Aslan
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 01 Sty 2006
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: z Narnii
|
Wysłany: Czw 11:11, 30 Sie 2007 Temat postu: "Taris i Arag" pióra Aslana |
|
|
Cóż, moja powieść. Nie spodziewajcie się czegoś specjalnego. Z błędami chyba nie ma problemów. Zamieszczam prolog i pierwszy rozdział. Umieściłem podrozdziały, dla ułatwienia czytania. Na razie to wszytko, co mój 12 letni umysł potrafi wykreować. Pozdrawiam.
Osobiście ciekawszy jest 1 rozdział od prologu. Jeśli nie chce wam się, nie trzeba czytać prologu, bo nie nawiązuje do treści, to tylko krótka historia Ramosu.
Arag i Taris
Prolog
I
Na początku był Maggar - potężny bóg - władca. Ale był zupełnie sam i nie miał, czym ani kim rządzić. Cenił on sobie siłę wyobraźni i pomyślał, że ona mu pomoże. Więc zaczął wyobrażać sobie, że przechadza się po twardej ziemi, kąpie się w wodzie, wspina się po górach… Jego myśli wydały mu się obce – nigdy nie widział - co to woda, jak śpiewa ptak i wszystko, co mógł zrobić, to sam próbować szukać odpowiedzi. Czuł się jak nowo narodzony na tym świecie i jedyne, co mu pozostało to pytać: „A co to?” „Czemu?” „Dlaczego?”. I gdy stwierdzał, że nikt mu nie odpowie, sam sobie mówił: „Nazwę to wodą”. „Ale, po co ta woda”? „Można w niej pływać, czuć się mokro…”. „A co to znaczy pływać i czuć się mokro”? – pytał sam siebie – „Pływać to jakby brnąć przez mgłę…” – próbował odpowiedzieć – „Ale co to mgła”?
To wszystko działo się w jego głowie. Na każde pytanie szukał odpowiedzi, lecz nim sobie odpowiedział – już było następne pytanie. Lecz mimo tych trudnych pytań zadawanych sobie, ta wizja pięknego świata kusiła go. Tak bardzo go cieszyło wyobrażanie sobie czegoś, czego nigdy nie widział. Tak mu to zajmowało czas, (który jeszcze nie istniał), że zapomniał o wszystkim, czym się zamartwiał wcześniej, np. samotnością. Wreszcie zapadł w długą medytację. Trwała ona 1000 dni i 1000 nocy (wiem, wiem, czas nie istniał, ale chodzi o czas obecny…). Po przebudzeniu jego myśli były tak cudowne, mocne i piękne, że obiecał sam sobie, że sprawi, by to stało się prawdą. I jeszcze bardziej wyobrażał sobie, coraz mocniej, coraz więcej i z większym zapałem, aż w końcu, kiedy stwierdził, że już nie umie zadać sobie więcej pytań i odpowiedzi już nie ma – myśli zamieniły się w rzeczy. Tak powstał nasz świat. Maggar, gdy ujrzał swoje dzieło tak się uradował, że trudno to opisać słowami. I nagle dostrzegł, że świat nie jest jeszcze doskonały. Ponownie z łatwością zaczął władać siłą wyobraźni. Dniem wymyślał nowe gatunki drzew, roślin, zwierząt, dodawał soli do oceanów, tworzył góry. Nocą zaś dodawał Księżyce, Planety, Gwiazdy, Mgławice… O tak… To był cudny świat! Maggar to wiedział.
II
Wiele dni napawał się urokiem Ramosu (kontynent). Jej funkcjonowanie, różnorodność, piękność były idealne. Lecz zrozumiał, jaki ciężar wziął na siebie, gdy musiał wymyślać jedzenie dla wilka, deszcz, by rośliny rosły… Było tego za wiele. Dawał sobie radę, lecz zaczęło go to nużyć. I wtedy pojął swój dawny problem – samotność. Rozmawianie z roślinami i zwierzętami to nie do końca to, co chciał. Wymyślił, więc kobietę. Włożył w to cały swój wysiłek i sprawił, że udała mu się ona najpiękniej ze wszystkiego na świecie. Nazwał ją Maron.
Następnie stworzył uczucie takie jak miłość, radość, zadowolenie… Kiedy skończył, poczuł, że kocha Maron i że ona odwzajemnia jego miłość. Tak bardzo się zakochał i spędzał tyle czasu z Maron, że zapomniał o obowiązkach. Po tygodniu rośliny mu przypomniały o sobie i poskarżyły się, że je zaniedbuje. Zrozpaczony Maggar nie wiedział, co robić. Przy żonie czuł się tak szczęśliwie, że nie mógł jednocześnie jej kochać i wypełniać ciężkie obowiązki. Więc wymyślił sobie, że wszystko idzie własnym torem. Deszcz sam padał, zwierzęta same się odżywiały… bóg był po raz wtóry zadowolony z siebie. Nauczył współmałżonki siły wyobraźni.
Po wielu dniach jednak z pokoju zrobiła się wojna. Rośliny rywalizowały o lepszą glebę, wodę, a zwierzęta o jedzenie. Maggar rozkazał im zaprzestać kłótni, lecz nie słuchały go. Stworzył więc Sumearów, służących mu radą oraz pomocą. Wkrótce zaczęły władać poszczególnymi dziedzinami. Zapadł ponownie spokój na wiele, wiele lat, lecz niestety nie na wieczność.
Maggar po cichu faworyzował najsilniejszego z Sumearów– Edwina. Wyjawił mu wiedzę większą niż innym.
Podczas tego błogiego i spokojnego okresu Maggar nie zaprzestał pracy. Oprócz Ludzi powstały nowe rasy takie jak Elfy i Półelfy. Wszyscy byli zadowoleni. Lecz w tej radości i zabawie nikt się nie domyślił, że Edwin spiskował. Zaczął tajemnie tworzyć zło. Podstępem sekretnie namówił Ludzi do sprzymierzenia się z nim. Niektórzy się zgodzili, lecz Półelfy i Elfy odmówiły. Lecz nikt nie powiedział o tym Największemu. To pozwoliło utrzymać Maggara w niewiedzy. To był jeden z najgorszych błędów w skutkach na kartach historii.
III
Edwin wybudował na zachodzie podziemia Umbarge, które były jego siedzibą i stworzył nową rasę z ludzi. Są to przerażające Demony Zła. Mają tylko trzy palce zakończone ostrymi pazurami, mimo to mogą trzymać miecz. W końcu nauczył je klonować. Ograniczała jego moce jedynie zbyt słaba siła wyobraźni i mała ilość energii. Nie mógł wypowiedzieć otwartej wojny Sumearom i Maggarowi z Maron. Więc czekał na dobry moment, by zwyciężyć postępem. Kiedy tylko było zebranie Sumearów, na którym gościł Maggar z Maron, Edwin wsypał wszystkim do pucharów z winem proszek usypiający. Kiedy już wszyscy usnęli, wyniósł z Demonami Zła ich do jaskini, którą wcześniej zaczarował. Teraz ktokolwiek tam się znalazł tracił swoją moc. Gdy Sumearowie się ocknęli było za późno. Lecz Maggar nie stracił łatwo głowy. Połączył moc z innymi i wspólnymi siłami ostrzegli innych przed złem. Poinformowani ludzie zapędzili złego Sumeara za góry Edwina (później dostały taką nazwę) i przez 2500 lat mieszka za tymi szczytami, gdzie znajdują się jego podziemia Umbarge i na pewno są tam dziś. A resztkami sił Maggar odebrał ile mógł siłę i energię Edwinowi, lecz to było za mało. Teraz Największy, Maron i Sumarowie wykończeni są w jaskini bez nadziei i mocy.
Tymczasem Edwin stworzył przeciwko wszystkim ludom Ramosu naprawdę groźną armię, lecz wciąż za małą, by zagarnąć świat. Ciągle potrafili mu stawić opór. Orki, Gobliny, Trolle i wszystkie inne ohydne stwory były mu na usługi. Jego największym sługą był Hadhirt (czytaj:Hadżirt)silny Demon Zła z 4 rękami. Edwin niedługo był gotowy na zwycięstwo.
Niedługo.
Rozdział 1
Candelkeep
I
Gdzieś na północy Ramosu, dokładniej w Orleanie, na wschód od Wiecznego Pustkowia i u podnóża stolicy Orleanu, Beregoście, leżała mała wioska – Candlekeep. Może nawet określenie wioska nie jest odpowiednie. Rzekłbym małe miasteczko. To był zaledwie okruszek w porównaniu z Wee, sąsiadującym z Nieznanym Morzem, nie mówiąc o Beregoście, które tętniło życiem. Ale i tak mieszkańcy Candelkeep mieszkali głównie w stolicy. Pracowali tam, kupowali, spotykali się i uczyli. Tylko nocowali i mieszkali w miasteczku obok. Zapytacie czemu w takim razie nie osiedlą się wszyscy w ciekawszym, weselszym, większym mieście obok, co ułatwiłoby znacznie tryb życia. Ano, jest kilka powodów. Główny to brak pieniędzy. Często nawet najmniejsza różnica w mieszkaniach w Beregoście a Candelkeep wynosi aż 100 złotników! (lub 10 tysięcy srebników, czyli 1 złotnik to jest 100 srebrników. Dodam również, że 1 srebrnik to jest 10 miedziaków). To jest zbyt wielka różnica dla uboższych rodzin. Kolejnym powodem jest chęć spokoju, gdyż nie każdy człowiek lubi miejski gwar. Za to o hałas w Beregoście nie trzeba dużo. Tak tam głośno, że przedłużyli ciszę nocną do 7 nad ranem. Urzędnicy chcieli choć chwilę ciszy. Niewiele to dało. Za to Candelkeep jest pełne ciszy. Mało zresztą w miasteczku ludzi. Głównie handel odbywa się w mieście obok, nawet po chleb i mięso trzeba tam się udać. Tam jest pół życia mieszkańców – w Beregoście. Czasmami w Candelkeep zostaje tylko kilka osób. Nie wszyscy są w stanie przewędrować tej mili do stolicy co dziennie. Dlatego często są składki i kilka osób idzie do miasta i kupuje zamówienia od mieszkanców. To ciężkie zadanie i bardzo męczące. Nie jest łatwe przenieść jedzenie dla blisko 200 osób.
II
Jednak każdy ma obowiązek na swoją kolej pójść, gdyż jest karane zignorowanie kolejki. Są oczywiście wyjątki. Dzieci poniżej 7 lat i starcy i chorzy. Pomijano też kobiety. Prawo ludzi, to nie obarczać obowiązkami fizycznymi dam. Chodzi oczywiście o ciężkie prace fizyczne. Gotować, prać, sprzątać jest im jak najbardziej wskazane. Jednak kobiety (głównie te silne i odważne) protestowały, że przez ten niby „przywilej” są traktowane gorzej. Są poniżane i niedoceniane. Zawsze dochodziło
w tedy do głosowania. Nigdy wniosek nie znajdował większości. Głównie przez leniwe kobiety (marudzące na ich trud pracy), nie mające ani trochę ochoty na tracenie przywilejów. Wkrótce przestały damy protestować, zauważając brak przyczyn i sensu. Stary Clark powiada:
- Kobiety nigdy nie zmądrzeją. Zawsze mają zdanie własne, uważając (złudnie) je za prawidłowe. Nawet jak się na niczym nie znają, to i tak coś na bąkną. Nie słuchaj kobiet, bo zaprowadzi cię do upadku. Kobieta (prawie) zawsze kłamie, więc jak mówi tak, czytaj nie i na odwrót. Jednak się w nich zakochujemy i będziemy się w nich zakochiwać, póki będzie istniał ostatni człowiek nie pożarty przez Kłunuta.
Zawsze słowa poczciwego Clarka wzbudzały kontrowersje. Kobiety – wiadomo – obraziły się tak bardzo, że starzec musiał przeprosić je na całe forum miasteczka.
III
Inni mieli za złe przytaczanie w wypowiedziach Kłunutów. Są to straszliwe bestie. A najgorsze jest to... że nie zabijają. Wiele jest o nich legend, ale gdyby przysłuchać się choć kilku z nich, to wywnioskowalibyśmy, że mają kilka metrów wzrostu i mają drzewa zamiast rąk. Jedynie wiarygodne źródło to poszukiwacze przygód – tak są nazywani ludzie odziani jak na wojnę(tzn. miecze, zbroje, hełm), zawsze gotowi do walki, często zabijają potwory, walczą ze złem, są sprawiedliwi i rozsądni. Gdyby tego chcieli, mogli z poparciem ludu rządzić jako królowie (cieszą się wielką popularnością). Wiadomo, że nie kłamią – nigdy tego nie czynili i nie czynią. Od czasu do czasu jakaś grupa poszukiwaczy przygód odwiedzali Candelkeep i przy wieczornym ognisku opowiadali o starych dziejach, potworach i recytowali baśnie i wiersze. Choć byli odważni, ale i oni bali się Kłunutów. Więc przy szczęściu można było o potworach usłyszeć do 3 razy w życiu. Wszyscy poszukiwacze przygód opowiadali zgodnie z prawdą, o tym jak trudne je zabić. Mają na oko 2 i pół metra i są wyższe od najroślejszych mężczyzn. Słaby, wręcz niemy, straszny krzyk potrafi przestraszyć i ogłuszyć każdego, gdyż wydają niebywale wysokie dźwięki. Mają długie, szerokie klingi, oraz tytaniczną siłę, by je udźwignąć. Są niewrażliwe na magię. Upiorne, czerwone oczy są jak wampirze, a niekiedy hipnotyzują. Są zwinne jak sarny i przebiegłe jak lisy. Wyglądają jak cienie, straszne, czarne, niby „ludzkie” powłoki. Tylko najmężniejsi do jakich poszukiwacze przygód należeli mogli przetrwać bez szwanku spotkanie z nimi. Jeśli spotkasz grupę Kłunutów uciekaj do wody. Boją się jej panicznie. Więc chcąc je zabić chluśnij na nie wiadro wody. Ale rzadko będziesz je mieć ze sobą gdyż najczęściej to one atakują ciebie, nie na odwrót. Dalej to już niepewne. Podobno to szkoda, że nie zabijają. Bo one – jak pisałem wcześniej – wysysają duszę i wsadzają kopię własnej. Najczęściej ludzie nie potrafią nad sobą zapanować. W tedy sami zostają Kułtunami. Tym, którym jakimś cudem się przeciwstawiają, nawiedzają potworne sny o śmierci. Większość przypadków kończy się samobójstwem. Ale nic nie jest pewne, nikt nie potwierdził, co się stanie gdy się straci duszę. To mogą tylko tłumaczyć plotki, ale często są zwodnicze. Ogólnie te potwory wzbudzają obrzydzenie u wszystkich. I boją się ludzie wzywać ich imię, gdyż obawiają się, że słysząc je Kłunuty przyjdą w nocy w nowiu. Mimo tego, że nigdy tak się nie wydarzyło, obawy (nie słuszne) są i zawsze będą. Stąd to oburzenie wypowiedzią Clarka, choć mówił niejednokrotnie kontrowersyjne słowa.
Przewodniczący rady miasta, nie jest dobry ani zły. Nic po prostu nie robi. To budziło niegdyś protesty ludzi. Jednak wypowiedź Clarka uspokoiło nieco nerwy. Rzekł kiedyś na środku miasta:
- Może nie jest wspaniale, ale nie narzekajmy. Jest na razie pół biedy, bo nic nie robi. Cała bieda gdyby robił coś złego.
Wszyscy musieli się zgodzić co do prawdy tkwiących w jego słowach. Nawet ciągle przekomarzający się młynarz (pracujący w młynie w Beregoście, oczywiście) Det przytaknął lekko głową. Odtąd było już spokojniej na ulicach miasta.
Pod sumując, życie było spokojne w Candelkeep w przeciwieństwie do Beregostu. Ludzie żyli tu pod wystarczającym dostatkiem.
IV
Tarles poprawił włosy. Potem oznajmił swoim donośnym głosem:
- Ktoś zna szczegóły na temat Araga? Ma za tydzień odbyć się mianowanie na dorosłego tego chłopca, a jest nam całkowicie obcy.
Głosy ucichły. Bezdźwięczna cisza świadczyła, że wszyscy ze zgromadzonych ledwo co o nim słyszeli.
- Ja coś o nim słyszałem... – burknął od niechcenia Clark – Ale niewiele. Bardzo niewiele.
- Musimy wiedzieć coś więcej, niż to, że Arag ma 13 lat, a jego ojciec Khalid był poszukiwaczem przygód. Matka ma na imię Salim. Wszyscy chodzą w zielonych płaszczach z kapturami, więc rzadko widzę ich twarze. Nigdy też nie uczestniczyli w zebraniach rady miejskiej. Nie zamawiają chleb czy inne jedzenie (nigdy też nie przynosili) z Beregostu, a z tego co wiem, w stolicy nigdy ich nie było. Ciekawe więc jak żyją, bez chleba na talerzu... Arag pojawia się tylko w niedziele, a jego dom leży około 20 minut od reszty miasta. Ta rodzina jest tak skryta, że nic o nich więcej nie mogę powiedzieć. – Tarles spojrzał na Clarka – Zatem mów, co wiesz.
- Powtarzam, mało wiem, ale...
- Przepraszam, że się wtrącę, ale czemu nie ma przewodniczącego na zebraniu rady? – Spytał szybko Biegor, (któremu usta nawet na sekundę się nie zamykają) tak, żeby Clark nie zaczął wypowiedzi na dobre. Starzec posłał mu nieprzychylne spojrzenie, otwarcie świadczące, że nie lubi przerywania, szczególnie, jeśli ktoś jemu przerwa. Na pytanie Biegora opryskliwie, z pogardą odparł Det:
- Nie rób idioty z siebie, Biegorze. Pamiętam, że ty jedyny nie protestowałeś, przeciwko przewodniczącemu, więc twój pusty łeb nic nie rozumie. Iron (przewodniczący rady miejskiej) jest leniem i zarabia za leżenie nasze pieniądze. Nawet podczas głodówki grupowej przeciwko niemu nic nie zrobił. Nawet palcem nie kiwnął! Mamy go dość! I po raz drugi nie na żarty, tym razem nie skończy się na proteście tylko na wywaleniu tego po stokroć przeklętego Irona. Jeśli nie będziemy w stanie go zdymisjonować, to zwołamy nowego przewodniczącego, a tego zignorujemy! – Mówił to z takim temperamentem i nienawiścią, że wszyscy wywnioskowali, że nie poprzestanie na jedynie wywaleniu Irona. Faktem fakt, wszyscy mają dosyć przewodniczącego, ale Det szczególnie. Czasem aż nad szczególnie.
- Pohamuj się Det! Bo zamkniemy posiedzenie! Jeśli się nie uspokoisz to ciebie wywalimy na twój zbity pysk z rady! – Zagrzmiał Tarles, tak donośnie i groźnie, że młynarz skulił się w krześle.
Rada miejska. Śmieszne jest to, że w jej skład wchodzą wszyscy dorośli mężczyźni oprócz ojca Araga i oczywiście ostatnio samego Irona. Każdy ze zgromadzonych mógł wyrazić własne zdanie. Większość zebrań kończyło się na kłótniach i na zbaczaniu z tematu. Jedyny plus rady to Tarles, który laską potrafi walić po podłodze na tyle głośno, że wszyscy milkli, a kiedy przemawiał, albo na kogoś wrzeszczał (to zdarzało się często) wszyscy kulili się wręcz ze strachu, jak teraz młynarz Det. Tarles miał poparcie tak wielkie, jak jego doświadczenie i jest cichym i nieoficjalnym prawdziwym przewodniczącym rady.
Zebrania mężczyzn Candelkeep odbywały się najczęściej w bibliotece (centrum miasteczka), albo w karczmie Fragma, jedynym budynku, na którym zarabia ktoś w Candelkeep. I całkiem nie mało, bo piwo prosto z beczki jest wyśmienite i w równie świetnej cenie. Miło wieczorami pogawędzić przy kartach i (oczywiście!) piwie w miasteczku, w Beregoście nawet wieczorami panował za wielki gwar. Tym razem woleli zacisze biblioteki, chociaż trudno nazwać obecny stan ciszą.
Właśnie Qbor z Karlem – bracia, kłócili się o pieniądze. Det wrzeszczał co myśli Ironie, a Tarles wykrzykiwał „CISZA, CISZA!!!”, lecz nawet on nie mógł przekrzyczeć reszty (!). Drzwi otworzyły się z hukiem i wpadła żona Fragma.
- Co wy tu wyprawiacie! Wiem, że większość rad spędzacie na kłótni, ale to już zwierzyniec! Całe Candelkeep was słyszy! Opętajcie się i zacznijcie rozmawiać jak ludzie, bo Arag z rodzicami chce jak najprędzej usłyszeć werdykt rady! Czekają w karczmie. – Zatrzasnęła z hukiem drzwi. Zapadła grobowa cisza. Fragm wyglądał jakby zobaczył ducha. Ba, nie ducha, Kułtuna czy Kasjopę – potwora bagiennego. Clark pozostał niewzruszony od czasu przerwania mu wypowiedzi. Od tedy minęło przeszło pół godziny.
V
- Mogę już zabrać głos? – Zapytał od niechcenia. Cisza grobowa oznaczała potwierdzenie. – Otóż ja niewiele wiem. Od czasu do czasu, chyba tylko do mnie rodzina Araga przychodziła, bo nawet oni nie wyrobią w takej samotności. Rozmowy nie są długie. Po godzinie. Ale wystarczające bym mógł się podzielić tą ciekawa wiedzą. Podejrzewam, że powiem najwięcej ze zgromadzenia. Głównie ciekawili mnie rodzice Araga. O samym dziecku wiem mało, ale moja wnuczka bardzo się z nim zakolegowała. Odwiedza ich niemal codziennie, ale mało opowiada o tym, co się tam dzieje. Wiem tyle, że się uczy razem z chłopakiem – dokładnie nie wiem czego – ale nauczycielami są Khalid i Salim. Plusem jest to, że nie ma pieniędzy na szkołę w Beregoście, a tu może zdobywadź wiedzę całkowicie za darmo. Uznaję więc, że warto zawołać moją wnuczkę w celu poznania szczegółów. Prawie co niedzielę przychodzi z Aragiem do mojego domu. Nigdy jednak nie rozmawiamy, przechodzą odrazu do innego pokoju. Zresztą w sercu Candelkeep widać Araga wyłącznie w niedziele. Odpowiada mi najczęsciej krótko, tylko „tak” lub „nie”. Więc wiem głównie tylko o jego rodzicach. A teraz opowiem, co pamiętam. Jakieś pytania, przed zabraniem moim zabraniem głosu? Nie lubię (bardzo) przerywania.
- Ile lat ma twoja wnuczka? – spytał Biegor.
- 12, jest o rok młodsza od Araga. Ma na imię Genove. Jeszcze jakieś pytania?
Cisza.
- Dobrze, zatem zaczynam. Khalid pochodzi z Wee na północy Orleanu, nie małego miasta sąsiadującego z Nieznanym Morzem. Był posłusznym i pilnym uczniem w swojej szkole, a wieczorami jego ojciec uczył go walki mieczem i posługiwaniem się łukiem. Wyrósł na mądrego, silnego i zręcznego młodzieńca, a kiedy osiągnął wiek
męski – 13 lat - wyruszył w świat, gdyż postanowił zostać poszukiwaczem przygód. Nie znam dobrze jego czynów, ale z tego co mi napomniał, miał drużynę i pokonał niejednego Kłunuta. – Wiele osób się wzdrygnęło na samą nazwę, Det coś burknął pod nosem. Starzec Clark, zerkający na wszystkich spod siwych włosów i krzaczastych brwi, kontynuował swoim powolnym, monotonnym głosem. – Cokolwiek przeżył, poszedł na południowy – wschód od Wielkiej Puszczy, do Maron. – Podniosły się szepty, a ktoś się zaśmiał. Clark nie musiał szukać, kto ma dziś dobry humor. Wiedział, że śmiechem wybuchnął Det. Chcąc kontynuować podniósł nieco głos i tym razem dodał trochę emocji. Pogładził się po siwej, bujnej i długiej do pasa brodzie. – Ależ, tak, tak! Poszedł do Elfów. I tam spotkał Salim, która niewątpliwie jest Elfką. Potem pobrali się... – Tu Det nie wytrzymał.
- Przestań gadać głupoty, Clarku! Na starość mózg ci przestał działać?? Salim ma być Elfką?! Dobry żart! Pogratulować humoru! – Wykrzyczał z siebie młynarz. Kilka osób zgodnie potakiwało głowami. Castrol oburzonym tonem zarzucił kłamstwa starcowi i spytał z wyrzutem:
- Tak? To co niby Elfka robi w Orleanie?! Hę?! Wśród ludzi. Nikt chyba Elfów tu nie widział, no chyba, że w wizycie dyplomatycznej Elfów u króla w Beregoście. A tu Salim czy jak jej tam, żyje sobie w miasteczku, pod naszymi nosami, a my ślepi głupcy o tym nie wiemy?! I czemu nam o tej ważnej wiedzy nie wspominałeś, jeśli to ma być prawda, w co wątpię!? – Tarles uderzył sześć razy swoją laską o podłogę, wrzeszcząc: „Cisza!”.
- Nie pozwolę, by doszło do kolejnej kłótni, a kobiety i dzieci by się wstydziły za nas. NIE-PO-ZWO-LĘ! – Głosy ucichły. Clark bez zgody zaczął kontynuować:
- Zgadzam się. Limit kłótni już wyczerpaliśmy. Na czym to ja skończyłem? Ach tak. Dobrze kontynuuję zatem. Liczę, że skończę wypowiedź bez zbędnych przerywań... – Zerknął spod oka na Deta. Młynarz był naburmuszony. „Trzeba z niego trochę spuścić powietrza” pomyślał starzec. Rozpoczął monolog. – Postaram się również odpowiedzieć na wasze dosłownie wykrzyczane pytania... A więc Khalid ożenił się z Salim. Stracił chęci do przygód z tego lub innego powodu. Chciał dalszą część życia spędzić w spokoju. I przyszedł tutaj z już brzemienną Elfką, dokładnie 13 i pół roku temu. I opowiedziałem na pierwsze pytanie. Przyznajcie, że są na takim „uboczu” miasta. W samym kącie Candelkeep i nie mają sąsiadów. Tam chcieli spokoju i uczyć syna. Nie są typami towarzyskimi, więc większość z was ich nie widziała z bliska. Nie mówiłem o Salim z prostego powodu – nie chciałaby tego. Gdyby dowiedzieli się mieszkańcy, że tu jest Elfka, przyszedłby rozgłos, którego by nie chcieli. Stąd moje milczenie. Na tym kończy się ma wiedza o przeszłości Khalida i Salim. Z pozostałych rozmów pamiętam tylko urywki. Najważniejsze jest to, że matka Araga posługuje się magią i uczy myślenia, logiki i innych ważnych rzeczy swoje dziecko. Natomiast ojciec uczy Araga zręczności, posługiwania się mieczem i łukiem. Chłopak jest teraz wykształcony, tylko dzięki ofiarności rodziców. Co prawda nie posiadają zbyt wielu pieniędzy, nie wiem też jak przeżywają bez jedzenia. Ale i na to znajdzie się odpowiedź. I tylko tyle wiem. W celu zdobycia większej wiedzy zawołajcie moją wnuczkę, Genovę. Dziękuję za wysłuchanie. – Usiadł wygodnie w swoim krześle. Zapadła minutowa cisza. Początkowo pojawiły się lekkie szmery i pojedyncze szepty, następnie głośnie rozmowy i powstał gwar i rozruch. Castrol w końcu wybełkotał do Clarka, przekrzykując innych:
- Skąd mamy wiedzieć, że nie kłamiesz...?
-Nie mam dowodów, ale wiem swoje. Powodów do kłamstw nie mam. A zresztą i tak się dowiecie, jeśli zawołacie Genove. Moja wnuczka to potwierdzi, a na uroczystości zobaczycie, że Salim ma inne niż my uszy, gdyż Elfy mają w końcu spiczaste uszy. Zresztą co robicie z tego sensację?! To nic nie zmienia. Wiem, że jest mało związków dwóch różnych ras. Ale Khalid pokochał Salim i na odwrót. Dziwię się, że powrócili tutaj, a nie zamieszkali w Maronie. Możliwe jest też również to, że Arag ma wszystkie lub niektóre uzdolnienia Elfów. Ale z pewnością jest człowiekiem... - Rozmawiano jeszcze kilka chwil, dopóki głos Tarlesa nie zdominował innych:
- Zawołać Genovę. Musimy zamienić kilka słów. Przy dziadku nie będzie się krępować. Na pewno. – Biegor wybiegł po dziewczynę, a na sali zapadła cisza. Clark dał do myślenia...
VI
Czas mijał niebłagalnie. Nie podniósł się nawet szmer od wybiegnięcia Biegora. Ktoś tam zakasłał, ktoś kichnął. Clark ciągle gładził się po siwej brodzie, myślami ciągle poza Candelkeep. Tarles rozsiadł się na najwyższym krześle, rytmicznie postukując laską o podłogę. Z trudem można było usłyszeć lekki dźwięk obijanego drewna o marmurowe płytki. Cichutkie „puk”... „puk”... „puk”... hipnotyzowało zgromadzonych. „Puk”...”puk”... nagle otworzyły się drzwi i wszedł długo oczekiwany gość. Za dziewczyną szedł stawiając długie korki Biegor. Genova miała proste, długie i czarne włosy, doskonale pasujące do jej piwnych oczów. Małe usta wygięły się w nieśmiałym uśmiechu. Twarz miała trochę bladawą, co było jedyną oznaką napięcia związanego z postawieniem jej przed oblicze rady. Strój miała zwykły. Suknię do kolan i skórzane buty sznurowane na kokardkę. Wszędzie wodziła źrenicami, jakby kogoś szukała. Gdy wzrok dziewczyny natrafił na swojego dziadka, uśmiechnęła się szczerze i szeroko. Clark puścił oko. Potem Genova wyprostowała dumnie twarz i przeszła między rzędami krzeseł i usiadła na wskazanym przez Biegora miejscu, obok Tarlesa. W niemym zachwycie oglądała fioletowo - żółte ściany z najróżniejszymi wzorami i liniami. Przechyliła głowę do tyłu i rozpoczęła kontemplować kolorowe freski na suficie biblioteki. Wywarło na niej wielkie wrażenie: „ Ile to trzeba się napracować, by zachwycić innych!”. Spojrzała na radę. Poczuła spojrzenie wszystkich mężczyzn, wyraźnie, z lekkim zdziwieniem wpatrzonych w nią. Nie rozumiała: „O co chodzi?”. Tarles z otwartymi szeroko oczyma spytał, jak najlepiej dobierając słowa. Nie przestawał ciągle mrugać, jakby miał coś do przekazania.
- Czy... no... czy czegoś potrzebujesz? A może chcesz przez chwilę pooglądać salę?- Zabrzmiały pojedyncze chichoty. Dziewczyna zaczerwieniła się ze wstydu. Na w pół zła na siebie odrzekła grzecznie:
- Nie, nic mi nie trzeba.
- To dobrze. Wiesz, czemu zostałaś tutaj wezwana?
- Tak, szanowny Biegor mi wytłumaczył w drodze. Mam opowiedzieć o Aragu.
- No to zaczynaj.
- Otóż, z tego mi pan Biegor powiedział...
- Mów mi Biegor. - Serdecznie się roześmiał. - Pod żadnym pozorem pan. „Pan” to mój ojciec.
- O rany! - Pokręcił głową Tarles – Ty musisz zawsze swoje trzy miedziaki wtrącić, Biegorze. - Tamten odpowiedział z ukrytym, szarmanckim uśmiechem. - Kontynuuj.
- Wiele zapewne wiecie już od dziadka. To znaczy... Od Clarka. Otóż ja opowiem, czego dowiedziałam się z przebywania w domu Araga.
Trudno nazwać rodzinę Khalida i Salim dziwną, ale nie są zwyczajni. Codziennie o 5 nad ranem wszyscy wstają i jedzą śniadanie. Zapytacie, skąd mają jedzenie? Nigdy nie byli w Beregoście po chleb i nigdy też nie składali zamówień. Odpowiedź jest prosta, powinniście na to wpaść. Salim to Elf. - Det chciał coś krzyknąć, lecz Tarles uciszył go groźnym wzrokiem. - A niemal każdy Elf to magik. Wyczarowują sobie pokarm, który jest zawsze pyszny, niewiarygodnie smaczny. Tylko raz miałam okazję jeść z nimi śniadanie. Ale nigdy nie zapomnę rozkoszy na podniebieniu. Nigdy. Następnie Khalid zabiera syna przed dom, gdzie mają rozgrzewkę. Wykonują różne, niewiarygodnie (przynajmniej dla mnie) trudne ćwiczenia. - Tu opisywała kolejne pozycje, pokazując całym ciałem jak tylko mogła. Nie potrafiła jednak okazać – ani słowami, ani ruchami – wielu z pozycji, więc tłumaczyła tylko: „Nie wyobrazicie sobie!”. Kiedy skończyła mówić o gimnastyce, kontynuowała. - Ćwiczenia zajmowały tak z godzinę, ja się im mogłam tylko przyglądać, sama bym tego nie była w stanie wykonać. To... nadludzkie! Następnie brali drewniane miecze i walczyli. Nigdy się nie stało (i nigdy się nie stanie), żeby Arag pokonał ojca. Ale wyciągał wnioski z każdego ciosu i słuchał rad mądrzejszego. Nie mam co dużo opisywać. Pojedynki były zacięte, lecz zawsze wygrane przez lepszego Khalida. Czasami, gdy obserwowałam walki siedząc na mokrej od rosy trawy, miałam ochotę sama dźwignąć miecz i wymienić kilka ciosów. Marzenia zostały spełnione. Arag zaproponował mi ćwiczenia i oczywiście igrał ze mną, na przykład leniwie odparowywał ataki. Ale wiele się nauczyłam, gdyż walczyliśmy razem nie raz i nie dwa, więc myślę, że pokonałabym niejednego mężczyznę w Candelkeep (ale nie za wielu). Arag w końcu (po 5 latach) dotknął czubkiem ojca po raz pierwszy. Gdyby miecz był ze stali, zraniłby Khalida, ale lekko. Odtąd ograniczyli pojedynki do co trzech wschodów Słońca. Tata chłopaka stwierdził, że „Więcej jak na swój wiek nie osiągniesz, teraz trzymaj tylko formę”. Bardziej przyłożyli się do łuku. Khalid zawsze trafiał do celu, Arag niezwykle rzadko. Wychodziło mu to wręcz koszmarnie. Mimo większych celów, mniejszych wymagań rosła frustracja w uczniu. Nie bez powodu. Przez kilka lat ćwiczenia nie dały skutku. Aż ojciec chłopaka wpadł na pomysł, bym rywalizowała z jego synem. Może da z siebie więcej, gdyż nie przykładanie się do nauki tobył według byłego poszukiwacza przygód całe centrum problemu. I miał rację. Kiedy ćwiczyłam wspólnie z Aragiem, szło chłopakowi coraz lepiej (mi też). Widocznie nie chciał okazać się gorszy ode mnie. – Uśmiechnęła się. – Choć nie osiągnął efektów, jakich Khalid oczekiwał, na kilka miesięcy przed dniem dzisiejszym trafił pięć razy pod rząd w środek tarczy. Ojciec Araga rzekł: „Pal licho łuk. Zostawmy strzały i cięciwy Elfom. Zrobiłeś, co miałeś”. Co do Elfów miał rację. Salim, gdy się przypatrywała lekcjom, czasami by pokazać swoje nadzwyczajne umiejętności, czekała do zmroku i z odległości 120 stóp trafiała w środek najmniejszej tarczy. Khalid żartował, że pomaga sobie magią, w co wątpię, ale może być w tym ziarno prawdy. Po ćwiczeniach spokojnie dochodziło południe i biegłam do domu na obiad. Parę razy zaprosili mnie na wspólny posiłek, nigdy nie odmówiłam. Obiady (też z magii) są równie pyszne jak śniadania, więc nigdy nie zostawiałam pustego talerza. Następnie mamy przerwę. Często z Aragiem rywalizujemy w różnych sportach, ale potrafimy położyć się spokojnie na trawie po posiłku. Nie myślcie, że chłopak „Silny, ale głupi”. Nie, codziennie, po południu mama uczy go gramatyki, matematyki, chemii, fizyki, przyrody i astronomii. Często pomagała sobie magią. Uczyłam się codziennie z Aragiem, bo do szkoły w Beregoście nie chodzę. Co prawda lepiej mu szło w walce mieczami niż nauce, ale i z tym się uporał świetnie, choć nie lepiej ode mnie. - Uśmiechnęła się szeroko. Przeszyła wzrokiem radę. Wszyscy słuchali ją jak zahipnotyzowani. Myśleli w zadumie i patrzyli na nią, chcąc więcej opowieści. Wyglądało to tak, jakby odkrywała przed nimi nowe horyzonty. Ucieszyła się ze zainteresowania i kontynuowała. – Jeśli myślicie o magii w nauce dam wam kilka przykładów. W astronomii czasami szeptała zaklęcie i z jej lewego palca wskazującego wybiega nieskończenie długie światło, taki... płomyczek. No... Nie umiem wytłumaczyć! Ten... paseczek światła sięgał aż do gwiazd. Łatwiej jej było pokazywać konkretne gwiazdy, jak literki na tabliczce glinianej patykiem. To nam wiele pomogło. Kiedyś wzięła kawałek szkła i pracowała nad nim tygodniami. Kiedy skończyła, dawało duże powiększenie i przykładało się je do oka. Szkiełka używaliśmy również do przyrody, oglądania małych żyjątek. W chemii za pomocą magii przywoływała rożne substancje i mieszała je. – Następnie wymieniała inne pomysły Salim i pochwalała jej kreatywność. Skończyła temat nauki zdaniem: - Matka Araga mogła z powodzeniem założyć szkołę znaną na cały Ramos. Po (smacznej) kolacji miałam z Aragiem kolejną przerwę, ale najczęściej byliśmy byt zmęczeni by spędzać ją aktywnie. Raczej omawialiśmy to, czego się dzisiaj nauczyliśmy. Następnie wracałam do domu, ze zniecierpliwieniem oczekując następnego dnia. Soboty mieliśmy dwa razy mniej intensywne. Ale za to Khalid opowiadał o potworach, o ich trybie życia, umiejętnościach, słabościach, ale przede wszystkim, jak je pokonać. Za to Salim nauczała historii i geografii Ramosu, powstania, krainach, wyspach, miastach i wiele innych tematów. Często opowiadała o rasach żyjących na kontynencie. Lubiła wracać wspomnieniami do Elfów. Po jej tonie głosu można było wyczytać tylko jedno: smutek i tęsknotę. Często nam opowiadała historie Elfów - zmyślne i prawdziwe, bajki i baśnie, pieśni i wiersze. Zawsze to były chwile radości i zasłuchana. Te momenty chyba lubiłam najbardziej z całego tygodnia. Oprócz oczywiście niedziel. Niedziele były całkowicie wolne i idziemy w tedy do miasta. Najczęściej zmierzamy do mojego domu, gdzie mieszkam z dziadkiem po śmierci moich rodziców. Ale zdarza się zobaczyć mnie i zakapturzonego Araga w karczmie. Zawsze zamawia piwo. – „Zamawia tylko jedno swoim ochrypłym głosem. Nie lubię patrzeć w kierunku jego twarzy, gdyż kaptur daje mu taki cień, że wygląda jak zjawa.” mruknął Fragm do Deta. Młynarz odpowiedział uśmiechem. Mimo ciekawego opowiadania, wszystkim się znudził i zgromadzeni modlili się w duchu o zakończenie monologu Genovy. Dziewczyna to wyłapała bystrym wzrokiem i zaczęła skracać opowieść i zmierzać do końca. Zakończyła wątkiem mniej nurtującym. – Na koniec dodam, czemu noszą zielone płaszcze z kapturami. Khalid to poszukiwacz przygód, a jest się nim przez całe życie. Jak inne grupy tych bohaterów odwiedzające Candelkeep, mają jednolite płaszcze. Tak samo musi taki sam strój nosić rodzina poszukiwacza przygód. A ponieważ lubią skrytość ciągle nakładają kaptur. To na tyle. Opowiadałam dostatecznie długo. O coś mnie jeszcze prosicie, pytacie?
Cisza.
- To dobrze.
Boli mnie już trochę gardło od opowiadania. Podsumuję:
Arag jest wykształcony, silny, zręczny i mądry. Nie postępuje pochopnie, zawsze wie jak sie zachować. Przeszedł (ja tylko w kawałku) szkolenie, o którym wy możecie tylko marzyć. Jest godny zostania dorosłym, a więc proponuję wam przejście od razu do testów. Ostatni raz pytam: są nie dociągnięcia, wątpliwości? Czuję się zmęczona, chciałabym porozmawiać jeszcze z Aragiem, gdyż czeka na werdykt. Jeśli to wam nie wystarcza, pogadajcie z Khalidem, Salim i ich synem. Oni opowiedzą wam wszystko. A więc? Są pytania?
- Ja tylko jedno. – poderwał się Qubor. – W jakim wieku Arag zaczął szkolenie?
- Pięciu lat. – Odparła poważnie Genove, po Sali przeszedł szmer. Tarles z niedowierzaniem pokręcił głową. Zwrócił się do dziewczyny.
- A ty, drogie dziecko? Ile lat się uczyłaś?
- Tylko dwa, sześć lat po Aragu. Ale to wystarczy dla niejednego z was. Wyobraźcie sobie, że poszukiwacz przygód i Elf muszą świetnie dzielić się swoją obszerną wiedzą. Jeszcze ktoś?
Nie.
- Uważam, że powinniśmy przejść od razu do testów. – Z uśmiechem orzekł Tarles. Odpowiedziało mu jednolite „TAK!”. – Ale jutro po wschodzie Słońca. Ja przynajmniej jestem zmęczony. To jutro rano.
- Dobrze, odchodzę zatem. – Oznajmiła Genove, wstała i ponownie przeszła między rzędami krzeseł, zadowolona z siebie i z tego, jaki wysiłek włożyła w opowiadanie. Uśmiechnęła się szeroko na widok dziadka, a jeszcze bardziej się ucieszyła, gdy Clark jej na migi pogratulował. Otworzyła drzwi, wyszła za nie zostawiając radę z tym, co opowiedziała.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A więc jutro rano, w centrum Candelkeep? – Spytał Genove ochrypłym głosem Arag. – Dziękuję za informację. – Uśmiechnął się. – Przybędę.
Na razie wszystko. Jakieś komentarze?
|
|