania jakichś informacji. Zaplanował to na następny dzień. Miał nadzieję, że jego przyjaciele będą przewożeni, jednocześnie bojąc się o ich życie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Delimorn
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Sob 20:37, 02 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Kiedy Delimorn na dobre się ocknęła, uświadomiła sobie, że jej sytuacja jest, lekko mówiąc, niewesoła.
- Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytała, podnosząc się.
- Dwa dni. - usłyszała odpowiedź. - Miałaś nawet lepiej, nie czułaś głodu.
Słysząc to, dziewczyna zmartwiła się i spróbowała zebrać myśli.
- Nie dali nic do jedzenia ani do picia? Czy nie łatwiej byłoby nas po prostu zabić? - powiedziała, kuląc się pod ścianą i kryjąc twarz w dłoniach. Przeraźliwie bolała ją głowa, plecy paliły żywym ogniem, a w ustach czuła niewyobrażalną suchość. - Mam nadzieję, że przynajmniej pozostali dali sobie radę. Uch, zawiodłam! Miałam otoczyć opieką króla i królową, poprowadzić wyprawę i co? Doprowadziłam nas do niewoli!
Po raz pierwszy wyrzekła swoją prawdziwą misję. Mgliście wróciła do dnia, w którym, po zapisach, królowa Zuzanna poprosiła ją:
- Wiem, że wiele podróżowałaś. Znasz Narnię i okoliczne krainy jak nikt inny. Proszę, zaopiekuj się mym rodzeństwem! Zachowują się jak dorośli, ale w głębi duszy to wciąż dzieci!
Delimorn nie mogła nie zgodzić się na jej prośbę. Jakiś czas później rozmawiała też z królem Edmundem.
- Wiem, że moja siostra prosiła cię o opiekę nad nami. Skoro obdarzyła cię zaufaniem, ja też mogę. Wiele podróżowałaś, więc możesz nas poprowadzić. Zrobisz to? - zapytał.
- Oczywiście! - odparła wtedy. - Ale nie chcę, by ktokolwiek o tym wiedział. To ty, mój Panie, przewodzisz wszystkiemu. Nie chcę umniejszać twoich zasług.
Król przyjął to z zadowoleniem. Myśląc o tym, dziewczyna czuła wstyd.
Dźwięk otwieranej celi wyrwał ją z rozmyślań.
- Ruszać się! - usłyszały Delimorn i Ellenai - Macie nową robotę! Pan chce was w kuchni! Mam nadzieję, że umiecie gotować, bo... Pan ma bardzo wygórowane wymagania, a gdy coś mu nie smakuje, bardzo się złości!
W głosie żołnierza słychać było złośliwość. Nie minęła chwila, a wypchnął je z pomieszczenia i związawszy im ręce, prowadził do przodu.
- Może jest nadzieja... - szepnęła Delimorn.
Nie mogła się poddać. Nie teraz, gdy przechodząc obok wielu cel, ujrzała na twarzach więźniów cierpienie. Zawsze była silna. Teraz też musi.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dzikie serce
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: z Polski
|
Wysłany: Wto 21:39, 05 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Czarny łucznik niespokojnie przewracał się z boku na bok. Śniły mu się dziwne rzeczy. Nagle w jednym ze snów ujrzał swego byłego mentora w bractwie. Wyglądało to jak spotkanie na moście. Dzikie serce stał na nim zaś Baruden już z niego zszedł.
- Dzikie serce, pamiętasz jeszcze o bractwie?
- Tak, dlaczego miałbym o nim zapomnieć?
- Czy na pewno? Czy myślisz nad jego odbudową? Jesteś jedynym, który to może zrobić. Ci którzy także przeżyli ostatnią bitwę zginęli w opłakany sposób.
- To nie była bitwa! To była rzeź! Zostaliśmy wystawieni. Nigdy w historii bractwa nie toczyliśmy w ten sposób potyczki...
- Nie pałaj gniewem! Czy już zapomniałeś? "Pokora, posłuszeństwo i opanowanie z oddaniem naszą drogą". Tego motta nauczył mnie mój mentor, a on był założycielem o ile pamiętasz. Ja przekazałem je tobie. Cyz nadal wg. niego postępujesz?
- Przepraszam.. Nie byłem łatwym uczniem i dlatego pewnie wciąż nim jestem.
- Myśl często o Narnii i Aslanie, a dobrze wypełnisz misję. Nie mogę ci powiedzieć czy odbudujesz bractwo, lecz wiedz że pomimo wad które mają wszyscy, jesteś największym talentem bractwa jaki mieliśmy
Baruden zaczął odchodzić. Dzikie serce próbował krzyczeć, aby go zatrzymać, ale nagle wszystko się rozpłynęło. Zbudził się, gdy jeszcze było ciemno i chwile rozmyślał nad snem po czym wziął się za przygotowywania do wypadu
Jeszcze przed świtem Dzikie serce zdjął swój czarny płaszcz, ogolił się swym nożem i ściął włosy do skóry dla wszelkiej niepoznaki. W samej koszuli i spodniach wyruszył do osady nosiąc w prymitywnym koszu owoce. Wymyślił historię że przybył z północy i po wielu przygodach postanowił osiedlić się w Kalormenie. Aktualnie mieszka w lesie i sprzedaje owoce.
Gdy wszedł do wioski, niewielu zwracało nań uwagę. Wielu wyglądało podobnie aczkolwiek ludzie tutejsi w większości na głowach nosili turbany. Chodził między ludźmi i sprzedawał "co miał". Przy okazji obserwował ułożenie wioski. Przez cały dzień zarobił ledwo 3 krescenty.O zachodzi słońca, upewniwszy się że nikt za nim nie idzie,
wrócił do lasu powtarzając sobie w umyśle plan tej częsci osady, w której "robił interesy". Zapalił ognisko przed szałasem i rozmyślał. Na płaskim kamieniu kreślił węgielkiem z ogniska ułożenie dróg i zaułków. Nadzieja wstępowała w jego serce. Wiedział że musi jeszcze zrobić kilka takich zwiadów, a także zobaczyć miasto noca aby znać rozplanowanie strażników.
Las znał już świetnie, osadę nieco gorzej....
Ostatnio zmieniony przez Dzikie serce dnia Wto 22:02, 05 Lip 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Sob 12:04, 09 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Gdy Delimorn znów się ocknęła, pozostała już przytomna. Na pewno nie czuła się najlepiej, Ellenai wiedziała, co czuje, bo sama czuła to samo. Nieustanne ssanie w żołądku z głodu, język zdawał się drewniany i przywierał do podniebienia z pragnienia i ten ból pleców...
Delimorn zaczęła się obwiniać o niepowodzenie wyprawy. Mówiła tak, jakby ona była za nią odpowiedzialna. I za wszystko, co ich spotkało. Ale przecież to nieprawda!
Ellenai już chciała jej odpowiedzieć, że niczego nie ma jej za złe, ale w tej samej chwili otworzyły się drzwi i strażnik (złośliwy strażnik) oznajmił im, że mają się udać do kuchni. Hm, udać. Raczej zostać tam zawleczone, bo skrępowano im ręce i kazano iść przodem. Naturalnie tylko po to, żeby strażnicy mogli ich co i rusz popychać. Ellenai po raz nie wiadomo który żałowała utraty swojej magii. Gdyby ją miała... Zamieniłaby tych wrednych nikczemników w żaby albo w ślepe szczury! No nie, nie mogłaby, Kodeks Magii zabraniał. Ale takie myśli, trochę, troszeczkę, pomagały.
Gdy szły do kuchni, Ellenai szepnęła do przyjaciółki:
- Żebyś wiedziała: ja nie mam ci niczego za złe i myślę, że inni też nie. W dodatku to nie ty kierowałaś wyprawą, ale nawet gdyby tak było, to nie jesteś winna temu, że trafiliśmy do niewoli. Pzrecież nie mogłabyś tego przewidzieć; nawet nie kierowaliśmy się w stronę Kalormenu. Nawet ja, czarodziejka nie zawsze potrafię przewidzieć to, co się stanie. Ty tym bardziej.
Chciała, by Delomorn przestała sie obwiniać za coś, co nie było w żadnym stopniu jej winą.
Gdy stanęły na progu kuchni, ujrzały istne pandemionum. Znaczy się, bałagan. Wszędzie, na blatach, na stołach, na podłodze, leżały jakieś odpadki, resztki jedzenia, brudne szmtay, w balii piętrzyły się sterty brudnych naczyń, a pośrodku tego wszystkiego siedziała sobie wygodnie rozparta na krześle i chyba nie mająca zamiaru się ruszyć, gruba herod- baba ze skwaszonym wyrazem twarzy i pogardliwie patrzyła na dziewczeta oraz strażnika.
- Masz tu nowe pomocnice, Aril - rzekł strażnik do kobiety.
Kobieta skrzywiła się jeszcze bardziej:
- Niewolnice! - prychnęła. - Co z nich za pożytek? Z niewolnika nie ma robotnika, bo batem trzeba zapędzać ich do pracy...- Najwyraźniej ona była wolna. Jakaś płatna służba. - Że też właśnie teraz ta głupia Aerl musi rodzić swego dzieciaka! A Elyss dyszy w łóżku z gorączką! I przez to ja muszę teraz przyuczać te dwie... Za jakie grzechy?
Strażnik roześmiał się, machnął reką i wyszedł.
Aril obrzuciła takusjacym spojrzeniem obie dziewczęta i dodała:
- Dobra, bierzcie się do roboty! Pan życzy sobie dziś na obiad pudding śliwkowy i suflet z zająca!
"Chyba należałoby tu najpierw posprzątać" - pomyślała Ellenai, rozglądając się dookoła. - "Jedzenie przygotaowane w takim... czymś, to murowany nieżyt żołądka! W najlepszym wypadku."
Dziewczyny spojrzały na siebie.
- Umiesz gotować? - szepnęła do Delimorn Ellenai. - Bo u mnie z tym kiepsko... Ja nawet wodę potrafię przypalić - próbowała marnym żartem rozładować trochę ponurą atmosferę, towarzyszącą ich niewesołej sytuacji.
Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Sob 12:05, 09 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Delimorn
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Nie 11:40, 10 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Kiedy Delimorn weszła do kuchni, miała wielką ochotę uciec jak najdalej. Dla niej, estetki gotującej od czasu do czasu z zamiłowania, pomieszczenie przypomniało raczej spiżarnię splądrowaną przez zmutowane myszy.
- Gotować umiem, ale nie w takich warunkach. - odparła szeptem na pytanie Ellenai - Suflet z zająca? No, tego to raczej nie umiem...
Zgnębiona podeszła do zlewu, odkręciła wodę i zaczęła zmywać naczynia.
- O! Inicjatywa! - usłyszała za sobą - A mówić umiesz?
- Owszem. - odparła, prostując się i odwracając do kobiety - Ale nie widzę tematu do rozmów, a ty chyba jakoś nie pałasz do nas sympatią.
- Sympatia nic do tego nie ma. Skoro macie tu pracować, ja już nie muszę. Znacie swoje zadanie - suflet z zająca i pudding śliwkowy. Ja wychodzę. - odparła, opuszczając kuchnię.
Dziewczyny zostały same.
- Co teraz? - głos Ellenai był pełen niepokoju.
- Hmm... Jeśli nie chcemy znów być wychłostane, trzeba się tym zająć. Może ja spróbuję tu posprzątać, a ty poszukasz czy nie ma na te potrawy jakiegoś przepisu, dobrze? - powiedziała Delimorn, wiedząc, że musi zacząć działać.
- Już dość namieszałam. - pomyślała - Trzeba wreszcie zacząć naprawiać.
Gdy wycierała stół, poczuła, że burczy jej w brzuchu. Nie zastanawiając się wiele, zaczęła przeszukiwać szafki w poszukiwaniu jedzenia. Znalazła bochenek chleba i dzbanek do połowy napełniony winem.
- Nie dali nam nic do jedzenia, więc musimy same o siebie zadbać. - powiedziała, odrywając kawałek i podając resztę Ellenai. - Nic więcej nie ma, więc tu musi być jakaś spiżarnia.
Oparła się o ścianę i nagle wyczuła w niej otwór. Wsadziwszy do niego rękę, otwarła niewielkie, zapełnione jedzeniem pomieszczenie. Na jednej z niewielkich półek ujrzała też bandaże. Wzięła je i zaczęła opatrywać rany sobie i towarzyszce.
- Może teraz wszystko się ułoży... - pomyślała.
Ostatnio zmieniony przez Delimorn dnia Nie 13:10, 10 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dzikie serce
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: z Polski
|
Wysłany: Nie 18:33, 10 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Po zmroku, przy świetle ogniska Dzikie serce zaczął szykować się na nocy wypad. Tym razem szedł ze swym tradycyjnym ekwipunkiem. Planował przemykać ulicami miasta, uczyć się ich rozplanowania oraz zapamiętać miejsca gdzie stoją strażnicy.
Już początek był trudny gdyż przed bramą stało dwóch strażników. Łucznik postanowił wdrapać się prosto na mur. Użył do tego kotwiczki, którą zabrał z kalormeńskiej zbrojowni. Szybkim rzutem umieścił ją w miejscu w którym chciał i wdrapał się na mur. Na murach nie było strażników, za to w odległości około 20 metrów, pod murami stały budki w których było od 4 do pięciu strażników.
-''Nie dbają jakoś bardzo o bezpieczeństwo'' - pomyślał
Po cichu zsunął się na linie, zabrał ją w ciszy zaczął kluczyć w zaułkach osady. Zapamiętywał rozkład ulic i po woli zaczął sobie nadawać nazwy dla niektórych miejsc które były dla niego charakterystyczne. Teraz zaczął się namyślać nad wejściem do lochów. Kręciło się tam więcej strażników. Po cichu podkradł się do jednego z nich i ogłuszył go. Zabrał sakiewkę i wrzucił do rowu z fekaliami nieopodal, aby po obudzeniu, strażnik myślał że był to zwykły napad rabunkowy.
Znalazł okienko. Było jednak zbyt małe aby wykorzystać je do wejścia do środka.
Kluczył jeszcze godzinę wokół pałacu szukając wejścia lecz niczego nie znalazł. Opuścił miasto po cichu tak jak wszedł z zamiarem powrotu w dzień i szukania wejścia na zamek.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pon 15:22, 25 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Kuchnia okazała się nieźle zaopatrzona w małą podręczną spiżarenkę. No i "apteczka" też była. Może nie będzie tak źle....
Gdy Delimorn opatrzyła jej rany, Ellenai zaczęła, zgodnie z jej prośbą, szukać jakichś papierów, na których mogły być przepisy. Znalazła jakieś pergaminy i jęknęła.
- No nie - rzekła z żalem. - Nie wiem, czy to są przepisy, ale nawet jeśli są, to nie wiem, czy na coś się przydadzą... Chyba, że umiesz czytać i rozumiesz pismo kalormeńskie. Bo dla mnie to wygląda jak... robaczki.
Podeszła do przyjaciółki, pokazując jej znalezione papiery.
W tej samej chwili do kuchni wpadła jakaś młoda służąca. Nie wiadomo, czy była to newolnica, czy nie, w każdym razie chwyciła za ramię Ellenai (która akurat znalazła się najbliżej niej) i wyciągnęła ją na zewnątrz, tak gwałtownie, że dziewczyna zdążyła tylko wypuścić pergaminy z ręki.
- Co ty robisz, zwiarowałaś? - zawołała Ellenai, oszołomiona. - Puść mnie, nie szarp tak, o co chodzi?
Słuąąca zatrzymała się, lekko zdyszana.
- Ojej, przepraszam - powiedziała. - Ale na gwałt potrzebny mi ktoś do posługi w łaźni, bo Aerl rodzi i muszę pomóc akuszerce, bo poród jest trudny a pan chce sie wykąpać przed obiadem... No i musi mnie ktoś zastąpić. Kazali wezwać kogś z z kuchni. Musisz mnie zastąpić w łaźni.
- Ja? A potrafię? Co mam tam zrobić?
- Nic wielkiego - wzruszyła ramionami dziewczyna. - Rozdziejesz i odziejesz pana, jeśli on tego zażąda, umyjesz mu plecy i polejesz mu głowę, a na koniec podasz mu ręcznik, tyle. Dasz sobie radę chyba, nie?
Ellenai zrozumiała, że musi. To był naprawdę wyjątkowy dzień, ta rodząca dziewczyna... A obowiązki nie wyglądały na specjalnie skomplikowane...
Krzyknęła z korytarza do Delimorn, że musi do łaźni i że na jakiś czas zostanie sama i zapytała dziewczynę:
- Gdzie jest łaźnia?
- Idź tym korytarzem cały czas prosto i ostatnie drzwi na lewo - objaśniła dziewczyna. - Dziekuję ci bardzo, będę ci zoobowiązana. Aerl jest też moją przyjciółka, razem trafiłyśmy do niewoli...
Zatem to była też niewolnica. "Jedna z wielu"- pomyślała z z żalem Ellenai i zrozumiała dziewczynę. Gyby to ona była na jej miejscu a Delimorn rodziła, też by pragnęła w takiej chwili być przy niej...
- Aha, mam na imię Liseta. No, muszę już biec do Aerl, a ty biegnij do łaźni. Pan zaraz tam będzie - wyjaśniła jeszcze Liseta i i odbiegła.
A Ellenai westchnęła ciężko i poszła do łaźni, myśląc, że wolałaby już pójść do tej rodzącej, niż tam...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Delimorn
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pon 20:35, 29 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Kiedy ktoś wyciągnął Ellenai na zewnątrz, Delimorn została sama. Nie potrafiła rozszyfrować kalormeńskiego pisma, postanowiła więc działać na wyczucie. Greta wiele razy zostawiała ją pod opieką kucharza i dzięki temu dziewczyna umiała przyrządzić kilka prostych potraw. Znalezione jedzenie zaczęła zbierać w jedno miejsce, gdzie jeszcze było czysto, z zamiarem wytarcia stołu. Nagle z ręki wypadł jej pomidor i potoczył się do drzwi. Gdy kucnęła by go podnieść, usłyszała za drzwiami jakieś głosy. Zbliżyła ucho do drzwi.
- Ta mała wciąż nie chce gadać, panie! - krzyczał jakiś człowiek - Nie potrafię nic zrobić.
- Wychłostaj ją! - warknął drugi. - I jej brata też. Teraz, kiedy pozbyliśmy się pozostałych, można ich przenieść do normalnej celi.
- Dobrze, panie. - odparł ten pierwszy - Przeniosę je do celi po tych dwóch, ich towarzyszkach!
Słysząc to, dziewczyna wydała zduszony okrzyk i zasłoniła sobie usta dłonią.
- Przecież oni mówią o królowej Łucji i królu Edmundzie! - pomyślała - Przenoszą ich do naszej celi, trzeba ich uwolnić!
Nie wiedziała jak to zrobić, ani kiedy, ale jedno było pewne - musiała pomóc im się wydostać.
- Poczekam aż wróci Ellenai, może razem coś wymyślimy - mruknęła do siebie - Gdzie ona w ogóle jest? Mam nadzieję, że nic jej się nie stało...
Chciała pobiec i szukać przyjaciółki ale bała się natrafić na któregoś ze strażników. Gdyby dowiedzieli się, że nikogo nie ma w kuchni, wychłostali by je, a Delimorn musiała chronić przyjaciółkę.
- Aslanie, chroń ją! - pomyślała, podnosząc się z ziemi.
Pozostało jej tylko czekać.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dzikie serce
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: z Polski
|
Wysłany: Pon 23:22, 29 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Dzikie serce krążył po mieście po cywilnemu i kręcił się koło fortecy. Zarobił już kilka krescentów dzięki handlowi "wyrobami z lasu". Wsliznął się w jednąz małych uliczek koło zamku. Była to mała i brudna uliczka. Zobaczył tam jednak małe okno od zamku. Zajrzał do środka i zobaczył kuchnię. Okno było zakratowane więc nici z wejścia do środka
Chyba pusto pomyślał i już miał odchodzic, gdy nagle zobaczył jakąś dziewczynę przy drzwiach.
- Hej ty... Przecież... to ty... Delimorn co ty tu robisz?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Delimorn
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 07 Paź 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Wto 13:40, 30 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Kiedy Delimorn wróciła do wycierania stołu, ktoś wszedł do kuchni. Był to strażnik.
- Pośpieszcie się. - rzucił - Zanim tu wrócę, wszystko ma być gotowe. Pan się niecierpliwi!
Słysząc to, Delimorn pobladła, bojąc się, że zapyta o Ellenai. On jednak tylko powiedział to, co mu przykazano i wyszedł. Dziewczyna znów została sama.
- Pudding śliwkowy. - pomyślała - To się musi robić ze śliwek.
Stwierdziwszy to, spojrzała na znalezione jedzenie. Ujrzała kilka śliwek, cukier, mąkę i kilka jajek.
- Z tego chyba powinnam zrobić ten pudding. - mruknęła do siebie, rozkładając składniki na stole. Kiedy zaczęła się zabierać do krojenia śliwek, usłyszała czyjś głos:
- Hej ty... Przecież... to ty... Delimorn co ty tu robisz?
Przestraszona, upuściła nóż na stół.
- Mogłabym cię zapytać o to samo. - odparła - Jak się uwolniłeś?
Po chwili, patrząc na owoce, dodała:
- Nie wiesz przypadkiem jak się robi pudding ze śliwek? Przenieśli nas, mnie i Ellenai, tutaj z celi, a ona gdzieś zniknęła. Nie wiem co robić, nic nie rozumiem z tych przepisów.
Spojrzała wyczekująco, mając nadzieję, że Dzikie serce coś wie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Śro 13:04, 31 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Na szczęście udało jej się dotrzeć do łaźni, nie błądząc. Gdy weszła do środka, zaparło jej dech, tak wiele było tam pary. W posadzce była zagłębienie, pełne gorącej wody, pokrytej pianą. Najwidoczniej kąpiel była już gotowa; zatem najwyraźniej przygotowywanie kąpieli nie należało do obowiązków łaziebnej - bo tym właśnie zapewne była Liseta i tym aktualnie była Ellenai. Oprócz niej nie było tam nikogo. Stała chwilę nie wiedząc, co robić. Tęsknie zerknęła na parującą wodę. Nie pamiętała już, kiedy ostatni raz się kąpała. Jaka to by była przyjemność zanurzyć się w tej pachnącej wodzie. Ale nie wolno. Za coś takiego pewnie też czekałaby ją chłosta - i to tylko w najlepszym razie. "Cóż, może "pan" pozwoli mi się wykąpać po nim" - pomyślała z nieśmiałą nadzieją. - "Pewnie kąpie się codziennie, zatem woda na pewno nie będzie bardzo brudna... Jeśli się dobrze sprawię, może uda mi choć trochę odświeżyć..."Więcej pomyśleć nie zdążyła, gdyż do łaźni wreszcie przybył Tarkaan, do którego chwilowo - miała nadzieję, że chwilowo!- należała. Spojrzał na nią, ale chyba nie poznał w niej Narnijki, którą złapano na ucieczce. Zresztą pewnie mało zwracał uwagę na niewolników. To przecież tylko czujące sprzęty domowe, pozbawione jednak zdolności odczuwania uczuć wyższych.
Rzucił więc tylko na nią przelotne spojrzenie, a następnie obrócił się do niej plecami, nie zwracając uwagi na ukłon Ellenai. Czarodziejka nie wiedziała, czy powinna się ukłonić, czy też nie, na wszelki wypadek jednak postanowiła to zrobić. Pomyślała, że ukłonów nigdy za wiele i nikt jej nie oskarży o brak poszanowania albo coś takiego...
- Zdejmij mi szatę! - usłyszała rozkaz. Posłusznie podeszła do Tarkaana i pomogła mu zdjąć szatę, która przypominała zwykły szlafrok, tylko była zapinana na plecach. Gdy zorientowała się, że mężczyzna nie miał pod nią nic (trudno zresztą byłoby oczekiwać, że będzie się kąpał w ubraniu, choć... kto ich tam, Kalormeńczyków, wie) odwróciła wzrok, nie chcąc by jej gapienie się na niego czasem też nie zostało wzięte za jakieś uchybienie. "Pan" zaczął chlapać się w wodzie a ona stała na brzegu, czekając... właściwie nie bardzo wiedziała na co, chyba na jakiś rozkaz i prawdę mówiąc, czuła się trochę głupio. Czułaby się pewniej, gdyby miała towarzyszyć kąpiącej się kobiecie a nie mężczyźnie! Nie to, żeby była szczególnie wstydliwa, ale nie miała wielkiej ochoty oglądać szczegółów anatomii obcego w gruncie rzeczy mężczyzny... Na szczęście zupełnie jej obojętnego.
Wreszcie mężczyzna dał jej znak, że wychodzi z wody. Szybko przypomniała sobie, że teraz powinna podać mu ręcznik. Szybko chwyciła pierwszy z brzegu, jaki leżał w zasięgu jej rąk i, gdy Tarkaan opuścił "wannę", owinęła go nim w pasie. Teraz, gdy już był „ubrany” w miarę przyzwoicie, podała mu drugi, dość duży. Niecierpliwym gestem nakazał jej, aby jeden jego koniec trzymała w ręce („Jakby ręcznik był zbyt ciężki, aby mógł go sobie sam potrzymać” – pomyślała zniecierpliwiona Ellenai), a on drugim końcem zaczął sobie wycierać twarz, a potem ręce. Gdy skończył, spojrzał na nią uważnie. Nie bardzo wiedząc, co robić, Ellenai znów się skłoniła, Tarkaan jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi.
- Nie znam cię – rzekł. - Gdzie Liseta?
A więc jednak coś zauważył!
- Liseta został wezwana do rodzącej i mi polecono ją zastąpić - odparła pośpiesznie Ellenai.
- A jak ci na imię? - zapytał znów Tarkaan, nad podziw łagodnym głosem. Choć może po prostu był w dobrym humorze po kąpieli?
- Ellenai - odparła czarodziejka.
Tarkaan znów obrzucił ją uważnym spojrzeniem i zauważył jej północną urodę:
- Pochodzisz z Północy? - zapytał domyślnie.- Zapewne z Archenlandii?
- Nie - potrząsnęła głową Ellenai, mając nadzieję, że w tym wypadku może powiedzieć "nie". - Jestem Narnijką.
Tarkaan wzruszył ramionami:
…- Jeszcze jedna - mruknął. - Połowa moich niewolników to Narnijczycy...
I wyszedł, owinięty tylko ręcznikiem. „Szlafrok” pozostał na podłodze.
Ellenai odetchnęła i spojrzała na wannę. Skoro nie ona przygotowywała kąpiel, zapewne też nie ona ma posprzątać po niej. Ograniczyła się zatem tylko do podniesienia szaty Tarkaana i położenia jej na ławie stojącej pod ścianą. Nie wiedziała, czy kogoś po to przyśle, a może to zostawił do prania… ale na wszelki wypadek postanowiła nie zostawiać jej na podłodze.
Znów spojrzała na zagłębienie z wodą. Ponownie ogarnęła ją ochota na kąpiel, ale teraz brzydziła się wchodzić do wody, w której kąpał się Kalormeńczyk. Chciała się wykąpać, ale nie w tych obrzydliwych mydlinach! Westchnęła, przypominając sobie przezroczyście krystaliczne źródła, w których często kąpała się w Narnii. „Tutaj też sobie takie znajdę" - postanowiła mocno. "- Albo jakąś rzekę. Ostatecznie w fontannie. Wolę już tam, niż tu…” Wzruszyła ramionami i wyszła.
Była już w korytarzu, przy którym znajdowała się kuchnia, gdy nagle zobaczyła na drugim jego końcu jakieś poruszenie. Trzech czy czterech osiłków wiodło pod ręce jakąś szlochającą i zapierającą się nogami, dziewczynę. Ellenai nie widziała jej twarzy, bo głowę miała opuszczoną a jej rozpuszczone jasne włosy dodatkowo ją zasłaniały, lecz ubrana była jak niewolnica. Skoro miała jasne włosy to zapewne też była jakaś Narnijka… „Wiodą ją na chłostę” pomyślała ze współczuciem czarodziejka. Bo to było widać od pierwszej chwili.
- Nie! - szlochała ta dziewczyna. - Puśćcie mnie! Nic nie wiem, nic wam nie powiem!
Ellenai aż podskoczyła. To był głos królowej Łucji! Dokładniej przyjrzała się dziewczynie. Tak, to jej sylwetka! Chcą ją wychłostać? O nie!
Podbiegła do niej.
- Zostawcie ją! - rzekła do strażników.- Puśćcie to dziecko!
- Zejdź nam z drogi, niewolnico! - warknął na nią jeden z mężczyzn. - Nie twoja to sprawa!
- A właśnie, że moja! - odparła hardo Ellenai. To była prawda: nie mogła pozwolić na hańbę królowej Narnii. I to takiej królowej!
Jeden za strażników chwycił ja za łokieć:
- Chcesz być wychłostana razem z nią?- zapytał zjadliwie. – Możemy cię zadowolić...I w tym momencie jakby znikąd zjawił się Tarkaan.
- Co tu się dzieje? - zapytał władczo.
- Ta niewolnica przeszkadza nam wychłostać tę tu...- odparł pogardliwie jeden ze strażników, wskazując na Łucję, która wciąż szlochała, ale podniosła głowę i patrzyła w twarz Ellenai. W jej oczach widać było wdzięczność.
Ellenai postanowiła wykorzystać okazję. Tylko ten Tarkaan mógł „ułaskawić” Łucję, choć kto wie, czy to nie on wydał rozkaz, aby ją wychłostać…
- Panie!- zawołała, podbiegła do niego i rzuciła się przed nim na kolana. - Błagam, każ ją puścić! Nie wolno jej chłostać! Ona jest…- zamierzała powiedzieć:” królową”, ale zawahała się, nie wiedząc, czy Tarkaan o tym wie, a jeśli nie, czy Łucja chciałaby, żeby wiedział. Doszła do wniosku, że nie. - To jeszcze dziecko - ciągnęła. - Ona tego nie przeżyje!
Zaczerpnęła głęboko powietrza i zakończyła:
- Wychłoszcz raczej mnie zamiast niej! Wyznacz mi dwakroć tyle, ale ją ocal!
Cała ta sytuacja ściągnęła na korytarz zaciekawioną służbę i niewolników chyba z całego domu. Jeśli Delimorn była w kuchni, także musiała to usłyszeć. Pewnie zaraz się pojawi w drzwiach…
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|