Gość
|
Wysłany: Czw 21:41, 05 Cze 2008 Temat postu: Księstwo |
|
|
Witajcie. Pisuję czasem różne bzdety, a niektórym z nich czasem zezwalam ujrzeć światło dzienne. Tak też jest w przypadku tego opowiadania. Akcja rozgrywa się w moim rodzinnym mieście i okolicach, ale 500 lat temu. Nie ma tu magii czy stworów rodem z Narnii, ale i tak po cichu liczę, że się Wam spodoba. Opowiadania póki co powstało 14 epizodów, będę co 2 dni dorzucał po jednym. Liczę na Waszą rzetelną opinię i zapraszam do lektury.
KSIĘSTWO
Rozdział pierwszy
Drzwi do sali obrad bielskiego ratusza otworzyły się, skrzypiąc na kołkowych drewnianych zawiasach. Do środka wszedł postawny mężczyzna około czterdziestki, okutany w ciężką szubę, futrzaną czapkę i wełniany płaszcz. Zarówno wąsiska jak i odzienie mężczyzny pokryte były śniegiem, a wściekle czerwone policzki i nos zdradzały, iż na zewnątrz trzymał nie lada mróz.
- O, wreszcie pan jest, panie Seydorff - zawołał zza stołu gruby mężczyzna w ciemnozielonej szacie.
- Proszę wybaczyć, burmistrzu, ale przy tej pogodzie musiałbym wyjechać z Alzen o świcie żeby być tu o czasie - wytłumaczył się gość i zdejmując płaszcz powiódł wzrokiem po sali. Za stołem z ciemnego drewna siedzieli poza burmistrzem mistrzowie miejskich cechów - garncarzy, bednarzy, tkaczy i rzeźników, trzech rajców, proboszcz i książęcy kasztelan. Wszyscy mieli dość ponure miny, których nie polepszały stojące na stole kufle z grzanym piwem. Seydorff usiadł, a kasztelan zaczął mówić chrapliwym głosem:
- Co prawda nie ma jeszcze pana Mikołaja z Międzyrzecza, ale myślę, że możemy zacząć bez niego, bo sprawa jest nagląca. Jak wszystkim panom wiadomo... - kasztelan urwał w pół zdania gdy z przeciwnej strony stołu rozległo się gulgotliwe beknięcie, jakiego nie powstydziłby się największy opój.
- Panie Holgers, na rany Krystusa! - zakrzyknął burmistrz. - Nie jesteśmy w szynku tylko na naradzie!
- Cóż poradzić panie burmistrzu - bronił się skarcony radny. - Od Nowego Roku miewam kłopoty ze zdrowiem, na które medyk zalecił mi pić jabłecznik. Od owego jabłecznika wszakże kiszki mnie okrutnie wzdymają, na co rady nijakiej nie mam.
- Dobrze choć, że wam owe gazy zadkiem nie uciekają, bo byśmy prędzej tu padli trupem, niźli od mieczy duninowych zbójców - mruknął Gotfried Leibnitz, najmłodszy z radnych, podle najnowszej mody ostrzyżony na okrągło z wygolonym karkiem. Reszta zebranych parsknęła śmiechem, po chwili jednak w sali znów zapanowała wisielcza atmosfera.
- A zatem ad meritum panowie - kontynuował kasztelan. - Jak wiadomo naszym cierniem w boku jest zamek Wołek. A raczej nie tyle sam zamek, co jego właściciel. Odkąd panem w owej wilczej jamie jest Piotr Dunin nikt w okolicy nie śpi spokojnie. Dość wspomnieć spalony Heimsdorf i ograbione zagrody w Kamitz...
- Pal licho kmieci! - ryknął wzburzony Wittram, mistrz cechu tkaczy. - Ważne jest to, że przepadają nasze wozy i rabuje się kupców handlujących naszym towarem! Jeszcze trochę i nikt obcy się tu nie pokaże, bo ze strachu wybierze drogę przez Racibórz czy Kraków! I co my wtedy zrobimy? Sami będziemy kupować własne wyroby?!
- Spokojnie, panie Wittram - wtrącił Seydorff - chłopów też trzeba obronić. No bo jeśli Dunin pozabiera im trzodę i zboże to co wtedy? Przyjdzie panu żreć płótno, o które pan tak trzęsiesz nogawicami!
- Jak śmiesz Seydorff?! Myślisz, że jak jesteś panem na trzydziestu łanach to możesz bezkarnie traktowac nas jak robów?
- Panowie, tylko spokojnie... - próbował interweniować burmistrz, ale jego głos całkiem utonął w narastającym crescendo wrzasków i obelg. Po kilku minutach w sali jazgot przypominał występ janczarskiej orkiestry podczas szturmu na Tessaloniki, a każdy każdemu wytykał co się tylko dało, zupełnie zapominając o pierwotnym celu dyskusji. Pleban usłyszał, że jest obżartuchem, kasztelan, że obleśny z niego lubieżnik, burmistrzowi wypomniano lewe interesy, mistrzowie cechowi okazali się lichwiarzami i chciwcami, a już powszechnie i niezależnie od stanowiska wyzywano się od żydów, masonów, heretyków, sodomitów i skurwysynów. Rozsierdzeni radni z takim mistrzostwem prowadzili ów intensywny dyskurs, iż nie spostrzegli, że od dobrej chwili z sarkastycznym uśmiechem przygląda im się stojąca w progu postać.
|
|