Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Sob 16:44, 31 Sty 2009 Temat postu: Tajemnica starego poddasza |
|
|
I jeszcze jeden mój utwór. To też fantasy, ale trochę inne niż poprzednie... Zaczyna się zupełnie obyczajowo, ale potem... Można by nawet zrobić z niej dwie albo i trzy historie, ale ja połączyłam je w jedną.
Tajemnica starego poddasza.
- Ostrożnie z tym pudłem! To krzyształy! - zawołała mama. Wyjęłam z ciężarówki wielkie pudło i starałam się je ostrożnie nieść. Ale ten mój pech! Potknęłam się na kamieniu, upuściłam pudło i wyrżnęłam nosem w piach. Mama uderzyła w krzyk. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby chodziło jej o mój upadek, ale jej chodziło o coś całkiem innego:
- Wiedziałam! Wiedziałam, że tak będzie! Nie powinnam ci była pozwolić wyjmować tych kryształów! Dlaczego moja córka jest taką niezdarą? Do niczego się nie nadajesz!
Rozpakowała pudło i rozszlochała się nad kawałkami potłuczonego szkła:
- Och, moje kryształy! Moje wspaniałe kryształy!
- Przepraszam, mamo - jęknęłam, podnosząc się z ziemi i trzymając za obolały nos. - Naprawdę nie chciałam.
- A jakżeby inaczej! Idź stąd i trzymaj się z daleka, bo znów coś zniszczysz!
Odeszłam więc i usiadłam na schodach wiodących do bocznych drzwi. Tam przynajmniej nikomu nie przeszkadzałam. A odkąd pamiętam, zawsze komuś zawadzałam. Nie umiałam przejść 5 kroków, żeby się nie potknąć. Albo przewrócić siebie, kogoś lub czegoś. Koledzy nazywali mnie "chodzącym tsunami". Mama ma rację: jestem po prostu niezdarą. Opowiadała mi, że jak kiedyś, jak jeszcze byłam niemowlęciem, obawiali się z ojcem, czy nie mam jakiegoś ADHD albo innej nadpobudliwości. Ale badania, którym mnie poddali, nic nie wykazały, więc te moje przypadki musiały być skutkiem mojej wyjątkowej ofermowatości.
Teraz, przy przeprowadzce, widać to było bardziej niż kiedykolwiek. Nie powinnam się niczego dotykać, bo może się to skończyć źle. Ale tak chciałabym się na coś przydać! Żeby mi się wreszcie coś udało, bo mama mi prędko nie przebaczy tych piekielnych kryształów!
- Bianko! - zawołała właśnie mama. - Chodź tutaj i weź pudło tych starych zabawek! Zanieś je na strych! Nawet jak je upuścisz, to nic im nie zaszkodzi!
No tak, a że mnie mogłoby to zaszkodzić, gdybym na przykład upuściła sobie 5 kilogramów na nogę, to już ani słowa! Jestem mniej ważna niż stare rupiecie!
Westchnęłam ciężko, wzięłam pudło i poszłam na poddasze naszego nowo kupionego domu, do którego się właśnie wprowadzaliśmy. Był to bardzo stary, zbudowany prawie 200 lat temu, ale podobno świeżo po gruntownym remoncie od podłóg po nowe pokrycie dachu i piorunochron, dom. Całej czwórce, to znaczy moim rodzicom, mnie i mojemu bratu Dominikowi, bardzo się podobał.
Ostrożnie weszłam po schodach na strych i postawiłam pudło na podłodze. Oczywiście kilka zabawek musiało z niego wylecieć, więc nie miałam wyboru i musiałam je włożyć z powrotem. Właściwie nie wiem, po co je wzięliśmy ze sobą do nowego domu. Ja i Dominik byliśmy już za duzi, żeby się nimi bawić, a na następne dziecko się nie zanosiło, ale rodzice się uparli. Moim zdaniem lepiej by je było oddać dzieciom z jakiegoś domu dziecka. Inne dzieci by się nimi cieszyły, zamiast tego będą leżeć na strychu i butwieć... Ale... wiadomo, jacy są rodzice. "Bez dyskusji!"
Rozejrzałam się po zakurzonym poddaszu. Niby dom był po kapitalnym remoncie, ale kurzu w nim nie brakowało. Pewnie fachowcy sprzątanie pozostawili lokatorom... W każdym razie strych nie wydawał mi się jakiś nadzywczajny. Normalny strych. Nie wiedziałam jeszcze, jaki ten strych jest nienormalny...
Zeszłam powoli na dół. Szłam ostrożnie, ale oczywiście nie mogło się obyć bez wypadku! Na ostatnim stopniu schodów przewróciłam się i starłam sobie skórę na kolanie aż do krwi. Na szczęście nie było to nic poważniejszego, ale bolało. Kulejąc wyszłam na dwór, aby poprosić mamę o plaster z opatrunkiem.
- Co ci się znowu stało? - spytała mama.
Powiedziałam jej.
- Normalne - jęknęła mama. - Zawsze musi ci się coś przydarzyć i to nawet na prostej drodze! Boże, dlaczego pokarałeś mnie takim niezdarnym dzieckiem!
Nie obraziłam się. Takie komenatrze słyszałam codziennie i to po 5 razy dziennie od najwcześniejszego dzieciństwa. Zdążyłam się przyzwyczaić i nauczyłam się puszczać je mimo uszu. Nie raniły mi serca.
Zresztą mama miała rację. Byłam życiową ofermą i nigdy nie udało mi się zrobić coś bezbłędnie. Po prostu miałam strasznego pecha i to przez całe życie!
Przeprowadzkę skończyliśmy dopiero o 8 wieczorem. Dopiero wtedy nasz nowy dom był urządzony. Był duży: miał salon, 3 sypialnie, jadalnię, obok kuchnię, 2 łazienki i spiżarnię. Nie rozumiałam, po co naszej czteroosobowej rodzinie taki wielki dom, ale skoro rodziców bylo na to stać...
Następnego dnia obudziłam się, bo po mojej twarzy spływał deszcz... z mokrego ręcznika, który ostrożnie wyżymał nad moją głową Dominik. Kompletny wariat!
- Daj mi spokój! - zawołałam gniewnie.
- Nie mogłem cię inaczej obudzić - oznajmił mi brat. - Słońce już wysoko, a ta śpi!
- Przecież są wakacje!
- Ale jesteśmy w nowym domu!
- I co z tego? Tobie to nie przeszkadza, jako student masz 3 miesiące... ale ja dopiero za rok będę miała tyle!
- Ok. A teraz, wyłaź z łóżka! Musimy odkryć wszystkie tajemnice naszego nowego domu. Ubieraj się i idziemy na strych.
- Tam nic nie ma. Wiem, bo zanosiłam tam wczoraj pudło z zabawkami,
- Jak cię znam, prawdopodobnie coś przeoczyłaś! Ja na pewno coś znajdę. No już, jazda! Włazimy!
Mój brat był zawsze urodzonym dowódcą. Nie wiem, ale miał w sobie coś takiego, że każdy bez sprzeciwu mu się podporządkowywał, nawet rodzice. Mną też bez przerwy komenderował. Sprzeciwiałam mu się na każdym kroku, ale tylko słownie, bo i tak w końcu robiłam, co chciał. Teraz też potulnie wstałam, ubrałam się i poszłam za nim na strych, choć wiedziałam, że to bez sensu. Jak już brat chciał coś odkrywać, to moglibyśmy zacząć na przykład od piwnic...
Gdy weszliśmy na strych, Dominik rozejrzał się. Z jego miny widać było, że nie tego się spodziewał. Miałam rację, ale on nigdy w życiu tego nie przyzna.
Wzruszyłam ramionami i podeszłam pod zakurzone okienko. Zauważyłam, że na podłodze obok niego były połamane deski. Oczywiście, robotnicy nie zadali sobie trudu, żeby zajrzeć na strych i zostawili to na naszej głowie. To taka drobnostka, niech się lokatorzy tym martwią! A może chcą mieć tu połamane deski? Ech, ci fachowcy...
- Bianka! - zawołał Dominik. - Wracaj! Tu nic nie ma, złazimy!
- Idź, dogonię cię! - odparłam.
- Chcesz sobie pomarzyć? - zaśmiał się Dominik. - Mogłabyś znaleźć lepsze miejsce... No chodź, bo jak będziesz schodzić sama, znowu coś ci się stanie i będzie na mnie!
- Uniewinnię cię - odparłam lodowatym tonem i wpatrzyłam się w okno. Byłam do niego odwrócona plecami, ale widziałam w szybie, jak wzruszył ramionami i po chwili usłyszałam jego kroki na schodach.
A ja uklękłam nad połamanymi deskami. Postanowiłam, jeśli się uda, wyjąć je, pokazać rodzicom, żeby wezwali jakiegoś stolarza, aby to naprawił. Udało mi się to, ale zauważyłam, że pod deskami była pusta przestrzeń, a w niej coś było... Wyciagnęłam starą księgę. Od razu było widać, że jest stara, bowiem była oprawiona w skórę, a papier był dziwny w dotyku, wyjątkowo twardy, nierówny i... jakby mięsisty. "Zdaje się, że taki papier nazywa się papierem czerpanym - pomyślałam. - Produkowany jest ze szmat i jest potwornie drogi. Kogo było stać, aby wydrukować na nim taką grubą książkę?"
Otworzyłam wolumin i wybałuszyłam oczy. Książka otworzyła mi się na stronie z ilustracją przedstawiającą zamek na skale i zielone pola wokół niego. Tylko, że... to się ruszało! Słowo daję! Było jak żywe! Widziałam drzewa poruszające się na wietrze, a nawet słyszałam jego świst! Czułam również zapach kwiatów rosnących na łące! Przetarłam oczy... Nic, obrazek był zwyczajny. "Przywidziało mi się"- pomyślałam.
Schowałam książkę pod deski, postanawiając, że wkrótce tu wrócę i dokładnie ją obejrzę. Zupełnie zapomniałam, że miałam rodziców poinformować o połamanych deskach. Zastanawiałam się, co to za dziwna książka i skąd się wzięła pod podłogą strychu... Do kogo mogła należeć, kto ją schował i dlaczego?
Po śniadaniu mama powiedziała:
- Dominik, myślę, że pamiętasz, iż obiecałeś ojcu pomóc mu dzisiaj przy myciu samochodu.
- Ja też mogę pomóc! - wyrwałam się.
Dominik parsknął śmiechem:
- Och, już to widzę! Bianka myje samochód! Nic, tylko nakręcić i wysłać do "Śmiechu warte"!
- Dominik ma rację, córeczko - powiedziała dobrotliwie mama. - Do mycia samochodu to się nie nadajesz!
- Ja się nigdy do niczego nie nadaję - mruknęłam i poszłam do mojego pokoju, aby się trochę podąsać. Jednak po paru minutach przypomniałam sobie o książce na strychu i poszłam tam. Książka wydała mi się fascynująca i chciałam się przekonać, jak to naprawdę jest z tym obrazkiem...
No, fabuła się zawiązała. Teraz zacznie się fantasy.
Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Wto 18:17, 04 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Traquair
Moderator
Dołączył: 26 Gru 2005
Posty: 749
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: ze Smoczej Stolicy
|
Wysłany: Sob 17:32, 31 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
Ja tam uważam, że ruszający się obrazek w książce już był elementem fantastycznym Ale rzeczywiście reszta wstępu obyczajowa. Ech, stary, zakurzony strych... i takie skarby na nim ukryte. Jestem ciekawa dalszego ciągu, tylko mam nadzieję, że Twoja niezwykle niezdarna bohaterka nie uszkodzi sobie trwale ciała podczas swoich przygód, bo szkoda by była
Od strony technicznej było nieźle, choć zdarzyło się parę literówek, powtórzeń, a w tym zdaniu:
Justyna napisał: | - I co z tego? Tobie to nie przeszkadza, jako student masz 3 miesiące... ale ja dopiero za rok miała tyle! |
zabrakło czasownika, zapewne miało być "ale ja dopiero za rok będę miała tyle".
No i gratuluję nowych pomysłów i czasu na ich realizację
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Nie 11:37, 01 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Otworzyłam książkę i od razu natrafiłam na tę samą, co wtedy, stronę. O mało nie krzyknęłam. Obrazek znowu się ruszał! Tak jak poprzednio, przetarłam oczy. Ale to nic nie pomogło, ruszał się w dalszym ciągu! Poczułam, jak z książki wieje na mnie wiatr, coraz silniejszy i silniejszy... Sypnął mi piaskiem w oczy, aż musiałam wypuścić książkę z rąk, aby je zasłonić i przetrzeć. Gdy ponownie otworzyłam oczy i zaczęłam widzieć... zamknęłam je i jeszcze raz otworzyłam. Potem uszczypnęłam się. Zabolało, więc mi się nie śni. Nic mi się nie zdawało! Byłam... jak to określić? Było tak, jakbym weszła w ten obrazek! Tak, naprawdę! Stałam na zielonej, ukwieconej łące, a przede mną na wysokiej skale wznosił się zamek. Pomyślałam, że wygląda jak Camelot. Obróciłam się, ale nie zobaczyłam żadnej drogi, którą mogłabym wrócić do domu. Co to znaczy? Przeniosłam się w czasie do czasów rycerskich? Do Camelotu i króla Artura? "Ale heca!"- pomyślałam, starając się humorem ratować przed ogarniającą mnie paniką. - "Jak ja się teraz stąd wydostanę? Zupełnie jak w <<Niekończącej się opowieści>>"!
Jedyne, co mogłam zrobić, to pójść do zamku i poprosić o gościnę. Postanowiłam, że gdy będą mnie pytać, powiem, że jestem sierotą i wędruję po świecie za pracą, bo nie miałoby sensu opowiadanie o tym, jak naprawdę się tu znalazłam.
Weszłam na skaliste wzgórze i podeszłam do zamku. Most zwodzony był opuszczony, krata podniesiona, straży też nie było - najwyraźniej mieszkańcom nie zagrażał absolutnie żaden wróg - więc weszłam na dziedziniec. Był zupełnie pusty, co wydało mi się dziwne: na dziedzińcu Camelotu zawsze było pełno ludzi... Tylko że najprawdopodobniej to nie jest wcale zamek króla Artura... No nic, zobaczymy, co będzie dalej.
Weszłam do ciemnej sieni zamkowej. Chciałam właśnie ruszyć na chybił trafił przed siebie, gdy nagle poczułam na plecach czubek czegoś ostrego, a tubalny głos zapytał:
- Kim jesteś i co tu robisz?
Przestraszona automatycznie podniosłam ręce do góry.
- Odwróć się! Powoli! - rozkazał głos.
Posłusznie wykonałam polecenie. Zresztą miałam inny wybór?
Przede mną stał rycerz i czubek jego dzidy prawie opierał się na mojej piersi. Przełknęłam ślinę i tak znacząco popatrzyłam na włócznię, że odrobinę ją odsunął i popatrzył na mnie pytająco:
- Jestem sierotą i szukam pracy - wyjąkałam.
- Hę? Pracy? No cóż, nie wiem, czy coś się tu dla ciebie znajdzie. Nasz król ma dość służby. Ale chodź za mną.
- Przepraszam, ale jak się nazywa król?
- Nie wiesz?
- Nie. Przybywam z daleka.
- Nasz dobry król nosi imię Aureliusz, ale kazał nazywać się królem Arlem.
No cóż, wygląda na to, że rzeczywiście nie jestem na zamku Camelot. To gdzie, u licha, jestem?
Weszłam za rycerzem do wielkiej sali. Pod przeciwległą ścianą stał złoty tron, a na nim siedział król z siwą broda i dobrotliwą twarzą, w pięknej, złotej koronie na głowie i ubrany w cudowną, złotem wyszywaną szatę, a obok niego siedziała młoda, śliczna dziewczyna w przepięknej sukni, która wyglądała jak całe puchy koronek. Spod rąbka sukni wyglądały delikatne jak sieć pajęcza pończoszki i błękitne trzewiczki. Jej utrefione włosy trzymała opaska z szylkretu. Skłoniłam się przed królem, a on łaskawie skinął berłem i odezwał się do mnie:
- Czego szukasz, dziecko?
- Szukam służby, panie - odparłam. - Muszę zarabiać na siebie, bo nie mam rodziców ni żadnej rodziny.
("W każdym razie tutaj" dodałam w duchu.)
- Biedactwo! Tutaj na pewno znajdziesz jakąś prac... - przerwał, bo dziewczyna siedząca obok niego coś mu szepnęła. Po chwili znów się odezwał:
- Zdaje się, że już znalazłaś. Moja córka - wskazał berłem na dziewczynę - chce cię wziać na swoją dworkę. Ma ich co prawda sporą gromadkę, ale żadna z nich nie ma mniej niż 30 lat, a ta trzpiotka zawsze chciała mieć kogoś w swoim wieku. Pewnie po to, żeby nocami chichotać i opowiadać sobie różne historie, jak to dziewczęta...
- Ależ, tatku! - wykrzyknęła królewna, prześlicznie się rumieniąc.
Król roześmiał się, a królewna poszła w jego ślady. Potem wstała, podeszła do mnie i odezwała się:
- Chodź ze mną do garderoby. Trzeba cię odpowiednio odziać. Szaty, które masz na sobie są jakieś dziwne i niestosowne.
W garderobie zastałyśmy garderobianą i królewna kazała mi dać jakąś sukienkę odpowiednią dla dwórki. Garderobiana wyszukała mi suknię z różowego jedwabiu, sięgającą ziemi, przykrytą koronkowym fartuszkiem przejrzystym jak mgiełka. Rękawki u łokcia były wykończone falbankami z takiejże koronki. Na głowę miałam nałożyć cieniutki czepeczek, ozdobiony wstążkami i bukiecikiem kwiatów. Jak się później przekonałam, wszystkie dwórki miały takie sukienki, tylko w różnych kolorach. Gdy się już przebrałam, królewna powiedziała do mnie:
- Chodź, poznasz inne dziewczęta. Moje dwórki zwracają się do mnie "królewno Celko", bo ja mam na imię Cecylia. I ty też tak mów.
- Naturalnie - ukłoniłam się.
Poznałam dwórki i uznałam, że choć starsze ode mnie i królewny, są bardzo miłe. Cieszyłam się, że w tym obcym świecie znalazłam przyjaciół. Wkrótce zaprzyjaźniłam się bowiem bardzo blisko z dworkami i królewną. Ja sama czułam się dobrze w ich towarzystwie i byłabym szczęśliwa, gdybym tylko wiedziała, jak się wydostać z tej piekielnej książki... Byłabym całkowicie szczęśliwa, gdybym wiedziała, że w każdej chwili mogę wrócić do domu. Byłoby dobrze mieć taki swój własny świat, do którego tylko ja mogłabym się dostać. Niestety, zanosiło się na to, że utknęłam tu na długo, bo nie znałam powrotnej drogi. Jeśli jakimś cudem jej nie znajdę... Tak, bo odnalezienie jej graniczyło z cudem... Nie, byłoby cudem! Już samo to, że weszłam w książkę i może jestem jedną z jej bohaterów wydawało się niemożliwe. Ale przecież naprawdę się to wydarzyło! Może rację mieli ci, którzy mówili, że "nie ma rzeczy niemożliwych" i "nigdy nie mów nigdy"?
Pewnego dnia weszłam do garderoby po jakąś zapomnianą rzecz i ku mojemu zdumieniu zastałam tam księżniczkę, tonacą we łzach. Na jej widok serce mi się ścisnęło i zapomniawszy o swojej pozycji (damie dworu raczej nie wypadało tak zrobić, postąpiłam raczej jak przyjaciółka... choć właściwie czułam się przyjaciółką królewny i ona traktowała mnie jak przyjaciółkę), usiadłam obok niej, przytuliłam do siebie, zaczęłam ją uspokajać czułymi słowami i spytałam o powód łez. Księżniczka wyjaśniła mi, że znów dwóch młodzieńców z leżącej nieopodal wioski wyruszyło w podróż, z której nigdy nie wrócą.
- Dlaczego nie wrócą? - zapytałam. Nie miałam pojęcia o żadnej wyprawie, ale z jakiegoś powodu właśnie ten brak powrotu wydał mi się, nie wiadomo dlaczego, najbardziej interesujący.
Królewna spojrzała na mnie i uświadomiła sobie, że w tym temacie jestem zupełnie zielona.
- Ach, zapomniałam, że ty nic o tym nie wiesz. Posłuchaj więc. Wiele lat temu zły duch gór porwał księżniczkę, moją cioteczną babkę. Król, mój pradziadek a jej ojciec, obiecał, że kto ją odnajdzie i uwolni, w nagrodę otrzyma ją za żonę. Poważył się na to jeden z wieśniaków z tej właśnie wioski. Nigdy nie wrócił. Wyruszyli następni, żeby odnaleźć księżniczkę i jego. Ale i oni nie wrócili. Wielu jeszcze wyruszało, aby odnaleźć księżniczkę i zaginionych i nikt z nich nigdy nie wrócił.
- Dlatego płaczesz?
- Nie chcę tracić poddanych, kochanie. Żal mi tych ludzi... Bóg wie, co ich czeka. Oni są odważni, niczego się nie boją i nie zrezygnują z tej wyprawy... ale ja mam tego dość! Nie chcę, żeby ciągle ktoś wyruszał w tę nieszczęsną, bezpowrotną podróż!
- Nic na to nie poradzisz. Przecież im nie zabronisz... Przestań płakać, to ci nie pomoże...
- Wiem, ale nie mogę przestać... gdy pomyślę o tych ludziach...- i tu księżniczka znowu wybuchnęła płaczem.
Zastanowiłam się. Trzeba było coś poradzić na tę rozpacz królewny. Była tak nieszczęśliwa... Tak się troszczyła o swój lud.... Ale co można by zrobić? "Och, gdyby był tu Dominik" westchnęłam w duszy. On wiedziałby, co zrobić, a jeśli nawet nie, to we dwoje na pewno byśmy coś wymyślili. Może nawet on sam osobiście wyruszyłby w taką podróż? I nagle coś przyszło mi do głowy. Dominika tu nie ma, ale przecież ja jestem! On wyruszyłby w taką podróż, a czy ja nie mogę? Co właściwie stoi na przeszkodzie? Mam dwie nogi, dwie ręce, zdrowie i siłę... Co do mojej niezdarności, to nie wiem, na czym to polegało, ale tutaj, w tym świecie, jakoś mi nie przeszkadzała. Może dlatego, że nie było tu mamy, wiecznie utyskującej na moją ofermowatość, a nikt inny nie zamierzał przejąć jej roli, więc ta niezdarność przestała się wychylać, gdy jej wyczyny nie robiły na nikim wrażenia... No nie wiem, w każdym razie tutaj wypadki mi się nie zdarzały.
A co do podróży, to kto wie, czy to właśnie mnie nie udałoby się uwolnić tej księżniczki i wszystkich innych ludzi, którzy nie wrócili. Nie wiem skąd, ale miałam pewność, że ten duch gór czy kto tam ich nie zabił. W końcu co by mu z tego przyszło? Nie miałby z tego żadnego pożytku, a takie istoty jak on nie robiły niczego bez pożytku dla siebie. Najprawdopodobniej ich gdzieś uwięził. Dotąd żadna dziewczyna nie wyruszyła w taką podróż, ale pewnie to tylko dlatego, że nie mogłaby przyjąć obiecanej nagrody! Dziewczyny obietnica małżeństwa z księżniczką nie mogłą nęcić! Mnie oczywiście też to nie nęciło, nęciło za to co innego: chęć przeżycia prawdziwej przygody! W domu byo nudno, na zamku też wiele się nie działo, było aż za spokojnie (chyba że już samo to, iż się tu znalazłam, można uznać za przygodę). Ale wyruszyć w pełną niebezpieczeństw podróż, w nieznane? To byłaby dopiero przygoda!
Postanowiłam. Pójdę! Wybiorę się w tę podróż. Żaden mężczyzna nie pokonał ducha gór, ale ja jestem kobietą i postępuję inaczej. Może uda mi się pokonać tego złego ducha gór? Nikomu jednak nic nie powiem, nawet księżniczce. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ani król, ani księżniczka by mi na to nie pozwolili. Gdyby się dowiedzieli, co planuję, byliby gotowi nawet zamknąć mnie w lochu, byleby tylko zatrzymać mnie na zamku!
Już więc następnego ranka wstałam skoro świt, przebrałam się z mojej różowej dworskiej sukienki w inną, podróżną, uszytą z pięknego, błękitnego jedwabiu przetykanego srebrną nitką z koronkowym, przejrzystym fartuszkiem. Taką też koronką wykończone były rękawki u łokcia. Na głowę założyłam cieniutki czepeczek, ugranirowany wstążką przepiętą bukiecikiem. Zagarnęłam do węzełka trochę jedzenia i wymknęłam się z zamku. Poszłam prosto do wsi i wypytałam się dokładnie o drogę do ducha gór. Wieśniacy wszystko mi powiedzieli, o nic nie pytając, choć nie wiadomo, co myśleli. Pewnie nie śmieli pytać, widząc moje bogate ubranie. Może myśleli, że to sama królewna postanowiła wreszcie wziąć sprawę w swoje ręce.
Poznawszy drogę, wyruszyłam. Szłam przez cały dzień, nim dotarłam do gór. Zachodzące słońce rzucało ostatnie promienie na grzbiety gór i barwiło na różowo śnieg leżący na wierzchołkach. Sprawiało to wrażenie, jakby góry płoneły albo jakby zamiast śniegu na szczytach rosły wrzosy.
Zmęczona całodzienną drogą, zjadłam cokolwiek z węzełka i położyłam się spać. Nie zamierzałam rozpoczynać walki z duchem gór zmęczona i w nocy! Po co mu dawać przewagę? O wiele lepiej bedzie, jeśli czekająca mnie walka odbędzie się w świetle dnia. Będę się czuła o wiele lepiej i rano będę wypoczęta a sił na pewno będzie mi potrzeba wiele.
Gdy obudziłam się, słońce stało już wysoko. Nie czułam strachu, pragnęłam tylko wyzwolić ludzi, których to złe indywuum więziło. Poszłam w górę, między wierzchołki. Szłam pewnie, nie wiem skąd wiedziałam, którędy, byłam jakby kierowana jakimś instynktem. Doszłam prosto do siedziby ducha gór. Gdy stanęłam przed jego pałacem, ziemia zadrżała. Jakby na dany znak z pałacu wyszedł starzec z brodą, w długiej, do stóp spadającej szacie, przepasanej szarfą, a za rękę wiódł młodą, ładną dziewczynę w błyszczącej, białej, jedwabnej sukni, przylegającej do ciala. Spadała jej niemal do stóp, ale była na tyle krótka, że widziałam jej zielone pantofelki z wąskimi koniuszkami. Był to zupełnie inny styl ubrania, niż ten, do którego przywykłam na królewskim dworze. Ale zapewnie taka właśnie moda panowała w czasach młodości babki królewny Celki.
Gdy mężczyzna mnie zobaczył, wykrzyknął:
- A więc przybyłaś tutaj wreszcie, dziewico z innego świata! Nareszcie dojdzie między nami do ostatecznej rozgrywki!
- Nie mam zamiaru wchodzić z tobą w żadne rozgrwyki! - odparłam zimno, będąc już pewna, z kim mówię.
- Przecie chcesz uwolnić księżniczkę Kazimierę i innych! - zdziwił się duch gór. - Nie po to się tu znalazłaś? Doskonale wiem, że właśnie po to! Ale zanim ich stąd zabierzesz, musisz spełnić pewne zadanie. Masz tu - wyciągnął ku mnie ręce ze srebrną czarką, która nie wiadomo skąd znalazła się nagle w jego rękach - czarę pełną winą. Umieść ją sobie na głowie i przejdź z nią po linie, zawieszonej tam, między tymi dwoma wierzchołkami - wyciągnął jedną rękę w prawą stronę. - Jeśli przejdziesz i ani kropelka nie wyleje się z czary, będziesz mogła spokojnie wrócić i wraz z tobą wróci cała reszta. Ale jeśli uronisz choćby kropelkę, zostaniesz tu na zawsze.
Spojrzałam na linę, a potem na czarę. Z niej przeniosłam wzrok znów na twarz ducha gór.
- Żartujesz? - to nie było pytanie, tylko stwierdzenie. Byłam pewna, że roześmieje się i potwierdzi.
- Nie żartuję - odparł duch.
- Jestem pewna, że żartujesz - powiedziałam tym zwodniczo spokojnym tonem, który poprzedza histeryczny wrzask.
- Zapewniam cię, że nie żartuję - upewnił mnie duch.
Struchlałam. Jego ton nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Jak niby miałam to zrobić? Jak tego dokonać? Nie jestem akrobatką, ani linoskoczką! Nie umiem w ogóle chodzić po linie, a już na pewno nie z pełną czarą na głowie! I żeby nie uronić ani kropelki? To niewykonalne, a już z pewnością nie dla mnie! Przecież ja jestem niezdarą życiową i nigdy mi się nie udawało zrobić nic, co wymagało choćby odrobiny zręczności! No, to mój los się dopełnił.
A duch gór spoglądał na mnie i wyraźnie czekał na moją decyzję. Na jego ustach powoli pojawiał się drwiący uśmiech.
A mnie myśli wirowały szaleńczo w głowie. Siłą woli zmusiłam się do spokoju i uzmysłowiłam sobie, że wszystkie myśli sprowadzały się do jednego: to, czego żąda ode mnie duch gór, jest niemożliwe! Więc pomyślałam: " Nie wolno mi tak myśleć. Nie wolno mi się poddawać. W końcu nie mam wiele do stracenia. Może, jeśli się postaram, mój pech opuści mnie, choć na tę chwilę. Przecież ode mnie zależy los tych ludzi. O wszystkie dobre moce, wspomóżcie mnie!"- westchnęłam w końcu w duchu.
Zmusiłam się do spokoju, wzięłam czarę i poszłam na wierzchołek, do którego był przywiązany jeden koniec liny. Umieściłam czarę na głowie i wstąpiłam na linę. Rozłożyłam ręce dla zachowania równowagi i zaczęłam iść. Wiatr szarpał moją suknią, rozwiewał moje włosy, a ja modliłam się o to, aby tylko nie spaść! Po upadku z takiej wysokości zostałaby ze mnie tylko mokra plama, o ile w ogóle by coś zostało!
Stąpałam ostrożnie, aby czara nie spadła mi z głowy i żeby nie uronić ani kropelki. Droga była jednak okropnie długa. Zaczęłam myśleć o ludziach, dla których byłam nadzieją, może jedyną. Nie mogę ich zawieść!
Takie właśnie myśli były odpowiednie, bo zamyśliłam się o tym i ani się spostrzegłam, byłam już po drugiej stronie! Niesamowite! Udało mi się!Naprawdę udało! Mnie, najgorszej ofermie, największej niezdarze na świecie! To po prostu cud! Chyba nawet Dominik nie mógłby mi nic zarzucić.
Gdy stanęłam na wierzchołku, owionęła mnie chmura, a kiedy chwilę później się rozwiała, zamiast niebieskiej sukienki miałam na sobie przezroczystą, srebrnobiałą suknię ze srebrnej łuski, z lśniącym stanikiem. To chyba na cześć mojego zwycięstwa!
A duch gór zakrzyknął:
- Udało ci się! Szczerze w to wątpiłem! Ale wygrałaś, a ja przegrałem. Księżniczka i inni ludzi są twoi, bo jeśli zechcesz, sama możesz zostać boginią gór. Twa szata wskazuje na twą pozycję.
- O nie, dziękuję - odpowiedziałam. - Nie chcę być żadną boginią! Przybyłam tutaj, aby uwolnić twoich więźniów i to mi wystarczy.
Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Wto 18:28, 04 Sie 2009, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pią 16:20, 20 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Dotąd księżniczka stojąca obok ducha gór zachowywała się jak zombie. Jej spojrzenie było puste i nieprzytomne. Teraz jednak duch gór przesunął dłonią po jej oczach i jej wzrok od razu się zmienił. Teraz wiedziała, co się dzieje, była całkowicie przytomna.
Z pobliskich grot wysypało się mnóstwo ludzi, którzy wiwatowali na moją cześć. A księżniczka Kazimiera objęła mnie i uściskała. Nie powiedziała ani słowa, ale widziałam, jak jest mi wdzięczna!
Wraz z tłumem radujących się ludzi wróciliśmy do doliny. Tam większość ruszyła do swoich wiosek, a ja i księżniczka Kazimiera wraz z tą garstką, która również miała swoje domy na zamku, wróciłyśmy do pałacu. Księżniczka Celka z początku mnie złajała, że bez jej pozwolenia odważyłam się na taką wyprawę, ale potem mnie uścisnęła, ucałowała i podziękowała mi za to, co zrobiłam. Księżniczka Kazimiera, wciąż równa wiekiem ze swoją cioteczną wnuczką, zamieszkała wraz z nami w zamku. Stała się drugą córką króla.
Pewnego dnia obie królewny i wszystkie damy dworu wraz ze mną, wyruszyłyśmy na piknik na zielonych łakach pod zamkiem. Bawiłyśmy się świetnie już kilka godzin, ale wcale nie chciało nam się wracać. W pewnej chwili zaczął jednak wiać przenikliwy, niezwykle silny wiatr, tak silny, że wszystko zaczęło fruwać. Księżniczka Celka zawołała, abyśmy się chwyciły za ręce, żeby nas wiatr nie porozdzielał. Jednakże ja już nie zdążyłam. Wiatr porwał mnie i uniósł w powietrze. Zaczęłam wołać o pomoc, ale nikt nie mógł mi jej udzielić. Widziałam ziemię pode mną, a ja unosiłam się coraz wyżej i wyżej, tak wysoko, że zakręciło mi się w głowie i zrobiło mi się niedobrze. Aby przezwyciężyć to niemiłe uczucie, zamknęłam oczy. Po chwili wiatr nagle ustał, jakby go kto uciął nożem, zaczęłam więc czekać na straszliwe zetknięcie z ziemią. "Drugi raz to już mi się nie uda - pomyślałam. - Śmierć mi pisana!" Czekałam i czekałam, ale zderzenie z gruntem nie następowało. Dopiero po dobrej chwili uświadomiłam sobie, że wcale nie spadam, tylko nieruchomo siedzę na piętach na czymś twardym. Otworzyłam więc ostrożnie oczy... Było trochę mroczno, ale bez wątpienia znajdowałam się na naszym starym strychu! Tak! A to ci heca! Wróciłam! I znowu za pomocą wiatru!
Siedziałam na piętach na podłodze strychu a na kolanach trzymałam książkę, otwartą na stronie z ilustracją znanego mi zamku. Ale tym razem obrazek już się nie ruszał... Pomyślałabym, że śniłam na jawie, gdyby nie to, że wciąż miałam na sobie to samo ubranie, które założyłam tego ranka na piknik: ciemnozieloną suknię w odcieniu zbliżonym do świerku, obszytą srebrnym galonem a na nią zarzuconą (jako że rano było nieco chłodnawo) szubkę ze swieżego i lśniącego błękitnego atłasu obszytą śnieżnobiałym puchem. Na nogach miałam pajęczej cienkości pończochy i wysokie buciki, spięte na długi rząd błyszczących guziczków. Włosy miałam spięte kosztowną wstążką i schowane pod zgrabnym, myśliwskim kapeluszem, wyszywanym srebrem i ozdobionym kędzierzawym białym piórkiem, które właśnie zaczynało wchodzić w modę w kraju króla Arla. Do tego miałam kołczan na plecach i nóż myśliwski na skórzanym pasku, kutym srebrem. Taki strój byłby raczej odpowiedni na polowanie, nie na piknik, ale za to był moim ulubionym, więc założyłam go mimo wszystko.
Swoją drogą, ciekawe, ile tu minęło czasu. Czy czas, króry spędziłam w książce był taki sam, jak tu? Czy tyle samo czasu minęło tu i tam, czy wręcz przeciwnie: może wszystkie moje przygody zdarzyły się poza tutejszym czasem i nikt nie zauważył mojej nieobecności? Postanowiłam się przekonać. Zaczęłam schodzić na dół i, na moje nieszczęście, spotkałam na schodach Dominika. Spojrzał na mnie i parsknął śmiechem:
- O rany, Bianka, jak ty wyglądasz, co to za maskarada? Dlaczego się tak wystroiłaś? Gdzie znalazłaś te ciuchy?
- Nic ci do tego! Nie twoja rzecz! - zawołałam wściekła, używając patetycznego, władczego tonu, jakiego używałam na zamku.
- Oho, siostrzyczka się wściekła! - zadrwił Dominik. - I jaki podniosły ton! Lepiej idż do siebie i ubierz się po ludzku, bo jak cię rodzice taką zobaczą, to dostaną zawału!
- Głupek! - rzuciłam i poszłam do swojego pokoju. Tym bardziej, że tutaj było gorące lato, a ja w tej szubce... nie ma co! Szubko przebrałam się w lekką sukienkę, a moje dworskie ubranie schowałam pod łożkiem. Może mi jeszcze kiedyś przyda? Ale dziwnie się czułam w sukience mini, tak bardzo przywyczaiłam się do długich sukien, jakie nosiło się na zamku. Pewnie musi minąć trochę czasu, zanim się od tego odzwyczaję. To dziwne, ale wcale nie musiałam się przyzwyczajać do długich sukien. Tak dobrze mi się w nich chodziło, jakbym od urodzenia tak się ubierała. A muszę się przyzwyczajać do tutejszych ubrań... Dziwne!
Zaraz, a co z czasem? Skoro Dominik zachowywał się tak, jakbyśmy się widzieli kilka minut wcześniej, to wygląda na to, że wszystkie moje przeżycia rzeczywiście wydarzyły się poza tutejszym czasem.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale opowiedziałam wszystkie moje przygody Dominikowi. Oczywiście, mogłam się spodziewać, że tak zareaguje! Zwijał się ze śmiechu:
- Och, Bianka, ale ty masz wyobraźnię! O nie, nie wytrzymam! Duch gór i moja niezdarna siostrzyczka wykonująca akrobacje na linie... hi, hi, hi, ha, ha, ha, o rany, nigdy nic zabawniejszego nie słyszałem! Ty byś mogła być pisarką powieści fantasy, ha, ha, ha! - mój ukochany braciszek płakał ze śmiechu, a ja byłam wściekła, że mu o tym wszystkim powiedziałam. Dominik po kilku minutach uspokoił się, poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
- Nie martw się, siostrzyczko, jeszcze nie zwariowałaś. Ale może się tak zdarzyć, jeśli nie zaczniesz powściągać cugli swojej wyobraźni.
- To wszystko prawda, wcale sobie tego nie wyobraziłam! - obstawałam przy swoim.
- Uważaj, bo ci uwierzę!
- Mogę ci to to udowodnić!
- Jak?
- Chodź ze mną na strych, pokażę ci tę księgę.
- I co, obrazek będzie się ruszał? Nie wierzę!
- To chodź ze mną, niewierny Tomaszu!
- Dobra, ale wiem, że mnie nabierasz!
Oczywiście, ryzykowałam, ale chciałam, żeby przynajmniej zobaczył tę książkę.
Poszliśmy na strych, wyjęłam deski i wzięłam książkę do ręki. Pogładziłam miekką oprawę:
- Widzisz, jaka stara... Mówię ci, to magiczna księga!
Dominik wziął ode mnie książkę i otworzył ją. Jednakże nie była to ta sama strona, na której mi się książka otworzyła. Ilustracja była inna. Widniały na niej ruiny zamku, rozświetlone blaskiem błyskawicy. Zadrżałam, spojrzawszy na to. Tam to bym się nie chciała znaleźć! Na szczęście ten obrazek nie ruszał się.
- No i co? - spytał Dominik. - Widzisz? Nic się nie rusza!
Wydało mi się, że usłyszałam w jego głosie rozczarowanie. Czyżby żałował, że tak nie jest?
- Wiedziałem, że mnie nabierasz! - dodał Dominik.
- To nie ten obrazek! - powiedziałam.
- A który?
- Daj - wyjęłam mu książkę z ręki. Przewróciłam kilka stron.
- To ten - powiedziałam i pokazałam mu dobrze mi znaną ilustrację z pięknym zamkiem. I nagle... zaczął znów wiać silny wiatr. Znałam go doskonale. Wiedziałam, co to znaczy!
- Dominik, trzymaj się! - krzyknęłam. - Bo inaczej wciagnie cię do książki!
- Skąd, u licha, tu ten wiatr? - zdziwił się Dominik, rozglądając się dookoła. - I czego mam niby się trzymać? Przecież tu nieczego nie... - nie dokończył, bo nagle wrzasnął wniebogłosy i zawołał:
- Co się tu dzieje, u diabła! Bianka, co to za twoje kretyńskie dowcipy?!
- To nie ja! - zawołałam.
- Tylko kto? Duchy?
- To nie ja wywołałam ten wiatr! Nie jestem Eolem, jeśli do tej pory tego nie zauważyłeś!
Musieliśmy krzyczeć, żeby się wzajemnie słyszeć. Dominik błyskawicznie złapał mnie za rekę i uciekliśmy ze strychu. Za nami wiatr ucichł.
- O rany, ale przeżycie! - wysapał Doninik. - Ty wiesz, w tej twojej książce jednak coś musi być...
- To nie moja książka! - zaprotestowałam. - Ale widzisz, że mówiłam prawdę!
- Dobra, dobra, przyznaję ci rację! Ale wiesz co? Uważam, że ta ksiażka jest niebezpieczna i nie powinniśmy się nią więcej zajmować...
- Ja nie zamierzam! - oświadczyłam. - Ale muszę tam pójść i schować ją... Nie można jej tam tak zostawić: otwartej, na widoku...
- Idę z tobą! - oświadczył Dominik. - Za żadne skarby nie puszczę cię tam samej!
Czyżby w moim braciszku obudziły się rycerskie uczucia?
- Jeśli coś ci się stanie, wina spadnie na mnie - dokończył Dominik.
Po co się łudziłam?
- Dobrze, ale poczekaj chwilę - poprosiłam i pobiegłam do swojego pokoju. Spod łożka wyjęłam swoje dworskie ubranie, związałam je w tobołek i wraz z nim wróciłam do Dominika.
Brat spojrzał zdziwiony:
- Po co to bierzesz?
- Na wszelki wypadek... gdyby znów zaczęło wiać - wyjaśniłam.
- Gdyby znów się to stało, będziemy uciekać!
- Możemy nie zdążyć...
- Nie pleć bzdur! Chodźmy już na ten strych i załatwmy wreszcie tę sprawę, zanim rodzice nas tu znajdą i zapędzą do jakiejś roboty...
Ostrożnie weszliśmy... właściwiej byłby powiedzieć: wśliznęliśmy się na strych. No i oczywiście, ledwie stanęliśmy nad otwartą książką, wicher zaczął znowu wiać i tym razem jednak nie zdążyliśmy uciec. Wiatr był tak silny, że zwalił nas z nóg, a zanim się zdążyliśmy pozbierać i stanąć znowu na nogi, nad nami było błękitne niebo, pod nami zielona trawa, przetykana kwiatami o upajającym zapachu, a przed nami zamek na skale. Jak dobrze znane mi widoki!
- O rany, znowu! - powiedziałam. - Znowu jestem w książce!
- Bianka, co to znaczy? - zapytał drżącym głosem mój brat. Pierwszy raz w życiu widziałam go tak niepewnego i przestraszonego. - To jakieś czary?
- Masz rację! - odparłam. - Rzeczywiście, to chyba naprawdę są jakieś czary. Ale nie wiem jakie, więc nie umiem powiedzieć.
- Co teraz zrobimy? - głos już mi nie drżał. No, chwała Bogu, zdołał się już opanować.
- Nie martw się! Mówiłam ci, że tam na zamku mam dobrych przyjaciół. Chodźmy!
- A może lepiej wróćmy?
- A jak to zrobisz?
Dominik obejrzał się i naturalnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Spojrzałam na niego, i uświadomiłam sobie, że jest jednak bliski od wpadnięcia w panikę.
- Dominik, opanuj się! - powiedziałam surowo, tonem, który, jak wiedziałam, zawsze na niego działał. - Chyba nie chcesz, żebym powiedziała tej Ewie, w której się podkochujesz, że jesteś tchórzem?
Dominik w jednej chwili oprzytomniał:
- Ok - powiedział. - Idę z tobą. Mam tylko nadzieję, że nie będziemy tu tak długo, żeby rodzice zaczęli nas szukać...
- Mam wrażenie, że bez względu na to, jak długo tu będziemy - odparłam - w domu czas będzie stał w miejscu.
- Skąd wiesz?
- Tak było poprzednim razem.
- No cóż, ty tu jesteś cicerone, więc polegam na tobie. Idziemy.
Przebrałam się w moje dworskie ubranie i poszliśmy do zamku. Po jakichś 10 minutach weszliśmy na dziedziniec. Nie wiem, dlaczego, ale wydawało mi się, że będzie pusty, tak jak wtedy. Tym razem jednak wręcz roił się od ludzi.
- Wygląda to jak Camelot - powiedział Dominik.
- Ja też tak myślałam za pierwszym razem - odpowiedziałam - ale to nie jest Camelot. Tylko, że wtedy dziedziniec był pusty...
W tej samej chwili jakaś praczka z koszem bielizny w rękach tak wysoko upakowanym, że zasłaniał jej oczy, wpadła na mnie i obie upadłyśmy.
- Przepraszam - wyjąkałam.
- Nie, to moja wina- odpwiedziała, wstając i wkładając bieliznę, która wypadła, z powrotem do kosza. - Nie powinnam tyle wkładać... - w tej chwili spojrzała na mnie i... wytrzeszczyła oczy. Wlepiła we mnie wzrok, otworzyła usta i stanęła jak słup soli. Nie miałam pojecia, co ją tak zdziwiło. Przeciez już się przebrałam... może to Dominik? On nie miał odpowiedniego ubrania... Ale nie, ona najwyraźniej patrzyła na mnie. Po dobrej chwili upuściła kosz, wyrzuciła ręce w górę i jęknęła głośno:
- Duch!
Zdębiałam. A ona zaczęła wrzeszczeć, jakby ją ktoś ze skóry obdzierał:
- Ratunku! Duch! Duch! Tu jest duch!
Nie wiedziałam, o co jej chodzi, a wokół mnie zaczął się gromadzić tłum ludzi, wszyscy zaczęli krzyczeć, że jestem duchem i po chwili na dziedzińcu nie było ani jednej osoby.
- O co im chodziło, do licha, z tym duchem? - zapytał zdumiony Dominik.
- Nie mam pojęcia!
- Mówilaś, że byłaś tu wcześniej!
- Bo byłam, ale wtedy nikt nie nazywał mnie duchem...
- Więc co to znaczy?
- Hm... pomyślmy - zastanowiłam się. - Hej, a może to jest tak: poprzednim razem, jak tu byłam, spędziłam tu kilka lat, a w domu minęła tylko minuta. Więc może jedna minuta u nas w domu odpowiada jakiejś ilości lat tutaj? Jeśli tak, to chociaż u nas minęło kilka dni, tutaj pewnie minęło setki lat... A wszyscy moi przyjaciele już dawno nie żyją... Nic dziwnego, że nikt mnie nie zna! Ale dlaczego nazywają mnie duchem? Zachowywali się tak, jakby mnie rozpoznali, ale przekonani byli, że nie żyję! Skąd mogliby mnie znać? Skąd wiedzą, że mieszkałam na tym zamku?
W milczeniu weszliśmy do sieni zamkowej i teraz rozjaśniło mi się w głowie. Naprzeciwko drzwi wisiał mój potret naturalnej wielkości! To byłam ja, bez wątpienia, na dodatek w tym samym ubraniu, które w tej chwili miałam na sobie! Nic dziwnego, że ci ludzie mnie poznali!
Ciekawiło mnie tylko, kiedy ten portet powstał. Przecież nikt mnie nigdy nie malował! Musiał powstać po moim odejściu, a w takim razie ten malarz musiał być geniuszem, skoro namalował mnie jak żywą z pamięci! Pod obrazem był napis: "Ta, która zwyciężyła góry i uwolniła nasz kraj od zła." Wskazałam napis i powiedziałam do Dominika:
- Widzisz? Uwierzysz mi wreszcie, że walczyłam z dduchem gór?
Dominik najpierw spojrzał na napis, potem na mnie i pokiwał głową:
- Nic dziwnego, że tak się przestraszyli na twój widok! Ni z tego, ni z owego, pradawna wybawicielka staje przed nimi! To coś takiego, jakbyśmy to my zobaczyli nagle żywego króla Artura albo Senekę, czy Piasta...
- Masz rację! No cóż, nic na to nie poradzimy! Skoro się tu znaleźliśmy, to jestem pewna, że jest w tym jakiś cel!
- Co ty? Dlaczego tak myślisz?
- Bo ja poprzednim razem musiałam tutaj coś wykonać! Teraz pewnie kolej na ciebie...
Dominik wyraźnie się wystraszył, więc dodałam uspokajająco:
- Nie martw się, będę ci pomagać...
- Jesteś pewna, że jest właśnie tak, jak mówisz?
- Niczego już nie jestem pewna... Ale to jedyne logiczne wyjaśnienie tego, że w ogóle się tu znaleźliśmy...
- Nie powiem, żeby taka perspektywa mnie cieszyła...
W tej chwili jedne z drzwi prowadzących do holu otworzyły się, w nich stanął ksiądz z kropidłem w ręku, za nim ministrant z naczyniem pełnym wody, a za nim tłoczył się tłum przestraszonych ludzi. Ksiądz powoli zaczął zbliżać się do mnie, bezustannie czyniąc znak krzyża i powtarzając : apage satanas, apage statanas, apage satanas. "O co mu chodzi? - pomyślałam zdziwona. - Przecież to znaczy po łacinie: idź precz, szatanie. Bierze mnie za szatana?" Ta myśl wydała mi się tak śmieszna, że tylko siłą woli powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. Zostałam obrzucona egzorcyzmami! Ja, pradawna wybawicielka, jak to określił mój brat.
Natomast ksiądz, widząc, że egzorcyzmy nie robią na mnie wrażenia, pokropił mnie święconą wodą. Nadal nic się nie stało poza tym, że zostałam przemoczona od stóp do głów. Zamiast kropić, mógłby mnie oblać całym wiadrem. Efekt byłby taki sam.
Zdezorientowany ksiądz zawołał:
- Laudetur Jesus Christus! Wszelki duch Pana Boga chwali! Czego chcesz, duszo nieszczęsna?
Znowu zachciało mi się śmiać, ale udało mi się zachować poważny wyraz twarzy:
- In saecula saeculorum - odparłam zadowolona, że nie muszę dalej paplać po łacinie... bobym nie umiała. - I ja Go chwalę, ale nie jestem duchem. Dajcie spokój i przestańcie się już mnie bać. Przecież w niczym wam nie zagrażam.
- A więc w Imię Boże, wzywam cię, odpowiedz nam, kim jesteś?
- Nie musisz mnie straszyć imieniem boskim - odparłam zirytowana. - I tak bym odpowiedziała. Jestem żywym człowiekiem, takim jak każdy z was, ale przybywam z innego świata - i nie mam tu na myśli zaświatów, nie myślcie sobie nie wiadomo co! - ze świata, w którym czas płynie inaczej niż tu. W moim świecie upłynęło zaledwie kilka dni od czasu, gdy powróciłam do niego z tego świata, a tu sądząc z tego, że wszyscy uważają mnie za ducha, setki, a może nawet tysiące lat...
- Czy przysięgniesz, na krucyfiks, że wszystko, co mówisz, jest prawdą? - zapytał mnie ksiądz.
- Przysięgam na Krew i Mękę Pańską, ojcze - odparłam.
Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Wto 18:43, 04 Sie 2009, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos
Administrator
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii
|
Wysłany: Pią 17:21, 20 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Czy to już koniec Justyno?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pią 18:34, 20 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
Nie, Amosie.
Oczy księdza zwilgotniały:
- Nie pamiętam, aby ktoś nazwał mnie ojcem - mruknął ze wzruszeniem. - Choć przecież można. Ale jakoś nikt... A kim jest ten młodzieniec obok ciebie, pani?
No, no, nieźle! Awansowałam z szatana na czcigodną panią! Ponownie naszła mnie ochota na śmiech, ale się opanowałam i odrzekłam:
- To mój brat. Możesz mi powiedzieć, ojcze - skoro tak mu się to spodobało, mogę go tak nazywać, co mi zależy - jaki król teraz tu panuje?
- Filip XII.
Nic mi to nie mówiło.
- A ile lat upłynęło od czasu, gdy panował król Aureliusz Dobry?
- Kto? - wykrztusił ksiądz.
- Król Aureliusz Dobry - powtórzyłam. - Pytam, bo to za jego panowania byłam tu po raz pierwszy. Ile lat minęło od jego królowania? - powtórzyłam pytanie.
- Nie wtem - odparł ksiądz. - Jeśli w ogóle istniał, było to przed wiekami. To postać legendarna... tak samo legendarna jak ty.
- Legendarna?! - wykrzyknęłam. - A co z jego córką, królewną Celką i jej babką, królewną Kazimierą?
- Nie wiem, o kim mówisz, pani. Nie znam takich osób. Żadna legenda o nich nie wspomina. Nie wiedziałem nawet, że król Arl miał potomstwo. Po jego śmierci wstąpił na tron pierwszy historyczny król - Gerard Mądry.
- No tak - mruknęłam, przypominając sobie legendę o początkach mego kraju. - Popiel, Piast, Ziemowit i Mieszko I. Źle, że nic nie wiecie o królewnach. To moje przyjaciółki... Oby nie spotkało ich nic złego. Ale skoro król Arl panował w tak odległych czasach, to skąd macie mój portret?
- Zawsze tu był - odparł ksiądz. - To znaczy nie wisiał na ścianie, tylko spoczywał w skarbcu odnalezionym kilka lat temu. Nasz restaurator odkrył napis i przywrócił obrazowi dawną świetność.
- A napis powiedział nam, że prastara opowieść, a właściwie baśń o walce dziewicy z królem gór, którą matki opowiadają dzieciom przed zaśnięciem, wcale nie jest baśnią - dodał jeden z dworzan, ośmielony, zwracając się do mnie. Wyglądał na jakiegoś szambelana czy kogoś takiego.
- To nie był król gór, tylko duch gór - czułam się w obowiązku wyjaśnić. - A czy król Filip XII zechce nas przyjąć? - dodałam.
- Jestem pewien, że gdy się dowie, kim jesteś, zrobi to z zachwytem - odparł szambelan.
- Prowadź mnie więc do niego - powiedziałam władczo.
- A on? - spytał niepewnie szambelan, wskazując na Dominika.
- Idzie ze mną - oświadczyłam stanowczo.
Dominik spojrzał na mnie z podziwem. Chyba zaimponowałam mu tym, jak rozmawiałam z tymi ludźmi. Po raz pierwszy w życiu zasłużyłam na jego podziw. Od razu poczułam się lepiej!
Szambelan poprowadził mnie do króla. Siedział na tronie i wyglądał bardzo dostojnie w złotolitych szatach. Obok niego siedziała młoda dziewczyna, bogato ubrana, nawet ładna, ale... jej wyraz twarzy psuł wszystko. Jakby miała w pogardzie świat i cały rodzaj ludzki.
- Witaj, dziewico z pradawnych czasów - odezwał się król. - Cieszę się, że znów widzimy ciebie i twojego brata. Moja córka Gertruda - wskazał na siedzącą obok dziewczynę - również pragnie cię poznać.
Księżniczka skinęła mi głową, ale jak chłodno to uczyniła! Było widoczne, że uważa mnie tylko za coś niewiele więcej wartego od robaka. A siebie uważała pewnie za ósmy cud świata!
- Miło mi, że mogę poznać następców władcy, który tak serdecznie kiedyś mnie przyjął - odparłam i dygnęłam. Równocześnie szturchnęłam Dominika w bok.
- Ukłoń się, ty idioto! - syknęłam mu do ucha.
Dominik ukłonił się, ale nigdy nie widziałam, żeby ktoś kłaniał się aż tak niezgrabnie!
Król powiedział:
- Zapewne chcecie odpocząć. Wydam rozkazy, aby wskazano wam komnaty, a twojemu bratu... wydano odpowiednie odzienie. A wieczorem zapraszam na ucztę!
Podziękowałam mu i wyszliśmy. Przed kolacją jedna z pokojówek przyniosła mnie i Domnikowi przepiękne i bogate szaty, niczym królewskie.
- O rany, ja mam się w to ubrać? - jęknął Dpominik, patrząc na pięknie haftowaną, niebieską tunikę i miękkie, wąskie rajtuzy koloru beżowego.
- Ciesz się, że nie każą ci się ubierać w suknie, jak w starożytnosci - ofuknęłam go. - To ubranie jest bardzo ładne i będzie ci w nim do twarzy. Oczywiście, nie tak jak mnie - dodałam kokieteryjnie, obracając się przed lustrem. Ja dostałam białą, batystową, powiewną suknię, która otulała mnie jakby lekki obłok. Dominik popatrzył na mnie i pokiwał głową:
- Wyglądasz zupełnie inaczej niż w domu - powiedział. - Niczym jakaś księżniczka.
Coś takiego! No, no! Mój braciszek całkiem się zmienił, odkąd tu przybyliśmy. Odnosi się do mnie całkiem inaczej! Jeszcze trochę, a zacznie do mnie mówić: o pani!
- Uważaj lepiej na tę prawdziwą księżniczkę - ostrzegłam go. - Na Gertrudę. Widziałam, jak na ciebie patrzyła...
- Niby jak? - spytał Domionik.
- Jakby chciała cię pożreć żywcem... - mruknęłam.
- Myślisz, że się jej spodobałem? - wystraszył się.
- Najwidoczniej. Zastawia na ciebie sidła, to pewne. Jestem pewna, że zrobi wszystko, aby zmusić cię do małżeństwa ze sobą.
Dominik oblał się purpurą.
- Nie mam nic przeciwko małżeństwu - wykrztusił - ale mam wiele przeciwko mojemu z tym małpiszonem! Tfu! Nigdy w życiu!
- W każdym razie uważaj na nią. Nie znasz wszystkich kobiecych sztuczek.
- To broń mnie!
- A ratuj się sam, macho!- prychnęłam.
- Nie dam się jej złapać!
- Nie zarzekaj się.
- Ale...
- Skończmy tę rozmowę. Chodźmy na tę ucztę, bo jeszcze król pomyśli, że w ogóle nie przyjdziemy i przyśle służących, żeby dowiedzieć się, co się stało...
Poszliśmy. Uczta była wspaniała. Dominik udawał, że nie dostrzega księżniczki, co nie było łatwe, bo ona robiła wszystko, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Krygowała się, starała się rzucać jakieś błyskotliwe uwagi, wystroiła się w suknię z czarnej, cieniutkiej tkaniny z głębokim dekoltem na plecach i w pantofelki z diamentowymi klamrami. Na spódnicy miała przypięty bukiecik róż, a przy dekolcie z przodu pęk białych storczyków. "Mogłaby się zdecydować na jeden gatunek kwiatów - pomyślałam z niechęcią. - Myślałby kto, ubrała się jak na pogrzeb". Nic jednak nie powiedziałam. Dokuczałam nią Dominikowi, ale choć to były żarty, wiedziałam, co mówię. Ona najwidoczniej zagięła na niego parol, a ja nie chciałam, żeby był zmuszony do poślubienia jej. Jemu też to się ani trochę nie podobało.
Gdy po uczcie wracaliśmy do siebie, Dominik chwycił mnie za ramię i wyszeptał desperacko:
- Bianka, ratuj! Nie wiem, co robić! Ta przeklęta ksieżniczka bez przerwy próbuje mnie uwieść, a ja nie wiem, jak się zachować, żeby jej nie urazić i przy okazji nie narazić się królowi! Gdyby to była zwykła dziewczyna, spławiłbym ją bez problemu, ale tak... Mam jej już serdecznie dość! Czy ty nie mogłabyś pogadać z nią jak kobieta z kobietą i powiedzieć jej, żeby zostawiła mnie w spokoju?
- No coś ty? - odpowiedziałam. - Nie odważę się czegoś takiego powiedzieć księżniczce...
- Jesteś tu ważną osobą! Kogo wysłucha, jak nie ciebie?
- Mimo wszystko nie odważę się. Nie pochodzę z królewskiego rodu, żeby rozmawiać z królewną jak równa z równą. Poza tym ona mnie nie lubi i pewnie i tak by mnie nie posłuchała, albo nawet byłoby jeszcze gorzej, bo ona chętnie by mi zrobiła na złość. To nie królewna Celka!
- To może mi chociaż powiesz, po jakie licho się tu znalazłem?! - wrzasnął zdenerwowany Dominik.
- Zamknij się! Nie drzyj się tak! Nie wiem, z czego i jak są zbudowane te mury, ale przenoszą wszystkie dźwięki, a już twój wrzask to pewnie usłyszał cały zamek! I uspokój się. Nie wiem, po co tu jesteś. Skąd mam wiedzieć? Może trzeba by spytać jakiejś wróżki czy wieszcza, czy ja wiem zresztą kogo... Dowiedz się o kogoś takiego.
Dominik poszedł do siebie obrażony na cały świat, a ja weszłam do swojej komnaty i zaczęłam się zastanawiać. Tak, to chyba jedyne wyjście... Trzeba się wywiedzieć o jakiegoś jasnowidza i pójść do niego. W naszym świecie byłoby to śmieszne, ale tutaj... Znałam ten świat wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że rządzi nim magia i są tu prawdziwi magowie. Ale przecież nie mogłam powiedzieć przy Dominiku "czarodzieje", bo pewnie uznałby mnie za całkowitą wariatkę. I tak uważał, że jestem lekko stuknięta... Teraz straciłby wątpliwości do końca.
Minęło kilka następnych dni. Dominik znikał gdzieś na całe dnie na spacerach ("Zwiedzam okolice" - mówił), a ja wypytałam wszystkich na zamku i okazało się, że w najbliższej wiosce, tej samej, z której przed wiekami wyruszyli dwaj młodzieńcy do ducha gór i z powodu których i ja tam poszłam, mieszka wróż, który ma już ponad sto lat i zna wiele tajemnic. Pewnego dnia więc powstrzymałam Dominika, zanim zdążył jak zwykle gdzieś zniknąć i poszłam razem z nim do wsi. Wróż wyszedł przed swą chatę, a ja podszedłszy bliżej ukłoniłam mu się. Był rzeczywiście bardzo stary, brodę i włosy miał białe jak mleko, ale na twarzy widać bylo prawdziwą dobroć. Oczy miał jednak nieruchome, co upewniło mnie, że jest ślepy i zrobiło mi się głupio, bo przecież nie mógł widzieć mojego ukłonu. Ale wróż uśmiechnął się i powiedział:
- Witaj, dostojna pani z pradawnych czasów! I ty, szlachetny panie, bracie naszej wybawicielki! Proszę, wejdźcie do mojej chaty i powiedzcie, co was do mnie sprowadza.
Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Śro 11:00, 05 Sie 2009, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atim
Gość
|
Wysłany: Pią 21:18, 03 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Justyno, czy będziesz kontynuować swoją powieść?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Sob 15:43, 04 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Spodobała ci się, Rilianie? Oto następna część. Ale to nie powieść, tylko opowiadanko, tyle że długie.
- Skąd on wie... - zaczął szeptem Dominik, ale powstrzymałam go mocnym kuksańcem w bok.
- Jest wieszczem - syknęłam. - Jeśli nic to nie mówi, to jesteś głupszy, niż myślałam!
Weszliśmy do chaty wróża:
- Sprawa ma się tak, czcigodny starcze - zaczęłam, gdy usiedliśmy. - Gdy przybyłam tu po raz pierwszy, byłam sama. Nie wiedziałam, po co, ani dlaczego się tu znalazłam, ale wkrótce sie okazało, że mam do wykonania zadanie. Była to walka z duchem gór i wyzwolenie jego więźniów. Kilka dni temu znów się tu znalazłam i tym razem wspólnie z bratem. Nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że tym razem to on musi wykonać jakieś zadanie. Nie wiemy jednak, co to za zadanie. Czy możesz nam powiedzieć, wieszczu, co za misja czeka Dominika?
Wróż pokiwał głową i pogładził swą długą, białą brodę. Słowo daję, starożytny druid!
- Wasze imiona, pani, mówią wszystko - odpowiedział. - Twe imię - Bianka oznacza biała. Biała, a więc czysta. Ty jesteś czysta i oczyściłaś nasze królestwo ze zła. Imię Dominik oznacza człowieka należącego do pana. Lecz jego przeznaczeniem nie jest niewola, ale ochrona swego władcy. I nie chodzi o pana, lecz panią.
"Księżniczkę?"- przestraszyłam się w duchu, a wróż nagle zapytał:
- Czy mogę dotknąć twej ręki, pani?
- Proszę - odpowiedziałam i dotknęłam jego dłoni.
Wróż potrzymał ją chwilę i znów pokiwał głową:
- Jest tak, jak myślałem. Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie, pani. To ciebie, jako swoją panią, twój brat ma chronić.
- Jak to? - zdziwiłam się. Tylko zdziwiłam, nie przestraszyłam. Naprawdę, nie bałam się tego wielkiego niebezpieczeństwa. - Jestem w niebezpieczeństwie, dlaczego?
- Przepowiednia mówi, że gdy pradawna dziewica powróci, przyniesie błogosławieństwo dla panującej dynastii. Wtedy ta dynastia będzie jeszcze długo, długo panować, w szczęściu, zdrowiu i dostatku. Błogosławieństwo to jednak spoczywać będzie na rodzinie królewskiej tak długo, jak długo pradawna dziewica będzie przebywać na dworze. Gdy odejdzie, zabierze błogosławieństwo ze sobą. A w tym kraju są ludzie nienawidzący króla Filipa. Tobie grozi niebezpieczeństwo, pani. Ale nie potrafię odgadnąć, z czyjej strony: od króla czy opozycjonistów. I on, i oni chcą mieć władzę w swoich rękach.
Spojrzałam na Dominika i zainteresował mnie wyraz jego twarzy. Na wzmiankę o opozycjonistach Dominik zrobił dziwną minę i wyglądało to tak, jakby się czymś zaniepokoił. Naiwnie myślałam, że był to niepokój o mnie.
- No tak - westchnęłam. - Zupełnie, jak u nas! Wszędzie i zawsze polityka! Nienawidzę jej!
Dominik otoczył mnie opiekuńczo ramieniem i powiedział:
- Nie bój się, siostrzyczko. Masz mnie. Teraz już wiem, na czym polega moje zadanie i zamierzam je wypełnić. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić.
Znów pomyślałam, że prawdziwie się o mnie troszczy. Powinnam znać prawdę:
- Co bym powiedział rodzicom, gdybym wrócił bez ciebie, albo gdybyś została skrzywdzona?
Urrrgghhh... Kiedyś go zamorduję!
Wróciliśmy do zamku. Jednak spotkanie z wróżem naruszyło mój spokój i wciąż wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Nie czułam się bezpiecznie i choć nie bałam się, wciąż oglądałam się za siebie. Natomiast Dominik zaopatrzył się w rynsztunek wojenny, taki jak: miecz, sztylet, włócznię, oszczep, łuk ze strzałami, tarczę i topór i teraz całymi dniami na dziedzińcu ćwiczył szermierkę i zamęczał rycerzy króla prośbami o partnerowanie mu w walce. Ćwiczył fechtunek i obronę. Najwidoczniej bardzo poważnie potraktował swoje zadanie!
Hmmm... No właśnie. Jego zadanie. Byłam trochę zawiedziona. Wydawało mi się, że i on będzie miał przed sobą coś, co będzie jakąś bohaterską przygodą, wielkim czynem. A obrona mnie? To przecież nic nadzwyczajnego... Czy właściwie jest sens mnie chronić? Mnie, najgorszej niezdary wszechczasów? To, że udało mi się kiedyś pokonać ducha gór i właśnie dzięki zręczności, to było po prostu szczęście. Trafiło się ślepej kurze ziarno. Ale to nie znaczy, że przestałam być ofermą, więc jaki sens mnie ochraniać? No, chyba że ze względu na dynastię tu panującą...
Minęło znów kilka dni. Dominik stale mi towarzyszył. Nawet jeśli nie był przy moim boku, to czuwał nade mną z daleka i ciągle miał mnie na oku. Był zdolnym uczniem (zawsze był zdolniejszy ode mnie, nawet w szkole), tak więc szybko nabył umiejętności szermiercze. Jego nauczyciel, jeden z rycerzy, nie mógł się go nachwalić. Właściwie już umiał wszystko to, co on, nie mógł tylko posługiwać się jeszcze toporem, bo był okropnie ciężki. Niemniej oświadczył mi, że powinnam być dumna z takiego brata. Dodał, że jeśli nadal będzie ćwiczył, stanie się mistrzem fechtunku i sam będzie mógł uczyć innych. Czułam się naprawdę bezpiecznie pod jego opieką, chociaż wciąż miałam wrażenie, że ktoś mnie szpieguje...
Pewnego dnia wyszłam na spacer do ogrodu. Dominik nieopodal mnie jak zwykle ćwiczył na trawniku władanie mieczem. Pogoda była śliczna, świeciło słońce, niebo było bezchmurne, wiał lekki wiaterek. Spacerowałam po alejkach, przypatrując się rabatkom kwatowym. Po kilku minutach znalazłam się w mojej ulubionej altance: ażurowej, obrośniętej pnącym bluszczem. Przysiadłam na ławce. I tam właśnie w pewnej chwili poczułam silne uderzenie w głowę i straciłam przytomność...
Gdy się ocknęłam, leżałam zwiazana na jakimś wozie, który trzęsąc się i podskakując, jechał po nierównej drodze.To śmieszne w takiej sytuacji, ale moja pierwsza myśl była typowo kobieca: "Och, moja piękna sukienka zupełnie się zniszczy!" Miałam powody do obaw, gdyż tego ranka założyłam na siebie nową sukienkę, z szarobłękitnego jedwabiu, z wyszczuplającym talię krojem, bufiastymi rękawami i rozkładającą się szeroko spódnicą na krochmalonej halce, według najnowszej mody. Ledwo jednak pomyślałam tę myśl, już napłynęła następna, pomyślana już z przestrachem: "Dlaczego jestem związana? Dokąd jadę na tym wozie? Kto śmiał napaść "pradawną wybawicielkę"? To jasne! Z pewnością ci opozycjoniści, którzy nie akceptują władzy króla Filipa, bo przecież nie sam król! Pytanie brzmi: co oni ze mną zrobią? Czy mnie zabiją? Chyba nie - gdyby tego chcieli, mogliby już mnie zabić, a nie porywać. Najprawdopodobniej mnie gdzieś zamkną, choć nie mam pojęcia, po co. Gdzie, u licha, był Dominik, mój obrońca?" - zezłościłam sie na koniec w duchu. Otworzyłam lekko oczy i zobaczyłam nad sobą niebo. Otwarłam oczy szerzej i lekko uniosłam głowę. Ujrzałam kilku konnych, otaczających wóz. Natomiast na końcu wozu siedziała jakaś młoda kobieta. Gdy spostrzegła, że się ocknęłam, podeszła do mnie i uśmiechając się, spytała:
- Czy dobrze się czujesz, pani?
"Dobre sobie! - rozzłościłam się w w duchu. - Jestem związana, pewnie posiniaczona od podskoków wozu, nie wiem, co ze mną będzie, a ona się pyta, czy dobrze się czuję!"
- A jak myślisz? - odparłam zgryźliwie, ale potem pomyślałam, że może nie warto tracić jedynej przyjaznej duszy, jaką miałam, w tym towarzystwie. - Możesz mi dać coś do picia? - poprosiłam. - Umieram z pragnienia.
Rzeczywiście chciało mi się pić. Młoda kobieta podała mi kubek z wodą. Wypiłam i od razu poczułam się lepiej.
- Czy możesz mi powiedzieć. co się tu dzieje? - odezwałam się znowu. - Dlaczego jestem związana i dokąd jedziemy?
- Jesteś, pani, w mocy ludzi, którzy nienawidzą obecnie panującego króla. Mają powód, bo jest złym władcą! Chcą go zrzucić z tronu i osadzić swojego, który będzie lepszym monarchą niż Filip!
Nie myliłam się!
- Domyślam się, że ty również należysz do nich? Sądząc z twoich słów...
Kobieta skinęła głową.
- Tak - odparła. - Jestem siostrą głównego przywódcy. Mam na imię Hortensja.
- Co zamierzacie ze mną zrobić? Zabijecie mnie? - sama się zdziwiłam, że tak spokojnie to powiedziałam. To była dziwne, ale się nie bałam, choć powinnam być przerażona.
- Nie! - zaprzeczyła Hortensja. - My nie zabijamy! Uwięzimy cię tam, gdzie nikt nie będzie mógł cię znaleźć i będziesz pilnie strzeżona, abyś nie mogła uciec!
- Co wam przyjdzie z tego, że mnie uwięzicie?
- Zrobisz to, czego chcemy. Będziesz uwięziona tak długo, aż rzucisz przekleństwo na Filipa i jego dynastię. Jak tylko to uczynisz, uwolnimy cię.
- Oszaleliście! - wrzasnęłam. - Skąd wam przyszło do głowy, że będę kogokolwiek przeklinać?! Nie jestem czarownicą, nie umiem rzucać żadnych czarów ani uroków czy przekleństw! Ale nawet gdybym umiała, to i tak bym tego nie zrobiła!
- W takim razie do końca życia pozostaniesz w naszych rękach i nigdy nie odzyskasz wolności!
Och, ileż bym w tej chwili dała za znany mi magiczny wiatr!
- Jestem pewna, że mój brat znajdzie mnie i uwolni! - sięgnęłam po ostatni argument.
- Ani on, ani nikt inny nie zdoła tego uczynić! Nikomu się to nie uda!
- Dlaczego?
- Nikt nas nie zdradzi. Ludzie są wierni memu bratu. Gdyby ktoś nieznany o nas pytał, ludzie nabiorą wody w usta albo celowo wprowadzą go w błąd!
Zamilkłam. No tak, jeżeli tak sprawy stoją... Zrozumiałam, że jest szansa jedna na milion, żeby Dominik mnie odnalazł.
Jeszcze jedno mi się nie zgadzało. Wyglądało na to, że brat Hortensji jest tym dobrym, kochanym przez ludzi człowiekiem, bohaterem, a król Filip jest tyranem! A może... rzeczywiście tak było? Co ja mogłam o tym wiedzieć? Prócz wieszcza i ludzi na dworze nie rozmawiałam z innymi ludźmi. Nawet z mieszkańcami wsi, gdzie byłam u wróża! I to był mój błąd! Powinnam była porozmawiać! Przyjęłam za pewnik, że król Filip jest równie dobrym władcą, jak król Arl. Nie pomyślałam o tym, że sprawa może wyglądać inaczej! Gdybym się dowiedziała, że król rzeczywiście jest despotą, na pewno stanęłabym przeciwko niemu! No, ale teraz nie mam wyboru. Muszę nabrać pewności, jak to jest z tym królem!
- Powiedz mi - zwróciłam się do Hortensji - dlaczego tak nienawidzicie króla Filipa? Co złego uczynił?
- Co złego? - obruszyła się Hortensja. - Samo zło! Zależy mu tylko na bogactwie i uciechach! Sam opływa w dostatki, a lud żyje w biedzie! Nałożył takie podatki, że ludzie nie mają co do ust włożyć! Lud go nienawidzi, ale biedni ludzi nie mogą nic zrobić. Nie umieją walczyć, boją się... Potrzebują przywódcy, który ich poprowadzi i obali tyrana! Kimś takim może być mój brat!
- Twój brat obali tyrana i sam zasiądzie na tronie? - to nie było pytanie, raczej stwierdzenie. Zawsze tak bywa. Ku mojemu zdumieniu Hortensja pokręciła głową, a jej ciemne loki zatańczyły na ramionach.
- Nie - odparła. - On nie chce być królem. Mówi, że to ciężki kawałek chleba. Król musi wszystkie siły zużyć dla dobra kraju i nie może liczyć na szczęście domowe. Mój brat śmieje się, że jest zbyt samolubny, żeby być królem i chce zaznać szczęścia rodzinnego.
- Twój brat ma rodzinę? - nie mogłam pohamować ciekawości.
- Tylko mnie - odparła Hortensja. - Ale tylko na razie. Kiedyś ożeni się, ja też wyjdę za mąż... Oboje chcemy zaznać szczęścia w ognisku rodzinnym i nie zajmować się więcej wielkimi sprawami. Chcemy żyć w spokoju. Ale musimy wpierw zadbać o to, żeby był ten spokój. Kto chce coś mieć, musi sobie na to zapracować. Mój brat postanowił zatroszczyć się o lud.
- A co zrobił dla niego?
- Byliśmy bogaci, ale Filip wszystko nam odebrał. Nasze włości zostały rozdane jego zaufanym ludziom. Brat był u niego, próbował z nim rozmawiać, ale to nic nie dało. Filip nie tylko nie chciał go wysłuchać, ale nawet wyjął go spod prawa! Dlatego postanowił schronić się w lesie. Zebrał wokół siebie gromadę wiernych sobie ludzi. Mści się na bogatych i nieuczciwych. Nie zabija ich, ale obrabowuje, lecz nic nie zatrzymuje dla siebie, wszystko rozdaje biedakom. Lud go za to błogosławi i śpiewa o nim pieśni!
- Robin Hood - mruknęłam.
- Co mówisz? - spytała Hortensja.
- Nic takiego - odparłam wykrętnie i myślałam dalej: "Nie, to nie Robin Hood. Pochlebiłam temu człowiekowi, porównując go do tego słynnego banity. Robin Hood niegdy nie uwięziłby bezbronnej dziewczyny. Nie obchodziła go polityka, pragnął tylko powrotu prawowitego króla i sprawiedliwości. Ale reszta się zgadza!"
W tej chwili podjechał do nas jakiś jeździec i odezwał się:
- No i co tam, Hortensjo?
- Wszystko w porządku, Izydorze - odpowiedziała Hortensja. Podniosła się, a jeżdziec chwycił ją w pasie i przeniósł na swego konia, sadzając przed sobą. Kilka minut szeptali ze sobą, a potem jeździec spojrzał na mnie, a ja zadrżałam. Mój Boże, jakiż to niezwykle przystojny mężczyzna! Ciemne, lekko falujące włosy miękko okalały złociście opaloną twarz. Arystokratyczne rysy twarzy sprawiały, że jego stalowoszare oczy wydawały się bardziej przenikliwie, niż były w rzeczywistości. Usta wygięte w lekkim uśmiechu były przepięknie wykrojone, a cała sylwetka smukła i zgrabna. Wspaniale trzymał się w siodle. Jeśli jego charatakter był równie piękny, jak jego wygląd, to nic dziwnego, że lud go kochał. Byłam jednak na tyle doświadczona, że wiedziałam, iż nie powinnam sądzić po pozorach. Uroda i szlachetność charakteru rzadko idą w parze!
Jego wzrok był jednak tak niezwykły, że serce zaczęło mi szybciej bić i ku swojemu niezadowoleniu poczułam, że się rumienię, a jego głos poruszył struny najgorętszych uczuć w moim sercu:
- Mam nadzieję, że niczego ci nie brakuje, pani?
Barwa jego głosu była cudowna, ale ten ton! Władczy, arogancki, drwiący... po prostu irytujący! Poczułam gniew. Tak się do mnie odnosić!
- Owszem! - palnęłam. Jeśli on się tak zachowywał, to ja też miałam prawo! - Brakuje mi wolności i swobody poruszania się!
Zaimponowałam mu. I dobrze, niech nie myśli, że jestem bezradnym, cichym kobieciątkiem! Nie dam mu się pokonać! Roześmiał się i kazał Hortensji mnie rozwiązać.
- Ale pilnuj jej! - dodał. - Jest mądra i może cię podejść! Nie daj się nabrać! Nie może nam uciec, jest zbyt cennym zakładnikiem!
- Wiem, Izydorze - odparła Hortensja i przeniosła się z powrotem na wóz. - Nie martw się, umiem się obchodzić z zakładnikami!
Jeździec odjechał, a ja zapytałam:
- Kim jest ten nadęty bubek?
Hortensja parsknęła śmiechem:
- Och, dałabym wiele, żeby zobaczyć jego minę, gdybyś go tak nazwała w jego obecności! To mój brat, Izydor - wyjaśniła, poważniejąc.
No to się wkopałam! Obraziłam przywódcę ludzi, od których zależał mój los a może i życie! Gdyby mu ktoś to powtórzył...
Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Wto 20:09, 04 Sie 2009, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Wto 11:26, 14 Kwi 2009 Temat postu: |
|
|
Hortensja chyba czytała w moich myślach, bo uśmiechnęła się i rzekła:
- Nie martw się, nikt tego nie słyszał, a ja mu nie powtórzę. Ale gdyby nawet się dowiedział, to i tak nie niepokój się: mój brat ma poczucie humoru!
- On wspomniał o zakładniku... To znaczy, że jestem waszą zakładniczką?
- Tak. Izydor zmienił zdanie, co do ciebie. Wysłał do króla wiadomość, że mamy cię w swoich rękach. Zamierza cię wymienić na pisemne oświadczenie całkowitego zdjęcia podatków.
- Świetnie - mruknęłam.- Naprawdę jestem tak wiele warta?
- Więcej! - oceniła krótko Hortensja.
Wreszcie dojechaliśmy do jakiegoś zamku. Poprowadzono mnie do pokoju na wieży i zamknięto za mną drzwi na klucz. Usiadłam na twardym i wąskim łóżku. Zastanawiałam się, czy król zgodzi się zdjąć podatki w zamian za uwolnienie mnie. Powiedzmy, że uzna, iż nie jestem aż tyle warta. Izydor, ten przywódca - przystojniak, z pewnością będzie wściekły! A co wtedy zrobi ze mną? Lepiej nie myśleć! Bo na pewno nie odwiezie mnie z powrotem na zamek! Najprawdopodobniej będę musiała pożegnać się z życiem! Nawet Hortensja, która, zdaje się, mnie polubiła, mnie nie uratuje!
Zamek w drzwiach zgrzytnął i drzwi otworzyły się. Wszedł Izydor z tacą w rękach. Na jego widok serce znowu zaczęło mi szybko bić i z każdą chwilą robiło mi się coraz goręcej. O, do licha, dlaczego tak reaguję na sam jego widok? Tak bym chciała w jego obecności być zimna i obojętna, aby nie mógł wyczytać żadnych uczuć z mojej twarzy!
- Przyniosłem ci posiłek - oświadczył.
- Zauważyłam - odparłam. - Czym zasłużyłam na taki zaszczyt? - dodałam z ironią. Nie potrafiłam w jego obecności zachowywać się naturalnie. - Sam wielki przywódca mi usługuje!
- Mimo wszystko jesteś ważną osobistością!
Postawił tacę na stoliku obok łóżka, usiadł obok i spojrzał na mnie.
- Powiedz - rzekł. - Powiedz prawdę. Naprawdę jesteś tą pradawną wybawicielką?
- Nie, no wiesz co! - wybuchnęłam. - Nie miałeś pewności, kim jestem i mimo to mnie porwałeś?! Nie wierzysz we mnie?
- Między wiarą a wiedzą jest wielka różnica - powiedział, podnosząc palec w górę.
Spojrzałam na niego, starając się, ażeby to spojrzenie było pobłażliwe.
- Jakbyśmy mieli wiedzę, to wiara byłaby nam niepotrzebna - odparłam.
Zagięłam go! Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i nawet czymś na kształt podziwu. Nie wiedział, co odpowiedzieć, podniósł tylko wyżej brwi.
- Nieważne - odrzekł w końcu. - Nieważne, czy ja wierzę. Ważne jest to, że Filip i jego lud w ciebie wierzą, w to, że jesteś tą pradawną wybawicielką... Jako dziecko słyszałem o niej wiele opowieści... Matka i niania opowiadały mi legendę o niej jako bajkę na dobranoc... Nigdy jednak nie słyszałem jej imienia, zawsze mówiono tylko pradawna wybawicielka albo po prostu wybawicielka... Jak ty masz na imię?
- Bianka.
- Hortensja powiedziała mi, że znasz moje imię, a więc nie muszę ci się przedstawiać. Tak wobec tego już się znamy.
- Co ze mną zrobisz, jak już otrzymasz ten upragniony dekret? - nie mogłam się powstrzymać od tego pytania.
- Wypuszczę cię.
- A jeśli... go nie dostaniesz?
- Będę cię więził dopóty, dopóki Filip się nie opamięta.
- A jeśli król uzna, że nie jestem warta tego, o co go prosisz?
- Ja nie proszę, ja żądam! A Filip na pewno to uzna!
Zauważyłam, że i on, i Hortensja, i jego ludzie pewno też, nie nazywają króla Filipa królem. Zawsze mówią po prostu o Filipie.
- Jaką możesz mieć pewność, że król da ci ten dekret?
- Lud go do tego zmusi! Lud w ciebie wierzy i kocha cię!
- Na pewno mniej niż ciebie - mruknęłam.
- Mam wrażenie, że tak samo!
- Jestem zaszczycona, że dzielę to miejsce z tobą! - ironizowałam.
- Daruj sobie! - powiedział poważnie. Zupełnie takim samym tonem jak Dominik; przez chwilę miałam wrażenie, że to on siedzi obok mnie... ale nie, w obecności brata nigdy nie byłabym taka... jak to określić? Podekscytowana? Zdenerwowana?
- Jeśli mimo wszystko Filip nie zgodzi się na moje żądania - ciagnął Izydor - twoja sytuacja będzie nie pozazdroszczenia. Być może zostaniemy zmuszeni do torturowania cię...
Zbladłam:
- Torturowania? - wykrztusiłam. - Dlaczego?
- No cóż, Filip z pewnością będzie bardziej skłonny do ustępstw, jeśli dostanie twoje ucho, nos albo palec...
Zrobiło mi się niedobrze.
- Byłbyś zdolny do takiego okrucieństwa? - spytałam, bedąc pewna, że nie byłby.
- Być może będę zmuszony to zrobić... niezależnie od tego, co będę czuł!
- A co czujesz? - spytałam, trochę zdezorientowana, bo powiedział to innym tonem, zupełnie innym niż dotąd.
- Ważniejsze jest dobro ojczyny niż własne uczucia - mruknął, zerwał się z łożka i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi na klucz.
A ja podwinęłam na łożko nogi, objęłam je ramionami i zastanowiłam się. Dziwnie się zachowywał. Mówił o uczuciach. O co mu chodziło? Może o litość? Będzie mu żal, jeśli zostanie zmuszony do torturowania mnie?
Zrobiło mi się zimno i aż się wstrząsnęłam. Nie to, żebym aż tak się bała bólu, ale nie chciałam być też łamana kołem albo coś w tym rodzaju! W dodatku za niewinność!
Mimo tego strasznego losu, jaki mógł mnie czekać, nabierałam coraz większego przekonanania, że Izydor jest jednak po stronie dobra. Z jakiegoś przedziwnego, niewytłumaczalnego powodu zaufałam mu. Było to irracjonalne, ale ufałam mu!
Spojrzałam na stolik. Stała na nim taca z jedzeniem, a na oparciu krzesła, stojącego obok, wisiała sukienka. Nie wiem, kto się o to zatroszczył, ale najwraźniej zauważył, że moja sukienka nie nadaje się do noszenia. Zostały z niej szmaty! Wstałam więc i zdjęłam swą sukienkę, a włożyłam tę, którą mi zostawiono. Była skromna, choć nie biedna, ale nawet nie umywała się do tej, którą miałam na sobie przedtem. Była bardzo prosto uszyta, z białego muślinu. Zdziwiłam się, że to nie zwyczajne płótno, kreton albo wełna... No, ale tamta sukienka była dla pradawnej bohaterki, a ta dla więźnia politycznego. Tak, bo byłam kimś takiem.
Na tacy leżało kilka kromek chleba z masłem, dwa ugotowane na twardo jajka i kubek z kakao. No cóż, nie była to królewska uczta, ale najwyraźniej nie zamierzają mnie zagłodzić. Zabrałam się do pałaszowania.
Skończywszy jeść, podeszłam do okna. Było zakratowane, a choć zmierzch już zapadł, zdołałam zauważyć, że wokół zamku rozciągają się wielkie wrzosowiska. Wiatr potrącając rośliny i szumiąc w nich wydawał takie dźwięki, jakby to szumiało morze.
Poczułam się zmęczona. Nic dziwnego, dzień był pełen niezwykłych wrażeń. Położyłam się na łóżku, przykryłam lekkim kocem i zasnęłam.
Obudziłam się, gdy usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Spojrzałam w okno: był już dzień. Drzwi otworzyły się i wszedł Izydor, Hortensja i ... Dominik! Tak, naprawdę! Mój brat! Co on tu robi? Jak mnie odnalazł?
Nie zastanawiałam się jednak nad tym długo, zeskoczyłam z łóżka i rzuciłam się mu na szyję. Nigdy nie myślałam, że coś takiego zrobię. Ale nigdy wcześniej tak się nie cieszyłam, widząc go... Dominik przytulił mnie mocno do siebie.
- Nic ci nie zrobili? - spytał.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziałam.
- Dobrze cię traktowali?
- Tak, jak na więźnia politycznego...
Izydor, Hortensja i Dominik uśmiechnęli się lekko.
- Niestety, Bianko, musisz tu jeszcze jakiś czas zostać - odezwał się Dominik. Zdumiałam się.
- Jak to? - zawołałam. - Byłam przekonana, że król Filip cię przysłał, z dekretem o zdjęciu podatków. Jeśli nie po to, to czemu się tu znalazłeś?
- Chciałem się przekonać, że jesteś dobrze traktowana. Wprawdzie zaprzysiągłem Hortensję, aby troszczyła się o twoje dobro, ale wolałem sam sprawdzić..
- Nie rozumiem... Skąd ją znasz?
Dominik westchnął cieżko:
- Widzę, że jednak muszę ci wszystko wyjaśnić... Widzisz, jak również do nich należę.... Zaagitowali mnie na jednym z moich spacerów i przekonałem się do ich poglądów... Bo mają rację! Tak więc jestem jednym z nich, ale wszyscy uznali, że bardziej się przydam mieszkając na dworze królewskim, aby zdawać im sprawę z tego, co się tam dzieje...
- Na miłość boską, Dominiku, uważaj na siebie - przestraszyłam się. - Jeżeli król się dowie...
- Nie dowie się, jest na to zbyt głupi i zadufany w sobie... - uspokoił mnie Dominik. - Nie martw się o mnie. Ale... powiedz, nie jesteś zła na mnie, za to, że należę do opozycjonistów?
- Nie, skąd! Dlaczego miałabym być zła? Wiele można o tobie powiedzieć, ale nie to, że jesteś niesprawiedliwy! Zawsze stawałeś po stronie słusznej sprawy. Jeśli jesteś z nimi, to znaczy, że walczą o zacne kwestie. Nie pochwalam ich postępowania w stosunku do mnie, ale rozumiem ich motywy i już się na nich nie gniewam.
Wszyscy troje wybałuszyli oczy:
- To znaczy... że jesteś po naszej stronie?
- Teraz, gdy poznałam prawdę... tak!
- W takim razie - powiedział Izydor - nic nie zyskaliśmy. Musimy cię odesłać do Filipa...
- Dlaczego? - zapytałam.
- Przecież nie możemy więzić naszej towarzyszki walki! Poza tym jesteś teraz przeciwko Filipowi, więc jako jego wróg nie bedziesz miała dla niego żadnej wartości, zatem...
- Zaraz! - przerwałam mu. - Chwileczkę! Ja też chcę mieć jakąś zasługę w waszej walce, dlatego też mnie posłuchajcie! Pozwólmy królowi myśleć, że ja, jako jego sprzymierzeniec, wciąż jestem w waszych rękach. Pozostanę tu z wami, dopóki król nie zniesie podatków. A gdyby się wahał... Dominiku - zwróciłam się do brata - daj mu to - i wręczyłam mu moją porwaną sukienkę.
- Możesz mu powiedzieć, że spotkałeś ludzi, którzy kazali ci powtórzyć królowi, że jeśli nie zniesie podatków, to moje ciało będzie wyglądać jak ta suknia... albo coś równie makabrycznego, na pewno zdołasz coś wymyślić!
- Nie mogę tego zrobić! - zaprotestował Dominik. - Król... to znaczy Filip od razu pozna, że to nieprawda! Czy ja wyglądam na zrozpaczonego brata?
- To staraj się tak wyglądać! Na pewno ci się uda. O ile wiem, jesteś niezłym aktorem....
- Co mam robić? Płakać?
- Jeśli będzie trzeba... Możesz wyć, rwać sobie włosy z głowy i tarzać się po ziemi - Izydor i Hortensja zaczęli się śmiać - ale zrób, co w twojej mocy, żeby król... to znaczy Filip wydał ten dekret!
- Dobra, postaram się - mruknął Dominik i schował suknię do swojej torby.
- Ale - dodał, zwracając się do Izydora - skoro moja siostra jest już po naszej stronie, to chyba nie trzeba jej więzić, co? Przecież nie ucieknie!
- Oczywiście - odparł Izydor. - Zamieszka z nami na dole. Ale cały czas będziemy mieć ją na oku.
- Nie ufasz mi? - zaperzyłam się.
- Jesteś z nami od pół godziny. Jeszcze nie zasłużyłaś na moje zaufanie - odparł spokojnie.
Co mogłam na to odpowiedzieć? W końcu miał rację!
Zamieszkałam w zamku. Bardzo zaprzyjaźniłam się z Hortensją, a z Izydorem... Coś z całą pewnością zaczęło się miedzy nami rodzić... Już nie działał mi na nerwy, dobrze nam było z sobą, mogliśmy o wszystkim rozmawiać, razem się śmialiśmy, płakaliśmy, podtrzymywialiśmy się na duchu w trudnych chwilach... Całe dnie spędzaliśmy razem. I chociaż Hortensja stała się do mnie jak siostra, pewnego dnia uświadomiłam sobie, że do jej brata z pewnością nie żywię siostrzanych uczuć. Zakochałam się w nim, i to - na szczęście - z wzajemnością.
Któregoś dnia Dominik przyjechał do nas ogromnie zmartwiony. Gdy wszedł do salonu, gdzie wszyscy troje siedzieliśmy, aż poderwałam się na nogi na widok jego twarzy:
- Co się stało?! - wykrzyknęliśmy wszyscy.
- Nieszczęście! - załamał ręce mój brat. - Umarł Filip...
- To chyba nie takie znów wielkie nieszczęście - zdziwiłam się. - Przecież był tyranem i jego śmierć jest wybawieniem dla ludu!
- Ale to nie wszystko! Otworzono testament króla i okazało się, że jego następcą mam zostać ja...
- Ależ to cudownie! - przerwałam mu po raz drugi. - Myślę, że nikt nie byłby lepszy od ciebie w roli króla!
- Żeby tylko to! Ale ja mam prócz tego poślubić księżniczkę Gertrudę!
- O nie! - jęknęłam. - Nie możesz tego zrobić! Jest ładna, to prawda, ale także złośliwa i podstępna i pewnie jako królowa byłaby takim samym tyranem jak jej ojciec...
- Niepotrzebnie tak się wkradłem w łaski Filipa! - jęczał mój brat, trzymając się za głowę. - Niepotrzebnie tak się starałem mu przypodobać, aby zdobyć dla nas informacje! To moja wina, że mnie polubił i wyznaczył na następcę! Ale ja nie chcę być królem!
- Może to nie tylko twoja wina - wtraciłam, nie mogąc się powstrzymać od wepchnięcia mu małej szpilki. - Jestem pewna, że na tę decyzję miał wpływ również fakt, że jesteś bratem pradawnej wybawicielki. Ale nie można dopuścić, żeby Gertruda wstąpiła na tron!
- Słuchajcie! - zabrała głos Hortensja. - Czy nie uważacie, że to wspaniała okazja? Na dworze panuje teraz zamieszanie. Możemy przejąć władzę i osadzić na tronie człowieka, który będzie dobrym królem!
- Wspaniały pomysł! - zawołaliśmy wszyscy.
I tak się stało. Nie wiem, jakie dobre moce nas wspierały, ale udało nam się zdobyć zamek. Księżniczka Gertruda została przeszyta mieczem przez jednego z powstańców, zanim zdążyliśmy temu zapobiec. Nie chcieliśmy nikogo zabijać. Izydor później surowo ukarał tego człowieka. Ale jednak zwyciężyliśmy i zaczęliśmy się zastanawiać, kogo wybrać na króla.
- Niech się spełni ostatnia wola Filipa - odezwałam się. - On wyznaczył Dominika na następcę. Niech więc tak będzie.
- O nie! - zaprotestował mój brat. - Nie chcę niczego mu zawdzięczać! I wcale nie chcę być królem! To trudny kawałek chleba!
- W takim razie proponuję Izydora - odezwała się Hortensja.
- Nie - odpowiedział jej brat. - Po pierwsze nie nadaję się do rządzenia, a po drugie... zakochałem się i chcę zostać przy mej ukochanej. Jako król pewnie musiałbym ją oddalić, aby móc się ożenić z jakąś księżniczką, a tego bym nie zniósł. Nie chcę żyć bez niej.
- Zakochałeś się! Ty? Niemożliwe! - wykrzyknęła Hortensja. - Kim jest ta szczęśliwa wybranka?
- Oto ona - odparł Izydor i przyciągnął mnie do siebie. Znalazłszy się w jego objęciach poczułam się tak szczęśliwa, oblała mnie taka fala radości i błogości, że początkowo nie zwóciłam uwagi na jego słowa. Dopiero po chwili do mnie dotarły i nowa fala szczęścia obezwładniła mnie. Przecież ja już od dawna kochałam Izydora i nie mogłam sobie wyobrazić większego szczęścia niż ciągłe przebywanie razem z nim!
- Nie poznaję cię, bracie! - odezwała się Hortensja. - Ty, który zawsze na pierwszym miejscu stawiałeś dobro ojczyny i zawsze powtarzałeś, że należy dla jej dobra poświęcić dobro osobiste, ty... postępujesz na odwrót!
- Serce nie sługa - powiedział Izydor, przytulając policzek do moich włosów. - Poza tym moje szczęście osobiste przecież nie przeciwdziała dobru ojczyzny! - i pocałował moje włosy.
- I co zamierzasz dalej zrobić? - zapytała siostra.
- Jeśli ona i jej rodzina wyrażą zgodę, zamierzam ją poślubić.
- Ja się zgadzam! - wykrzyknęłam uradowana.
- Ja rownież - odparł Dominik. - I jestem pewien, że nasi rodzice też.
Widziałam, że jest dumny, iż pozyskałam serce Izydora.
- Ale to chyba nie przeszkadza temu, abyś został królem. Bianka może przecież zostać królową.
- Nie, Hortensjo - odezwałam się. - Ja też nie chcę być królową. Poza tym, wiesz przecież, że pochodzę z innego świata. Tutaj znalazłam się tylko dlatego, że miałam zadanie do wypełnienia. Wypełniłam je, uwalniając kraj od ducha gór. A dlaczego znalazłam się tu po raz drugi? Początkowo myślałam, że to Dominik będzie miał zadanie do wypełnienia, ale teraz myślę, że uwolnienie tego kraju od tyrana było zadaniem nas obojga. Pomagając wam przed wiekami, niejako wzięłam na siebie odpowiedzialność za przyszłość tego kraju. Gdy znów znalazł się w niebezpieczeństwie, musiałam tu wrócić, aby znowu pomóc. Ale teraz nasze zadanie zostało wykonane i pewnie wkrótce nadejdzie czas, gdy my - ja i Dominik - będziemy musieli wrócić do domu.
Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Śro 11:13, 05 Sie 2009, w całości zmieniany 7 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Śro 16:08, 06 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
- A ja pójdę z wami - oświadczył Izydor i przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej. - Miejsce męża jest przy żonie - szepnął mi do ucha.
- I wzajemnie - odszepnęłam z uśmiechem.
- Ty zostań królową, Hortensjo - rzekł Dominik. - Nadajesz się na władczynię.
- Nie - odparła Hortensja. - Całe życie byłam z Izydorem i chcę pozostać blisko niego. Jesteśmy dla siebie jedyną rodziną. Całe szczęście, że nasza rodzina powiększy się o Biankę. Bardzo się cieszę, że będę miała szwagierkę, bo to prawie jak siostra. Musicie mi pozwolić pójść z wami!
- Tak, musisz pójść z nami - odparłam. - Przede wszystkim ze względu na Dominika - dodałam, spogladając spod oka na brata, który oblał się pąsem.
- Nie rozumiem... - wybąkała Hortensja, ale widać było, że nie jest tak całkiem zdezorientowana i wie, o czym mówię.
- Och, siostrzyczko, chyba nie jesteś ślepa - odparłam. - Mój braciszek jest w tobie śmiertelnie zakochany, to widać na odległość!
Oboje zainteresowani byli czerwoni jak buraki.
- To prawda - wtrącił Izydor. - Ja też to zauważyłem. I jeśli Dominik zapragnie poślubić Hortensję, z góry daję wam moje błogosławieństwo!
- Dzięki! - wybąkał Dominik. - Widzę, że już wszystko ustaliliście za mnie. A ja to niby nie mam nic do powiedzenia? A Hortensja?
- Chyba nie powiesz, że się pomyliliśmy? - spytałam.
- No nie - przyznał Dominik. - Ja rzeczywiście kocham Hortensję, ale ona...
- Ja też cię kocham już od dawna! - wykrzyknęła Hortensja, rzucając mu się na szyję. - Pragnęłam tego, abyś i ty mnie pokochał, ale nigdy nawet nie śmiałam o tym marzyć!
- No dobrze, skoro to wszystko już sobie wyjaśniliśmy, to przypominam wam, że nie możemy jeszcze odejść. Musimy dać naszemu krajowi odpowiedniego króla. Lud liczy na to, że to właśnie my wybierzemy im godziwego władcę. Ja proponuję Januarego - to najdzielniejszy z żołnierzy, a przy tym niezwykle prawy i szlachetny człowiek.
- Tak, braciszku, masz rację! - odpowiedziała Hortensja. - On będzie doskonały! To mężczyzna w sile wieku, doświadczony i dobry! Na pewno będzie wspaniałym monarchą!
- A więc postanowione! January zostanie królem, jeśli oczywiście wyrazi zgodę!
I tak się stało. January był rzeczywiście najodpowiedniejszym człowiekiem na to stanowisko. Kilka dni później odbyła się wspaniała uroczystość koronacji. Wszyscy czworo byliśmy tak wspaniale przyodziani, jakbyśmy byli członkami rodziny króla. Ja byłam ubrana w suknię ze srebrnej lamy, spiętą szafirem, a głowę wieńczył mi błękitny kapelusik z aksamitu (nie wiem czemu, ale jak go zobaczyłam, od razu przyszedł mi na myśl wenecki aksamit). Hortensja miała na sobie białą suknię, przepasaną różową szarfą z mory, a przy staniku miałą przypięty bukiecik różanych pączków. Dominik miał na sobie szkarłatny kubrak i zielone rajtuzy z aksamitu, a Izydor żółty kubrak i niebieskie rajtuzy z atłasu.
W dniu uroczystości, wieczorem wyszliśmy do ogrodu. Wtedy odezwał się Izydor:
- No to załatwiliśmy tutaj wszystkie nasze sprawy. Teraz kolej na inne. Dominiku, Bianko, kiedy zamierzacie wracać do domu?
Ja i mój brat spojrzeliśmy na siebie zakłopotani:
- Widzisz, to nie takie proste - zaczęłam. - My... - zamierzałam mu właśnie wyjaśnić, że nie wiemy jak wrócić i że właściwie dotąd odbywało się to bez naszej woli, ale właśnie wtedy zaczął wiać niesamowicie silny wiatr. Poznałam go od razu:
- O nie, znowu się zaczyna! - krzyknęłam i chwyciłam Izydora za rękę. - Dominiku! - zawołałam - jeśli chcesz zabrać ze sobą Hortensję, złap ją i trzymaj mocno!
Widziałam, że w ostatniej chwili mój brat zdołał chwycić Hortensję w pasie.
Jakąś minutę później staliśmy wszyscy czworo na naszym starym strychu.
- No to jesteśmy w domu - odetchnęłam, puściłam rękę Izydora i poprawiłam włosy.
- Nie rozumiem, co się właściwie stało? - spytał zdezorientowany Izydor.
- Byliśmy w książce, o! - wskazałam na leżącą u naszych stóp otwartą książkę. - Zawsze przenosił mnie ten wiatr. Teraz wróciliśmy!
- Aaa, teraz rozumiem!- odparł Izydor. - A kim tutaj jesteś, Bianko? Czy też jaką wybawcielką?
- Ależ skąd! - roześmiałam się. - Jestem najzwyczajniejszą w świecie dziewczyną, jak wiele innych! I ostrzegam cię, Izydorze, ten świat też nie jest idealny, ale nie próbuj go naprawiać, tak jak postępowałeś w swoim... Tu rządzą inne prawa i musisz je poznać i zaakceptować, jeśli chcesz tu pozostać!
- Dla ciebie zrobiłbym wszystko, Bianko! - zapewnił mój ukochany. - Ale nie zamierzam spokojnie patrzeć, jeśli ktoś krzywdziłby ludzi, na których mi zależy! Czyżbym nie miał prawa bronić siebie albo innych?
- Masz prawo, ale nie wolno ci przekroczyć granic obrony własnej albo obrony koniecznej... Nie wiesz pewnie, o czym mówię, ale wyjaśnię ci to później. Teraz mamy co innego na głowie. Dominiku - zwróciłam się do brata. - Jacyż jesteśmy bezmyślni! Nie zastanowiliśmy się, gdzie oni mają mieszkać! Przecież nie u nas w domu! Jak wyjaśnimy to rodzicom?
- Może powiemy im, że Izydor to mój kolega ze studiów wraz z siostrą odwiedził mnie tu, na nowych śmieciach? - zaproponował Dominik. - Oznajmię im, że zatrzymają się u nas na kilka dni! Jak postawię ich przed faktem dokonanym, nie będą mieli wyjścia i muszą się zgodzić! W tym czasie może uda im się znaleźć jakieś lokum. Przez kilka dni się zmieścimy, czego jak czego, ale miejsca to tu nie brakuje!
- Oby nam się udało - jęknęłam - i rodzice nam uwierzyli! Ale, zanim zaczniemy robić cokolwiek, ty bierz Izydora, a ja Hortensję, zaprowadźmy ich do naszych pokoi, sami się przebierzmy i im pożyczmy jakieś nasze ubrania, zanim nie dorobią się swoich.
Musieliśmy tak zrobić, bo oczywiście wciąż mieliśmy na sobie ubrania, jakie założyliśmy na koronację.
Najwidoczniej Opatrzność nad nami czuwała, bo rodzice łatwo przełknęli tłumaczenie Dominika (zawsze umiał ich przekonać) i poznawszy bliżej rodzeństwo bardzo ich polublili. Dominik załatwił jakoś Izydorowi przeszkolenie komputerowe, a on, choć wcześniej nie miał nawet pojęcia o czymś takim jak komputer, tak się tym zainteresował, że z pomocą Dominika zapisał się na studia informatyczne. Tak samo Hortensja. Nie musieli więc już martwić się o mieszkanie, bo zamieszkali w akademiku. Po ukończeniu studiów oboje jako graficy komputerowi i specjaliści bez trudu znaleźli pracę i stosunkowo szybko zarobili tyle, że mogli sobie kupić mały domek.
I tu moja opowieść zbliża się do końca. Po upływie pół roku od naszego powrotu Dominik poślubił Hortensję, ale ja i i Izydor musieliśmy jeszcze trochę poczekać, bo rodzice uważali, że jestem zbyt młoda na małżeństwo, no i nie miałam jeszcze skończonych 18 lat... Pozwolili nam jednak się zaręczyć. Gdy dopytywali się o rodziców mojego narzeczonego odparłam - zresztą zgodnie z prawdą - że oboje od dawna nie żyją i że z siostrą są sami. Nie widziałam powodu, żeby dodawać, że żyli w innym świecie... Rodzice użalili się nad Izydorem i Hortensją i z czasem zaczęli ich traktować jak własne dzieci. Po półtora roku i ja zaczęłam studia i mogliśmy się wreszcie pobrać z Izydorem.
Muszę wyjaśnić jeszcze jedną sprawę. Być może zauważyliście, że od jakiegoś czasu nie wspominałam już o moim pechu niezręczności? Powód jest bardzo prosty. Po prostu ten pech przestał istnieć! Przestałam być "chodzacym tsunami". Pobyt w książce w chyba jakoś mnie uleczył.
Pewnie zastanawiacie się, co się stało z książką? Wzięliśmy ją my - ja i mój mąż - i schowaliśmy na naszym strychu. Mieliśmy przeczucie, że to już koniec naszych przygód i tak było rzeczywiście. Ja i mój brat odnaleźliśmy nasze szczęście. Może jednak ktoś kiedyś będzie się czuł kiedyś tak nieszczęśliwy, że może bedzie aż chciał znaleźć się w innym świecie? Wtedy opowiemy mu naszą historię i pokażemy mu tę książkę. Może po to właśnie jest? Aby dawać szczęście nadzieję tym, którzy ją utracili?
I to już koniec. Jak wam się podobała moja historia?
I jeszcze jedno pytanie. Ja nie mam brata. Czy właściwie przedstawiłam relacje między rodzeństwem? A może zbyt wyidealizowałam Dominika? Wyraźcie swoją opinię.
Ostatnio zmieniony przez Ellenai dnia Śro 11:18, 05 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos
Administrator
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii
|
Wysłany: Śro 16:30, 06 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
A podobała się, podobała.
Masz talent dziewczyno.
Chyba to nie jest ostatnia przygoda z księgą?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Śro 16:51, 06 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
No nie wiem, może co jeszcze jest... A relacje miedzy bratem a siostrą?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos
Administrator
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii
|
Wysłany: Czw 16:42, 07 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
W tej kwestii nie mogę ci pomóc, bo jestem jedynakiem...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nienna
Osobisty Strażnik Króla
Dołączył: 30 Kwi 2009
Posty: 1305
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Czw 18:10, 07 Maj 2009 Temat postu: |
|
|
Nieźle! Jeśli chodzi o relacje z bratem, to... było dobrze, ale mogłoby być lepiej! Ja to mam dwóch braci i siostrę, więc wiem jak to jest! Tekst bardzo mi się podoba!
Do Traq: Sorki, że usunęłam twoje "wrr". Teraz lepiej?
Ostatnio zmieniony przez Nienna dnia Pią 16:45, 29 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|