Forum Narnia.pl Strona Główna
Home - FAQ - Szukaj - Użytkownicy - Grupy - Galerie - Rejestracja - Profil - Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości - Zaloguj
Przepowiednia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Narnia.pl Strona Główna -> Stara Szafa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Wto 14:02, 06 Maj 2008    Temat postu: Przepowiednia

A to moje nowe wypociny. Jak zwykle - fantasy.

"Oto nieprzyjaciel powstanie i swoim płaszczem krwawym okryje nieszczęsny kraj. Matkom odebrane zostaną ich dzieci, a dzieci już nigdy nie ujrzą swoich rodziców. Krew dziewic popłynie po ołtarzach boga tyrana, a płaczom nie będzie końca. Na cały naród spadnie ciemność, zło i nieszczęście. Lecz nie trać, ducha, ludu, bo oto słońce przebije się przez chmury; ciesz się, narodzie: oto twój Wyzwoliciel, narodzi się Wybrany. Jego nadejście poprzedzą trzy niebiańskie znaki, a wraz z jego narodzinami niebiosa się rozpłomienią, a gwiazdy zaśpiewają. On zdepcze głowę nieprzyjaciela i położy kres niedoli swego ludu."
Powyższe słowa znał każdy, każda kobieta, każdy mężczyzna i każde dziecko. Mimo, że zakończone optymistycznie, budziły lęk. Każdy by chętnie powitał jakiegoś Wybranego, ale nikt nie chciał najpierw cierpieć. To znaczy, można by to cierpienie ostatecznie znieść, ale tylko wtedy, jeśli nadeszłoby już po narodzinach Wybranego. Cierpieć dla niego to zaszczyt, ale cierpieć, zanim się narodzi, nie wiadomo, jak długo... Któż może zaręczyć, że narodzi się rzeczywiście, a cierpienie nie będzie daremne?
No cóż, wróżka Kwiryna z Hovbana, która pierwsza wypowiedziała w natchnieniu tę przepowiednię, nie miała wątpliwości, że jej słowa się sprawdzą. Inni wróże i wróżki, którzy przyszli po niej, też byli tego pewni. Ale zwykli ludzie wcale nie byli o tym przekonani. Nie zamierzali się jednakże tym przejmować. Wedle przepowiedni najpierw miała nastąpić jakaś wojna, a jak na razie ich kraj był spokojny i cichy. Nikt mu nie zagrażał, więc kto by się martwił przepowiednią! Za ich życia nic takiego się nie stanie, a po nich, to choćby potop!
Przepowiednia była bardzo stara. Można by nawet powiedzieć: pradawna. Tak stara, że niektórzy wątpili w nią całkowicie. Co jakaś stara wiedźma, która żyła w pradawnych czasach, mogłaby wiedzieć o dalekiej przyszłości? Ignorowali przy tym zupełnie fakt, że Kwiryna była największą wróżką wszechczasów. Dotąd nie narodził się nikt, kto by jej dorównywał.
Z biegiem czasu coraz mniej ludzi wierzyło w przepowiednię, coraz więcej było sceptyków. I gdy dawniej ludzie truchleli, słysząc jej słowa, tak teraz się z nich śmiali... I właśnie w momencie, w którym się najmniej spodziewali, jej słowa zaczęły się spełniać. I to tak szybko i dokładnie, że prześmiewcom śmiech zamierał na wargach. Słowa dawnej wróżki zaczęły się sprawdzać co do joty.
Wróg rzeczywiście napadł kraj, który czuł się tak spokojny i bezpieczny. Napadł podstępnie i zdradziecko, zupełnie niespodziewanie. Rycerze wroga pędzili przez wsie i miasta, porywając dzieci i wywożąc je do swojego kraju, gdzie zmuszano je do niewolniczej pracy w kopalniach i kamieniołomach. Ileż dzieci zaginęło, ile umarło! Ile łez wylali rodzice, ile rozpaczliwego krzyku słychać było z ust dzieci! Ale wrogowie zdawali się tego nie widzieć i nie słyszeć. Byli niezwruszeni i nieubłagani.
Potem było tylko gorzej. Król wrogów nakazał zburzyć wszystkie ołtarze, jakie tubylcy wznieśli na cześć swojego boga, a na ich miejscu rozkazał wybudować inne, ku czci swojego własnego boga. Bóg ludzi tutejszych był bogiem łaskawym i dobrotliwym, nie żądał krwawych ofiar, wystarczały mu kwiaty i owoce, które znosili mu ludzie łącząc je z prośbami i podzięką. Bóg najeźdźców był bóstwem okrutnym: co 3 miesiące żądał krwawej ofiary. I to nie byle jakiej ofiary. To nie mogła być owca, kozioł czy gołębica. To w ogóle nie mogło być zwierzę, to musiał być człowiek i to koniecznie młoda kobieta, dziewica! Porywano z domów podbitego ludu wszystkie dziewczęta, jakie udało się rycerzom znaleźć i które nie zdążyły uciec czy się skryć, a potem ginęły one na ołtarzach krwiożerczego boga, bestialsko zabijane przez jego kapłanów. Gdy zaczęło brakować dziewic, zabrano się za niedorosłe jeszcze dziewczątka. Zrozpaczeni ludzie zaczęli się zastanawiać, co będzie, gdy zabraknie i dziewczynek. Zaczną składać w ofierze nietkniętych chłopców?


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Czw 15:29, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Traquair
Moderator
Moderator


Dołączył: 26 Gru 2005
Posty: 749
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: ze Smoczej Stolicy

PostWysłany: Wto 20:06, 06 Maj 2008    Temat postu:

No, dziewczyno, winszuję sporej ilości pana Wena Smile

Wiesz co mi trochę początek przypomina? "Córkę Czarownic" Terakowskiej. Skojarzenie jest pozytywne, od razu zaznaczę Razz Teraz mogę tylko czekać na rozwój akcji.

Ale pytanie mam takie jedno malutkie...

Justyna napisał:
Gdy zaczęło brakować dziewic, zabrano się za niedorosłe jeszcze dziewczątka.


To tak troszeczkę nielogiczne, bo przecież te dziewczynki też dziewicami były, prawda?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Śro 14:22, 07 Maj 2008    Temat postu:

Słowa przepowiedni spełniały się co do słowa. Zdawało się, że płacz nigdy nie ucichnie. Jakże cierpieli ludzie! Nie potrafili walczyć z takim okrucieństwem i przemocą! Jeśli wrogowie trzymaliby się szlachetnych zasad walki, może by zdołali stawić im czoła, ale tak... Zastraszeni, przerażeni, byli bezradni. O to właśnie chodziło najeźdźcom. Wystraszeni ludzie byli bardziej potulni.
Wiele lat trwał ów Strach. Tak potem nazwano te czasy: czasy Strachu. Ludzie znów zaczęli wierzyć słowom przepowiedni i z coraz większym utęsknieniem wyczekiwali spełnienia się jej drugiej części. Gdzież ten upragniony Wybrany? Kiedy on przyjdzie? Jak długo mają na niego czekać? O tym przepowiednia nie mówiła...
Najbardziej z całego narodu niepokoił się jego król. Serce go bolało, gdy widział, jak jego poddani cierpią, a on nic nie może zrobić. Więcej, musi się ukrywać, aby nie wpaść w ręce wroga...
Pewnego razu w wielkiej tajemnicy udał się do ostatniej ocalałej świątyni swego boga. Ocalała jako jedyna, gdyż była głęboko ukryta pod ziemią. Król poprosił przebywających tam kapłanów, aby dokładniej zbadali ową przepowiednię. Może zdołają się dowiedzieć, kiedy przybędzie ten Wybrany?
Kapłani i kapłanki długo i dogłębnie badali słowa przepowiedni. Wreszcie wyszła do niego najstarsza kapłanka, otoczana przez wszystkich wielkim szacunkiem. Wygladała bardzo dostojnie odziana stosownie do swojej pozycji w brunatnozłotą szatę naszywaną perłami. Skłoniła się głęboko przed królem. Król domyślił się, że to ona może udzielić odpowiedzi na dręczące go pytania. Odbyła się więc między nim następująca rozmowa:
- Odpowiedz mi: czy Wyzwoliciel na pewno przyjdzie? - zapytał król.
- Przyjdzie - zapewniła kapłanka.
- Kiedy?
- Tego nie wiemy.
- Jak go poznamy? Kim on będzie?
- To będzie Wybrany... albo Wybrana.
- Co takiego? - zdumiał się król.
- Niektórzy z naszych kapłanów obdarzeni są darem wizji. Zadając pytania o Wybranego ujrzeli w swych wizjach dziewicę o pradawnym imieniu władającą płonącym mieczem. Wiele wskazuje na to, że to ona może być Wyzwolicielem.
- Kobieta?! - w głosie króla zabrzmiała pogarda, choć nie była ona zamierzona.
- Dziewica wiele może i potrafi, pradawne imię ma wielką moc, a płonący miecz to symbol wielkiej potęgi, która będzie jej posłuszna.
- Na pewno prawidłowo odczytaliście przepowiednię? - nie dowierzał król.
- Powiedziałam tylko to, co można było z niej wyczytać. Niczego nie dodałam od siebie, ani niczego nie zataiłam - odparła kapłanka. - Twoja wola, panie, czy uwierzysz w to, czy też nie.
Król milczał. Nie spodziewał się usłyszeć, że Wyzwolicielem może być kobieta, więc ta wieść go zaskoczyła, ale gdy się głębiej nad tym zastanowił, uznał, że to wcale nie takie dziwne. Właściwie czemu nie miałaby to być kobieta, dziewczynka? Czy jest czymś gorszym od chłopca? W końcu to także kobieta przepowiedziała nadejście Wybranego. Co prawda słowo "Wybrany" sugeruje chłopca, ale nie można się tym kierować, gdyż w dawnych czasach tak samo określano rodzaj żeński i męski. Dzisiaj nie sposób już odgadnąć, kogo miała na myśli wróżka Kwiryna.
- Powiedz mi jeszcze - rzekł do kapłanki - czy nie możecie chociaż w przybliżeniu określić daty przybycia tego Wyzwoliciela?
- Obserwuj, panie, niebo - brzmiała odpowiedź. - Gdy dostrzeżesz trzy niebiańskie znaki, Wybrany się narodzi.
- Jakie to mogą być znaki? Jakie konkretnie?
Kapłanka wzruszyła ramionami:
- Nie wiemy. Jedno jest pewne: mają to być niebiańskie znaki, więc na pewno będą niezwykłe. A gdy, panie, ujrzysz rozpłomienione niebo i usłyszysz śpiew gwiazd, bądź pewien, że on lub ona już jest między nami.
- Niebo nigdy się nie rozpłomienia, a gwiazdy nie śpiewają! Nigdy dotąd się to nie zdarzyło!
- To prawda, lecz nigdy dotąd nie zdarzyło się też, aby miał narodzić się ktoś tak wielki i niezwykły jak Wybrany!
- A wróżka Kwiryna z Hovbana?
Kapłanka znów wzruszyła ramionami:
- Przepowiednia nie mówi, czy Wybrany będzie wieszczem. A Kwiryna była wróżką i to właśnie wśród czarodziejów jest niezwykłe. Poza tym żyła tak dawno temu... Wtedy nie zapisywano żadnych niezwykłych zjawisk. Nie wiemy, czy coś niezwykłego towarzyszyło narodzinom Kwiryny...
- No tak... - zasmęcił się król. - Więc musimy po prostu czekać?
- Tak - skinęła głową kapłanka. - Niebiosa najlepiej znają czas.
Król wrócił do swojej kryjówki niezadowolony z odpowiedzi. "Jak długo mam czekać?"- myślał. - "Jak długo? Wiem, że powinienem cierpliwie czekać, ale sęk w tym, że cierpliwość nigdy nie byłą moją najmocniejszą stroną... Szkoda, że tak niewiele można odczytać z przepowiedni. Żebym miał pewność... Ale przepowiednia to przepowiednia. Nigdy nie można mieć pewności, gdzie, kiedy i w jaki sposób się wypełni... Jedyne, co jest pewne, to że na pewno się wypełni!"
No tak. Po prostu trzeba czekać. Ale jakże trudno bezczynnie czekać, gdy wokół słyszy się płacz, jęk i szlochy. I nie ma im końca... I znów! Słowa przepowiedni!
Król całymi dniami i nocami siedział przy oknie swej kryjówki, wpatrując się w niebo. Prawie nie jadł i nie spał, obserwując niebo tak uważnie, że aż oczy zachodziły mu łzami. Zdawało się, że chce wymodlić, wymusić na niebu, aby dało obiecane znaki....


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Czw 15:42, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amos
Administrator
Administrator


Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii

PostWysłany: Śro 16:54, 07 Maj 2008    Temat postu:

Dziewica władająca mieczem... Mi się ten obraz kojarzy z Joanne D'Arc.
Ciekawe czy Wybrana w tej opowieści skończy tak samo jak Dziewica Orleańska...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Czw 12:59, 08 Maj 2008    Temat postu:

W moim opowiadaniu nie ma Inkwizycji, Amosie.

Król ocknął się. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Dopiero po minucie zdał sobie sprawę, że spał z głową opartą na stole przy oknie. Najwyraźniej zmęczenie w końcu go zmogło. Czy to już wieczór? Spojrzał w okno... i krzyknął. Na ten widok aż zerwał się z zydla. Na granatowym niebie świeciła wielka gwiazda z ogonem. Poruszała się powoli, ale wyraźnie. "Kometa?"- pomyślał król. - "Czy to może być znak? Kometa zawsze oznaczała coś niezwykłego..." Przez chwilę ogarnęło go radosne podniecenie, ale zaraz opuścił głowę i siadł z powrotem. Nie, nie wolno mu się łudzić. To na pewno nic takiego. Kometa, no i cóż z tego? Zdarzają się. Ale swoją drogą, ciekawe, czy i jutro coś się pokaże?
Pokazało się. Następnego dnia, a właściwie nocy niebo rozjaśniło się od tysięcy spadających gwiazd. To przecudne zjawisko przejęło zachwytem także i króla i napełniło go na nowo nadzieją. Czy to możliwe, możliwe...?
Ale następny dzień był jeszcze bardziej niezwykły, wydarzyło się w nim bowiem coś, co przejęło ludzi trwogą. W środku dnia zgasło słońce! Wszędzie zapanowała ciemność. Ludzie wystraszyli się niemal do obłędu. Król również się przestraszył, ale nie tak jak inni, bo... nie, nie miał jeszcze pewności... Lecz gdy po kilku minutach słońce się znów ukazało, już wiedział. Oto nadchodzi Wybrany! Upewnił się w tym jeszcze bardziej, gdy otrzymał wiadomość ze świątyni: " Bądź gotów, panie! Wybrany nadchodzi. Wypełnił się czas!"
"Teraz to już niedługo!"- cieszył się król. - "Wyzwoliciel przychodzi! Wkrótce się narodzi i trzeba będzie poczekać kilkanaście lat, aż dorośnie, ale będzie już wiadomo, że jest! Muszę się dowiedzieć, gdzie się pojawi. Roześlę ludzi, aby się dowiedzieli, gdzie kobiety oczekują rozwiązania..."
Król z nadzieją oczekiwał teraz na płomienie na niebie i śpiew gwiazd, jak mówiła przepowiednia. Jak poprzednio wpatrywał się w niebo. Musiało jednak minąć ponad 9 miesięcy, zanim niebo się rozpłomieniło. Co wieczór było złote i czerwone od zachodzącego słońca, ale tego szczególnego dnia barwy na niebie wymalowały wyraźne płomienie. Mało tego, przepływające chmury sprawiały, że wydawało się, jakby te płomienie się ruszały, tak, jakby to był prawdziwy ogień! Tak, niebo naprawdę się rozpłomieniło! Ale co ze śpiewem gwiazd? Rozpłomienione niebo było jeszcze możliwe, ale śpiewające gwiazdy? Jak to się wypełni? Król z ciekawością czekał, nadstawiał ucha. Jednak ani w cichości nocy, ani w pełnym gwaru dniu nic nie można było usłyszeć. Nic, co by przypominało śpiew gwiazd! Nie było żadnego śpiewu! Tylko wiatr szumiał w zaroślach.
Zasmucony król rozmyślał: "Jak to? Dlaczego? Już prawie wszystko przepowiedziane się wypełniło... i teraz nagle nic? Dlaczego gwiazdy nie śpiewają?" Król nasłuchiwał noce i dnie. I nic! Cisza. Zirytowany i zdenerwowany król wysłał do świątyni wiadomość: " Wszystko już było prócz śpiewu gwiazd. Czy Wybrany się narodził?"
Odpowiedź nadeszła niebawem. Była dość zaskakująca:" Naprawdę nie słyszałeś śpiewu gwiazd, panie? Ależ śpiewały, śpiewały wyraźnie, tego samego dnia, gdy na niebie pokazały się płomienie. Słychać było ich cudowny głos w poszumie wiatru."
Król zastanowił się nad tym słowami i przypomniał sobie dżwięk wiatru szumiącego wsród trawy. Rzeczywiście, najwyraźniej słychać w nim było śpiew! Jakiż głupiec z niego, że tego nie usłyszał! Któż jednak mógł przypuszczać, że śpiew gwiazd będzie można usłyszeć w wietrze wiejącym przy ziemi, a nie w górze?
Tymczasem w dzielnicy ubogich ludzi, młodemu małżeństwu urodziło się dziecko. Mąż podszedł do okna i zobaczył jego barwy. Otworzył szeroko obie okiennice:
- Spójrz, jakie wspaniałe niebo, kochanie! - zawołał do żony.
Leżąca na łóżku młoda matka, tuląc do piersi maleństwo, spojrzała na niego z rozjaśnioną szczęściem twarzą:
- Jakie piękne! - rzekła cicho. - Ale to, co trzymam, jest piękniejsze, nie uważasz?
Jej mąż roześmiał się. Podszedł do lóżka i utulił w ramionach dwie najdroższe mu istoty.
- Niebo cieszy się razem z nami! - rzekł.
W tym samym czasie do króla wrócili wysłannicy z listami kobiet oczekujących rozwiązania. Była wśród nich i matka Wyzwoliciela. Jednak imion było tak wiele, że król stracił nadzieję na odnalezienie właściwego. Nie miał i środków.
Za to inni mieli. Przepowiednia znana była nie tylko ludności podbitego kraju, ale też najeźdźcom. Ich władca znał ją doskonale i odczytał niebiańskie znaki równie dobrze jak król. Wydał więc rozkaz, aby zabito wszystkie dzieci poniżej roku i ich rodziców. Rodziców także, ponieważ obawiał się, że skoro jakichś dwoje ludzi spłodziło raz Wybawcę, to choćby i zabił Wybranego, ci ludzie mogliby spłodzić go po raz drugi. A on nie zamierzał tego ryzykować.
Ileż krwi popłynęło! Iluż ludzi zabito! Na ulicach miast leżały trupy kobiet i mężczyzn, tulących nawet po śmierci trupy swych dzieci. Jakież przerażenie ogarniało na ten widok! Ten straszny obraz przeraził nawet młodą córkę władcy najeżdźców. Wyszła do miasta, mając nadzieję, że może zdoła kogoś uratować, ale niestety... Leżące trupy mężczyzn przypomniały jej młodo zmarłego męża, którego tak kochała. Już jej się zdawało, że ból zelżał, a tu jej ojciec na nowo go rozniecił... Księżniczka chodziła po ulicach, płacząc nad zmarłymi, gdyz nie była okrutna jak jej ojciec, lecz dobra i wrażliwa na krzywdę ludzką. Serce jej skowyczało z bółu, gdy widziała nieżywe dzieci. Co za bestialstwo!
Mijała właśnie jeden z ubogich domów, gdy usłyszała dziwny dźwięk. To był płacz dziecka! Serce stanęło jej w piersi. Czyżby jakiś duch dziecka chciał się na niej zemścić? Ależ nie, to płacz żywego dziecka, niemowlęcia! Weszła do domu, skąd było go słychać. Na podłodze pokoju, w którym stała dziecięca kołyska, leżeli młodzi ludzi, zbryzgani krwią. "To pewnie rodzice..." - pomyślała królewna. - "Zabito ich, gdy bronili dziecka..." Jedna ręka meżczyzny wciąż wisiała na kołysce, w której leżało kilkudniowe niemowlę. "Jak to możliwe, że przeżyło?"- pomyślała dziewczyna. - "Dlaczego go nie zabili, skoro zabili rodziców?" Podeszła do kołyski i zrozumiała. Koszulka dziecięcia była splamiona krwią, prawdopodobnie jednego z z rodziców, ale wyglądało to tak, jakby była to krew dziecka. Jeśli w czasie ataku spało, żołnierze mogli pomyśleć, że nie żyje i nie upewnili się... Królewna wzięła kwilące dziecko na ręce i odchyliła pieluszkę. "To dziewczynka "- stwierdziła i przytuliła ją do piersi. Dziewuszka uspokoiła się, poczuwszy czyjąś opiekę, przestała płakać i uważnie spojrzała na księżniczkę ślicznymi, dużymi, błękitnymi oczami. Królewna od razu ją pokochała. Uśmiechnęła się, zdjęła jej poplamioną koszulkę i owinęła ją w swój brokatowy kaftan bez rękawów z oślepiająco białym kołnierzem, który nosiła na sukni, a który teraz zdjęła.
- Jesteś teraz moją córką - powiedziała księżniczka do maleństwa. - Będziesz księżniczką i otrzymasz wychowanie godne księżniczki. Nazwę cię... Julianna.
I tak malutka Julianka dostała się na królewski dwór. Władca najeźdźców jakoś dziwnie łatwo przełknął tłumaczenie córki, że ta dziewczynka to jej rodzona córka, która urodziła się ze związku z jej mężem, który zmarł, zanim jego córka się urodziła. Zapewniała ojca, że jej córka jest pogrobowcem itd., itd. Jakoś niczego nie podejrzewał, a już najmniej tego, że tuż pod jego bokiem, niemal na jego oczach, jako jego wnuczka rośnie jego pogromczyni, Wyzwolicielka, Wybawczyni, Wybrana. Ocaliła ją jego własna córka, a on się nią zaopiekował. Trudno się zresztą temu dziwić. Któż by przypuszczał, że Wybawicielka wychowuje się na dworze swego największego, śmiertelnego wroga?


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Czw 15:57, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Wto 14:05, 20 Maj 2008    Temat postu:

Minęło kilka lat. Julianka rosła zdrowo i szczęśliwie. Jej przybrana matka kochała ją ogromnie i mądrze wychowywała, tak jak należy. Tak powinno być. Dziewczynka miała przecież do wypełnienia misję, misję trudną, niebezpieczną i wiele od niej wymagającą, musiała więc być odpowiednio wychowywana. Tak też się działo, choć ani ona, ani nikt z jej otoczenia nia miał pojęcia o jej przyszłej misji. Nawet po pewnej znamiennej scenie, którą zaraz przedstawię, nikt jakoś niczego nie podejrzewał.
Otóż pewnego dnia, gdy Julianka miała już 10 lat, siedziała w komnacie swej matki, u jej kolan i uczyła się historii. Jej przybrana matka, ślicznie wyglądająca w sukni z ciemnozielonego aksamitu, ozdobionego perełkami, patrzyła z miłością na ciemną główkę, pochylającą się pilnie nad książką, i na zgrabną figurkę dziewczynki, siedzącą z podwiniętymi nogami na poduszce leżącej u jej stóp, ubraną w brokatową sukienkę z koronkowym kołnierzykiem i wyszywany perełkami czepek, jak zwykle nosiły się 10- letnie dziewczynki. Tyle że, rzecz jasna, zwykłe dziewczynki nie nosiły sukienek z brokatu, tylko z płótna, nie miały kołnierzyków z prawdziwej koronki, a ich czepki nie były wyszywane perełkami.
W pewnej chwili Julianka podniosła głowę, marszcząc czoło, jak zwykle, gdy czegoś nie rozumiała i spytała:
- Mamo... tutaj jest napisane, że wiele setek lat temu Wiligowie podbili Laritów. Czym są Wiligowie i Laritowie?
- Nie "czym", tylko "kim" i nie "Laritowie" a "Larici" - poprawiła matka. - Wiligowie to my, nasz lud - wyjaśniła. - Ród królewski, magnaci, a także szlachta. Larici to mieszczanie i chłopi oraz plebs. Są naszymi niewolnikami.
Dziewczynka wciąż marszczyła czoło, nadal do końca nie rozumiejąc.
- Zaraz... Czy przed podbiciem Larici nie mieli własnej warstwy uprzywilejowanej, własnego króla?
- Może i mieli - odparła lekceważąco królewna. - Ale było to tak dawno, że nikt nie może mieć pewności....
- Ale jeśli mieli - nie ustępowała Julianka - to po co my byliśmy im potrzebni?
- Po nic - odparła królewna, zdziwona nieco taką dociekliwością córki. - Podbiliśmy ich, opanowaliśmy ich ziemie, a ich samych wzięliśmy do niewoli. Teraz nam służą.
Oczy dziewczynki otworzyły się szeroko:
- Ależ to niesprawiedliwe! - wykrzyknęła.
Królewna pokiwała głową:
- Można na to popatrzeć w ten sposób - rzekła. - Ale takie są prawa życia... Jedni panują, inni służą. Los zrządził tak, a nie inaczej... Ale nie przejmuj się tym - dodała, głaszcząc ją po głowie. - Ty nie musisz się martwić Laritami. Jesteś Wiligtką i należysz do klasy panującej. Ciebie te rzeczy nie dotyczą.
Mówiła tak, jakby zapomniała o tym, gdzie i w jakich okolicznościach ją znalazła. Gdyby o tym pamiętała, zapewne doszłaby do wniosku, że Julianka według wszelkiego prawdopodobieństwa jest Laritką.
- Wciąż uważam, że to niesprawiedliwe - mruczała dziewczynka. - Tak, po prostu, bez żadnej przyczyny, napaść na innych, odebrać im ziemie i wolność! Tak się nie robi! Nie tak powinno się zdarzyć! I co, oni tak bez słowa się na to zgodzili? Na niewolę i służbę? Nie próbowali się uwolnić?
Królewna roześmiała się:
- Mają jakąś tam swoją przepowiednię, że zostanie zesłany im Wyzwoliciel, który im pomoże. Czekają na niego od wielu stuleci.
Oczy dziewczynki zaokrągliły się z ciekawości:
- A... a kiedy on przybędzie?
- Mówiono, że już przybył, 10 lat temu - przypomniała sobie królewna. - Ale twój dziadek rozkazał zabić wszystkie dzieci, wśród których mógł się znajdować Wyzwoliciel. I zabito je, a jego razem z nimi.
Julianka z przerażenia i oburzenia zerwała się na równe nogi:
- Rozkazał zabić dzieci?! - wykrzyknęła. - Małe, niczemu niewinne dzeci?!Jak on mógł? To nieludzkie!
- To polityka, dziecko! - odparła twardo królewna, choć w duchu zgadzała się z dziewczynką. Nie mogła jej jednak jawnie przyznać racji, bo byłoby to niepedagogiczne. - I chcę, żebyś wiedziała i zapamiętała raz na zawsze: nie życzę sobie słyszeć z twoich ust tego rodzaju słów o dziadku, zrozumiałaś? Należy mu się od ciebie szacunek, bez względu na to, co uczynił! Ty masz się zająć nauką, a nie sądzeniem jego czynów!
Julianka, wychowana w posłuszeństwie wobec starszych, usiadla z powrotem i znów pochyliła się nad książką, ale nie widziała liter, a gdyby nawet je widziała, nie rozumiałaby, co czyta. Była zbyt wzburzona, a w jej duszy zaczynał się tlić bunt: "Szkoda, że to nie ja jestem Wyzwolicielem" - myślała. - "Poprowadziłabym Laritów do wojny z Wiligami. Jestem przekonana, że wygraliby, bo przecież słuszność jest po ich stronie!"
Gdyby królewna lub jej ojciec mogli usłyszeć te myśli! Dobrze, że tylko Julianka je znała. To były pierwsze oznaki przyszłej misji dziewuszki.
Królewna wkrótce zapomniała o tej scenie i nie przywiązywała do niej większej wagi. A Julianka uczyła się i poznawała coraz więcej. Była zdolna, nauka nie sprawiała jej większych problemów. Uczyła się wszystkiego, czego życzyła sobie jej matka, ale nie tylko tego. Zaznajomiła się bliżej z Laritami, służącymi na zamku i namówiła ich, żeby opowiedzieli jej wszystko, co wiedzieli o przepowiedni i Wyzwolicielu. Służący najpierw nie bardzo chcieli. W końcu jednak zaufali księżniczce Juliance i opowiedzieli jej o wszystkim. Wyrecytowali przepowiednię i opowiedzieli, jak to 10 lat temu pokazały się te niebiańskie znaki, o których mówi przepowiednia. Wybrany się narodził... Ale król go zabił wraz z innymi dziećmi. Niektórzy jednak, mówili, wierzą, że wybrane dziecię się uratowało. Ktoś je ukrył albo wywiózł i żyje gdzieś w ukryciu. Jeśli żyje, to jest w jej wieku... Może kiedyś wróci, zobaczy jak cierpią i wyzwoli ich.
- Ja też tego pragnę - odpowiadała księżniczka. - Ze względu na was i na siebie też. Chciałabym zobaczyć, jak wygląda ten Wybrany.
- Albo Wybrana - odpowiadali ludzie. - To może być też dziewczynka.
- Albo Wybrana - zgadzała się dziewczynka.


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Czw 16:02, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amos
Administrator
Administrator


Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii

PostWysłany: Wto 17:29, 20 Maj 2008    Temat postu:

Justyna napisał:
"Poprowadziłabym Wiligów do wojny z Laritami.

Chyba Laritów do wojny z Wiligami...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Śro 14:16, 21 Maj 2008    Temat postu:

Tak mijały lata. Julianka dorosła, stając się piękną, młodą kobietą. Zbliżał się dzień jej misji. Tylko, że ona o tym nie wiedziała...
Pewnego dnia zdarzyło się straszne nieszczęście. Przybrana matka Julianki rozchorowała się i umarła. Julianka bardzo po niej rozpaczała. Była niej tak dobra, tak ją kochała...
Po pogrzebie jej przybrany dziadek dał jej jakiś pakiet, owinięty pergaminem, mówiąc:
- To było własnością twej matki. Myślę, że chciałaby, abyś to miała.
Dziewczyna wzięła pakiet, poszła do swojej komnaty i tam go rozpakowała. Wewnątrz były akty urodzenia jej matki i jej młodo zmarłego męża, akt ich ślubu oraz... list do niej! Tak, na złożonym w kilkoro pergaminie wyraźnie było napisane"Julianna". Ponieważ na całym dworze była jedyną osoba noszącą to imię, nie było wątpliwości, że to ona musiała być adresatką. Rozłożyła więc kartkę i zaczęła czytać. Już pierwsze linijki tekstu sprawiły, że zabrakło jej tchu:
" Kochana Julianko!
To imię zawsze bardzo mi się podobało, dlatego też tak cię nazwałam. Może wcześniej miałaś inne...
Jeśli czytasz ten list, znaczy to, że już nie żyję. Dopiero teraz mam odwagę wyznać ci prawdę.
Nie jesteś moim dzieckiem, Julianko. Nie urodziłam cię, jak wmawiałam swemu ojcu. Znalazłam cię w małym domku, w czasie strasznej rzezi dzieci, obok trupów twych rodziców. Nie miałaś nikogo, kto by się tobą zaopiekował, a moje serce od razu podbiłaś. Nie jesteś moim rodzonym dzieckiem, ukochana dziewuszko, ale kochałam cię tak mocno, że rodzonego nie mogłabym kochać bardziej! Marzyłam o takiej córce, jak ty! I jeszcze jedno, Julianko. Prawdopodobnie jesteś Laritką, nie Wiligtką! Wiem, że ta wiadomość może tobą wstrząśnie, ale na pewno nie sprawi ci przykrości. Spoza grobu, Julianko, błagam cię o wybaczenie, że nie miałam odwagi powiedzieć ci tego, tak jak by należało i wybrałam ten sposób. Wybacz mi, dziecino, abym mogła spokojnie odpoczywać! I pamiętaj, że zawsze kochałam cię nad życie!
Twa (przybrana) matka."

Z oczu Julianki polały się łzy. Słowa matki były dla niej szokiem. Nie z powodu tego, że okazało się, iż jest Laritką, ale tego, że okazało się, iż była tylko przybranym dzieckiem królewny. Nigdy by jej to nie przyszło do głowy. Przycisnęła mocno list do serca:
- Wybaczam ci, mamo, wybaczam! - łkała.
Gdy wreszcie się uspokoiła, przeczytała list jeszcze raz, już na spokojnie. Wtedy najbardziej uderzyły ją słowa matki, że uratowała się z rzezi."To mama uratowała mi życie - myślała. - Gdyby nie ona, pewnie zabito by i mnie, tak jak moich rodziców. To musiało być straszne. Całe szczęście, że tego nie pamiętam."
Dobrze schowała pergaminy i starała się o nich nie myśleć. Nie było to jednak takie proste. Ta nowo uzyskana świadomość tkwiła w niej jak cierń. Nie przerażało jej to, że nie jest ksieżniczką, ani to, że jest Laritką, jednak denerwowowało ją to, że nie zna swej prawdziwej tożsamości. To straszne, nie wiedzieć, kim się naprawdę jest! Tak bardzo chciałaby poznać własne korzenie... Czy można by się jakoś o tym dowiedzieć?
Gdy zwierzyła się ze swych wątpliwości służącym, ci znowu jej dopomogli. Skierowali ją do ostatniej świątyni ich bóstwa, tej samej, do której wiele lat temu zwracał się ich ostatni król. Jeśli gdziekolwiek mogłaby się czegoś o sobie dowiedzieć, to tylko tam, w tej świątyni! To jedyne takie miejsce na świecie!
Julianka w wielkiej tajemnicy udała się do świątyni. Nie wiedział o tym, ani król, ani Wiligowie ze służby. Dziewczyna nie wyjawiła im tego, zdawała sobie bowiem sprawę, że w ich oczach byłoby to zdradą.
Gdy kapłanom doniesiono, że przybyła sama księżniczka, wyszli ją powitać. Nie mieli pojęcia, jak dowiedziała się o ich świątyni, ani dlaczego przybyła, żywili jednak nadzieję, że nie zamierza ich zdradzić. Gdyby było inaczej, pewnie przybyłaby na czele armii... Kapłani powitali Juliankę i z czcią powiedli do największej sali, gdzie na wysokim krześle siedziała najwyższa arcykapłanka. Miała już ponad 100 lat, ale umysł jej był jasny, a wszyscy ogromnie ją szanowali, gdyż posiadała dar janowidzenia. Gdy jej wyblakłe oczy spojrzały na dziewczynę, nie dostrzegły księżniczki, jak inni, ale samotne dziecko. I choć pięknie ubrane w suknię z grubego, zielonego jedwabiu, w przecięciach błyskającą halką ze złotej lamy, była jednak tylko dzieckiem, uratowanym ze straszliwej rzezi, obarczonym wielkim ciężarem odpowiedzialności. Czy go udźwignie? Czy się nie załamie? Czy ma dość siły, aby się dowiedzieć, że to właśnie ona jest Wybraną?
Kapłanka utkwiła wzrok w oczach dziewczyny i nabrała pewności, że los się nie omylił, ją właśnie wyznaczając na Wyzwolicielkę. Zobaczyła bowiem w jej oczach tę siłę, jaka była niezbędna do tego wielkiego dzieła, do którego się narodziła. Kapłanka wstała z fotela, podeszła do Julianki i ku zdumieniu wszystkich, a najbardziej Julianki, uklękła przed nią, a potem przemówiła jasnym i czystym głosem, który miała mimo podeszłego wieku:
- Witaj nam, pani. Nie składam ci hołdu jako księżniczce, lecz jako niezwykłemu człowiekowi. Witam cię pokłonem, nasza Wybawicielko. Ogromnie się cieszę, że cię widzę. Teraz mogę odejść spokojnie, bo wiem, że mój naród niedługo już będzie cierpiał. Wybrany się narodził i oto jest miedzy nami. Witaj nam, witaj jak najserdeczniej!
Julianka w jednej chwili wszystko zrozumiała. Doznała przedziwnego uczucia. Poczuła jednocześnie wielką radość i ból. Poczuła, jakby na jej barki złożono wielki ciężar, ale nie był on dla niej przykry, wiedziała bowiem, że zdoła go unieść i co więcej, będzie go nieść z radością. Przecież spełniły się jej marzenia. To ona, właśnie ona jest Wybraną, tak jak pragnęła tego w dzieciństwie. Podeszła zatem do staruszki, pomogła jej podnieść się na nogi i z szacunkiem podprowadziła ją z powrotem do fotela. A potem rzekła:
- Nie klękaj przede mną, bo nie zasłużyłam na to. Nic jeszcze nie uczyniłam. Przyszłam tu z pewnym pytaniem, ale odpowiedziałaś mi na nie, zanim zdążyłam je zadać. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, niemniej jednak przyjmuję ją z pokorą. Proszę teraz tylko o radę: co mam robić? Jak sobie poradzić? Jak mam wypełnić tę przepowiednię?
- Przepowiednia już się wypełniła, pani - stwierdziła kapłanka - a nasza wizja wypełnia się teraz. "Dziewica o pradawnym imieniu..." Tak, Julianna to prastare imię... "... włada płonącym mieczem" czyli wielką potęgą. Masz tę moc, masz ją w sobie, tylko jeszcze jej nie odkryłaś. Pytasz, jak sobie poradzić? Nie martw się o to. Dasz sobie radę. Będziesz wiedziała, co robić, w każdym miejscu i w każdym czasie. Po to przybyłaś na świat. Zostałaś zesłana dla wielkiej misji, dlatego też wyposażono cię w talenty, które pomogą ci w jej wypełnieniu.


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Czw 16:06, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amos
Administrator
Administrator


Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii

PostWysłany: Śro 17:03, 21 Maj 2008    Temat postu:

Justyno sprawdź jeszcze ten tekst, please. Jest w nim mnóstwo literówek...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Śro 17:25, 21 Maj 2008    Temat postu:

Wiem, Amosie, przepraszam. Śpieszyłam się. Już poprawiłam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 12:11, 30 Maj 2008    Temat postu:

Julianka dzielnie się uśmiechnęła, choć w jej oczach ukazały się łzy:
- Mówisz, że będę wiedziała, co robić i że dam sobie radę... Ale ja czuję się tak zagubiona, niepewna... Nie wiem, co mam robić! A właściwie wiem, ale nie mam pojęcia, jak to zrobić, od czego zacząć... I nie mam się kogo poradzić, jestem zupełnie sama!
Kapłanka położyła jej rękę na ramieniu:
- Nie jesteś sama, moje dziecko. My, Larici, jesteśmy z tobą. Wszyscy Larici za tobą pójdą, gdy tylko się dowiedzą, że przeżyłaś i jesteś gotowa pełnić swą misję.
- Ale czy jestem gotowa? Wcale nie mam takiej pewności...
- Czy czujesz w sobie dość mocy i rozsądku, aby zacząć ją pełnić?
- Wcale nie! Nie czuję się ani mocna, ani mądra!
- To bardzo dobrze. Jeśli byłabyś się tak czuła, w rzeczywistości znaczyłoby to, że nie jesteś gotowa. Jednak twa odpowiedź wskazuje na to, iż jesteś już dostatecznie przygotowana.
- Boję się! A jeśli sobie nie poradzę i zawiodę was wszystkich?
- Jesteś Wyzwolicielką, dziecko! Wyzwolicielką, którą od wieków nam obiecywano! Rozumiem, że się boisz, każdy by się lękał na twoim miejscu, ale wszyscy wierzymy w ciebie i w to, że dasz sobie radę! Ty też musisz w to uwierzyć!
I Julianka uwierzyła staruszce. Wciąż się bała, ale zrozumiała, że to zupełnie naturalne uczucie. Można się bać, byle nie ulegać temu odczuciu. Bo prawdziwa odwaga to nie brak strachu, ale pokonywanie go.
No cóż, nie ma wyjścia. Teraz, gdy jej marzenia się spełniły, zrozumiała, co mieli na myśli ludzie, którzy mówili: " Uważaj, o czym marzysz, bo może się to spełnić"... Pewnie, miło jest marzyć, że jest się kimś wyjątkowym, ale jak się już nim naprawdę stanie... no to trzeba się do tego dostosować. Jest Wybawicielką, ma do spełnienia misję i musi ją wykonać, nie ma od tego odwołania... Lecz czy jej się uda? Oby tak się stało!
I tak to się zaczeło. Julianka, sama nie wiedząc, jak i kiedy powoli zmieniała się w prawdziwą Wyzwolicielkę. Nie wróciła już do pałacu królewskiego. Z pomocą kapłanów dotarła do Laritów we wszystkich częściach królestwa. Nie wiedząc, skąd bierze słowa i mądrość, przemawiała do nich, budząc w nich bunt, odwagę i nadzieję. Podnosili pokornie dotąd schylone głowy, w ich oczach pojawiał się blask, pięści się zaciskały. Wybrana się wreszcie narodziła i wkrótce ich poprowadzi do wolności! Skończą się rządy tyrana! Nie będą już cierpieć!
Tak myślala większość, ale byli też tacy, co nie mogli uwierzyć, że ta drobna, filigranowa dziewczyna w zielonej sukience ozdobionej złotymi koronkami może być Wybraną, Wyzwolicielką. Oczywiście, wierzyli w przepowiednię i Wyzwoliciela, ale wyobrażali go sobie raczej jako mężczyznę, wielkiego króla, wodza czy wojownika, nie jako słabą kobietę. Jak też ona zdoła ich poprowadzić?
Gdy jednak słyszeli słowa dziewczyny, ich wątpliwości znikały. Jeśli ktoś może być Wyzwolicielem, to tylko ona!
Wokół niej zbierała się armia. Larici przybywali zewsząd. Uciekali ze służby z miast i wsi, wychodzili ze swoich kryjówek i było ich coraz więcej i więcej...
Pewnego dnia przybyło do Julianki kilku mężczyzn. Oświadczyli, że są gotowi. Oni są generałami jej armii, która jest doskonale przygotowana, aby wyruszyć na wroga, a ona niech stanie na ich czele i ich poprowadzi, albo też niech skryje się w bezpieczne miejsce, a oni na jej rozkaz ruszą sami. Wtedy Julianka doznała przedziwnego uczucia, że nie tak ma być. Zrodziła się w niej pewność, że walka jest niepotrzebna. I tak już zbyt wielu ludzi zgineło pod rządami Wiligów, żeby jeszcze więcej miało ich ginąć... Nie! Larici się wzywolą, ale nie dzięki walce!
- Nie! - odrzekła z pewnością w głosie. - Dziękuję wam, że chcieliście pomóc, ale to nie będzie tak. Nie będzie walki. Poradzimy sobie inaczej.
- Jak, pani? Jak? Jak ich pokonamy, jeśli nie walcząc?
I wtedy zdarzyło się coś przedziwnego. Julianka nie odpowiedziała, ale wyprostowała ramiona i uniosła głowę, a wtedy z jej postaci zaczęło bić takie światło, że wszyscy Larici, którzy to ujrzeli, zbiegli się i zaczęli pytać, co się dzieje? Jakiś pożar?
Cała ta scena rozgrywała się na polanie w środku wielkiego lasu. Julianka skoczyła na wielki pień, który tam leżał, tak, aby była lepiej widoczna, uniosła ramiona, jej włosy rozsypały się na ramionach, a zamiast jej zielonej sukni pojawiła się inna, śnieżnobiała, z surowego lnu, ściagnięta w talii ozdobnym, biało - czerwonym pasem. Z jej ramion spłynęła purpurowa peleryna, ozdobiona złotymi i białymi haftami. Kto tylko na nią spojrzał, zaraz na jego usta wybiegało: "Wyzwolicielka!" A Julianka spojrzała na Laritów, przejętych nieopisanym zdumieniem na widok tego, co się działo i rzekła donośnym głosem:
- Oto, czym ich pokonamy! Naszym uczuciem!
Poświata wokół niej stała się jeszcze silniejsza, a Larici zrozumieli, że to miłość, tak silna, że aż widzialna. To właśnie miłość emanowała ich Wybrana! To ta wielka moc, którą została obdarzona! Ale... jakże można pokonać wroga miłością, choćby największą?


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Sob 12:57, 08 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 11:30, 06 Cze 2008    Temat postu:

A jednak można! Poświata bijąca od Julianki otuliła wszystkich i nagle Larici wiedzieli, co robić. Ruszyli w kraj, podchodząc do każdego napotkanego Wiliga i patrząc mu prosto w oczy wzrokiem pełnym miłości. Niektórzy nawet brali ich w objęcia, aby siła oddziaływania była większa. Ponieważ Wiligowie byli ludem nie potrafiącym przyjąć miłości od obcych, to, co się stało, napełniło ich przerażeniem. Porzucając swe majątki i zajęcia, napełnieni strachem, uciekali. Larici porafili wypędzić ich miłością.
A Julianka stała na pniu, przez cały czas promieniując poświatą miłości i obdarzając nią Laritów, gdy nie starczało im własnej i opadali z sił. Jej miłości nie brakowało! A gdy na koniec obok stóp dziewczyny pojawiła się nagle obrzydliwa ropucha, dziewczyna nawet na nią nie patrząc, zdecydowanym ruchem rozgniotła ją obcasem. Z ciała gada uniosła się czerwona mgła, która po chwili rozwiała się w w powietrzu. Ci, którzy to widzieli, zrozumieli, że ropucha była uosobieniem wszelkiego zła i nieprawości, jakie w czasie niewoli wyrządzali Wiligowie. Tak miały się spełnić słowa przepowiedni, że Wybrany zgniecie głowę nieprzyjaciela.
Wreszcie nadszedł czas, gdy Larici mogli wydać okrzyk triumfu. W całym kraju nie pozostał już ani jeden Wilig, wszyscy, łącznie z królem, zostali wypędzeni. Ukochane królestwo Laritów, po wielu wiekach niewoli, było znowu wolne!
Julianka mogła nareszcie zejść z pnia. Była jednak tak strasznie wyczerpana i osłabła, że gdyby nie pomoc przyjaciół, którzy ją podtrzymali, upadłaby schodząc. Nic dziwnego! Tyle dni bez jedzenia i picia, ustawicznego natężania woli...
Dziewczyna wypiła wodę, którą jej podano i natychmiast zapadła w kamienny sen. Gdy spała, odzyskując siły, najprzedniejsi Larici zebrali się na naradę. Królestwo było wolne, ale kto ma nim władać? Poprzednia dynastia królewska wygasła, ostatni król zmarł bezpotomnie, więc kogo wybrać na nowego? Padały różne propozycje, jednak w końcu wzrok wszystkich spoczął na uśpionej Juliance. To najbardziej właściwa osoba!
Gdy Julianka się obudziła, wyjaśnili jej, że jednogłośnie została wybrana na królową. Nadaje się na to stanowisko jak nikt inny: jest Wyzwolicielką, otrzymała książęce wychowanie, ma charyzmę, Larici ją uwielbiają...
Julianka jednak nie chciała. Owszem, jest Wybraną, ale miała tylko uwolnić kraj od Wiligów, o królowaniu nie było mowy! Wtedy jednak przemówiła do niej znów najwyższa kapłanka. Przypomniała jej, jak kiedyś uświadomiła jej, że ma misję do wykonania i wytłumaczyła, że jej rola się nie skończyła. Nie narodziła się dla samego momentu walki, bo jaki sens miałoby jej życie, gdyby przyszła na świat dla jednej krótkiej chwili? Jej misja trwa i trwać będzie do końca jej życia. A skoro ją wybrano, powinna wstapić na tron i dać początek nowej dynastii królewskiej.


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Sob 13:04, 08 Sie 2009, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellenai
Moderator
Moderator


Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 9:36, 13 Cze 2008    Temat postu:

Tak też się stało. Kilka tygodni później Julianka została uroczyście koronowana na królową. A gdy pojawiła się na balkonie królewskiego pałacu, w sukni z bladobłękitnego lnu z delikatnym haftem ze złotych nici wokół dekoltu, przy rękawach i u dołu spódnicy, przepasanej złotym pasem i w ciepłej pelerynce z ciemnobłękitnego sukna, której kaptur przytrzymywała królewska korona, ludzie zgromadzeni pod balkonem zaczęli wiwatowac na jej cześć.
A kilka miesięcy później młoda królowa poślubiła księcia, pochodzącego z nielicznych, jeszcze pozostałych larickich rodów książęcych. Miała na sobie tę samą suknię, która nosiła w dniu koronacji, ale tym razem jej ramiona okrywała peleryna z szafirowego aksamitu, haftowana w złote gwiazdy.
Jej mąż był szlachetnym i wrażliwym człowiekiem. Wybrała go na małżonka, ponieważ wydawał jej się odpowiedni i dość go lubiła, nie kochała go jednak. Po kilku miesiącach jednakże pokochała go szczerze i równie mocno, jak on kochał ją. Taką samą miłością darzyli swe dzieci, które wkrótce pojawiły się na świecie. Była ich cała gromadka - aż siedmioro! Julianka nie musiała się już obawiać, że jej dynastia skończy się na niej! Gdy patrzyła na swe dzieci, wesoło bawiące się w blasku słońca i wtulona w ramiona męża, słuchała ich radosnego śmiechu, wiedziała, że przeżyła swoje życie tak, jak powinna. Spełniła misję, dla której została powołana i znalazła szczęście rodzinne, bezpieczna, szanowania i kochana przez cały ród Laritów.


Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Sob 13:20, 08 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nani
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy


Dołączył: 07 Lis 2007
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: z Nawiedzonego Dworu

PostWysłany: Pią 18:09, 13 Cze 2008    Temat postu:

Szkoda,że takie krótkie. Była by dobra książka.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Narnia.pl Strona Główna -> Stara Szafa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
Appalachia Theme © 2002 Droshi's Island