Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ROY
Zagubiona Dusza
Dołączył: 18 Lis 2008
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Sob 8:12, 01 Maj 2010 Temat postu: Totamon i Zemsta Królowej Zimy |
|
|
Piszę książkę. Włożę tu na razie prolog i pięć pierwszych rozdziałów, ponieważ chciałbym się dowiedzieć czy moja praca w ogóle ma sens.
Jest to opowieść Fantasty.
Prolog
Rozdział I
Powstanie świata i opis jego wyglądu.
Na początku w otchłani niebios było sobie potężne państwo o nazwie Korintia. To właśnie pierwszy król Korintii w nieprzemierzonej swej potędze nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy, stworzył Ziemię. Ziemia miała kształt bardzo dziwny i obowiązywała na niej ścisła hierarchia – Totamona uznawany miał być za cesarza Lupidii, kraju założonego w centralnym miejscu Ziemi, a jego ojciec Guliwiusz wraz z małżonką Dubią za bogów. Na początku istnienia królestwa Korintii mieszkała tam tylko rodzina królewska, lecz później Guliwiusz w swej nieprzeniknionej potędze stworzył sobie poddanych. Jego poddanymi byli wampiry, wróżki, wilkołaki i ludzie. Po stworzeniu Ziemi syn Guliwiusza zstąpił na nią by nią rządzić, a wraz z nim zstąpiła znaczna część wampirów i wróżek, bo o wilkołakach i ludziach świat na razie nic nie wiedział. Nie wiedział nic też o zwierzętach, roślinach i innych stworzeniach obdarzonych mową. Miały one zostać stworzone później. Teraz wypadałoby powiedzieć jak wyglądała Ziemia na początku jej istnienia. Miała kształt wielkiego, obłego słupa, którego średnica wynosiła kilometr. Był on biały, gładki i nieskończenie długi. Na dole nigdzie się nie kończył, a na górze kończył się pięcioma okrągłymi platformami, jedną nad drugą, rozdzielonymi pustymi przestrzeniami. Tak więc między jedną i drugą platformą było około dziesięciu tysięcy kilometrów przerwy, a miały one grubość stu pięćdziesięciu kilometrów. Największą średnicę miała platforma środkowa. Wynosiła milion kilometrów. Platformy druga i czwarta były jednakowej wielkości i miały średnicę ośmiuset tysięcy kilometrów. Najwyższa platforma miała średnicę sześciu tysięcy kilometrów i na środku tej najwyższej platformy stał zamek Totamona. Najmniejsza była platforma najniższa, miała pięć tysięcy kilometrów średnicy. Po przybyciu Totamona do Lupidii nie mógł on już znaleźć drogi do Korintii. Daleko w przestrzeni kosmicznej, również na białych słupach stało sześć wielkich lamp. Każda świeciła innym kolorem światła i nigdy nie gasła. Nad poszczególnymi kręgami (tak odtąd będziemy nazywali platformy) unosiło się wiele słońc i księżyców. Planeta i sześć lamp stały nieruchomo w miejscu, lecz słońca i księżyce przelatywały nad kręgami. Na firmamencie nieba widniało dokładnie miliard gwiazd, które było widać szczególnie z drugiego kręgu podczas zaćmienia słońca i księżyca jednocześnie. Tylko nad najwyższym kręgiem stało nieruchomo jedno słońce i dwa księżyce. Dzień trwał tam sto godzin, a po nim jeden księżyc przesłaniał słońce i następowała trwająca pięćdziesiąt godzin noc. Drugi księżyc wisiał nieruchomo nad najwyższą górą na świecie i kapała z niego na nią księżycowa rosa, która dawała źródło rzece księżycowej. Nie było tam podziału na tygodnie, miesiące, lata, czy wieki. Nad drugim kręgiem unosiły się trzy słońca i trzy księżyce. Jak nad danym miejscu danego kręgu był akurat księżyc, to była tam noc, a jak słońce to był dzień. Słońca i księżyce poruszały się zawsze po tej samej drodze, zawsze z tą samą prędkością i zawsze w jednakowych odstępach. Jedno z słońc świeciło wyjątkowo mocno, więc od jednego do drugiego przelotu najjaśniejszego słońca nad danym miejscem mijały 72 godziny, co nazywane było w drugim kręgu tygodniem. Każde słońce i każdy księżyc świeciły nad jednym miejscem po dwanaście godzin. Tydzień miał trzy dni. A na miesiąc składało się tygodni cztery i dni dwanaście, ponieważ co cztery tygodnie, lub co dwanaście dni najsłabiej świecące słońce przybierało kolor czerwony, więc ostatni dzień miesiąca nazywany był czerwonym dniem. Rok miał pięć miesięcy, bo co pięć miesięcy na jeden dzień gasły wszystkie słońca i to było nazywane zaćmieniem słońca. Sześć lat składało się na wiek, bo co sześć lat pojawiało się zaćmienie księżyca. Tyle o drugim kręgu, teraz czas na krąg trzeci. W trzecim kręgu nie było już tak pięknie jak wyżej. Były tam cztery słońce i trzy księżyce, ale nie poruszały one się już po jednej orbicie, lecz po dwóch, słońca po jednej, większej, zewnętrznej, a księżyce po drugiej , mniejszej, wewnętrznej. Ciała niebieskie na obu orbitach obracały się w przeciwnych kierunkach względem siebie. Rachubę czasu wyznaczano tam na podstawie największego księżyca i wyglądało to podobnie jak na kręgu drugim, tylko nie było zaćmień i czerwonych dni, bo nie liczono tam miesięcy, lat i wieków, tylko dni i tygodnie. Trzeci krąg jest ostatnim, z którego widać niebo, bo z dwóch niższych widać tylko spód tych wyższych. W czwartym kręgu były dwa słońca i dwa księżyce. Obracały się one na jednej orbicie, w jednakowych odstępach i z tą samą prędkością, ale był to jedyny krąg gdzie księżyce świeciły mocniej niż słońca, więc cały krąg był typowo nocny, toteż rozmnożyły się tam złe stwory. Na tym kręgu tydzień trwał dwa dni, a podziału na tygodnie miesiące i lata nie było. W najniższym kręgu nie było wcale słońca, był tylko jeden księżyc, tak więc na jednej stronie zawsze panował półmrok, a na drugiej nieprzeniknione ciemności. W tym kręgu nie było rachuby czasu. Był tylko podział na "czas z księżycem" i "czas mroku".
Rozdział II
Historia Korintii.
Korintia była pięknym krajem. Jej król Guliwiusz i jego małżonka Dubia mieli dwoje, dzieci – Totamona i jego siostrę Hiverię. Pewnego dnia Guliwiusz chciał nad kimś panować. Postanowił stworzyć istoty myślące, z wyglądu podobne do jego rodziny, ale mniej dostojne. Tak powstały wróżki. Wróżki to były tylko kobiety ze skrzydełkami przypominającymi skrzydła motyla, nie było mężczyzn wróżek, toteż ucieszyły się, kiedy Guliwiusz powołał do życia wampiry, które miały przedstawicieli obu płci. Guliwiusz, Dubia i Totamon nie byli ludźmi, wilkołakami, wampirami ani wróżkami. Należeli do starożytnego plemienia, do którego należeli oprócz nich Helia i Robel. Helia i Robel byli bliźniakami, ale nie spokrewnieni z rodziną królewską. A byli oni Bogami. Każdy Bóg był nieśmiertelny, niezniszczalny, niewyobrażalnie piękny i mądry. Totamon był też dobry, przebiegły, sprytny i jak nikt znał się na magii. Robel ożenił się z królową wróżek Alaniel i mieli ze sobą troje dzieci: Sariel, nazywaną później panią zła, największego wroga Totamona, Elenor, ukochaną Totamona i Olivatę, wielką przyjaciółkę Totamona. Helia natomiast wyszła z mąż za króla wampirów Oleda. Mieli oni syna Megira. Megir zaprzyjaźnił się z Sariel i razem szerzyli zło. Oled miał brata Surela, który ożeniła się z Qiliwą, siostrą Alaniel, połączyli dwa plemiona i dali początek plemieniu elfów. Elfy szczególnie lubowały się w lataniu, ponieważ miały skrzydła z wyglądu przypominające skrzydła ważek. Były złe i nikczemne. Zabijały dla przyjemności i dlatego wampiry ich tak nienawidzą.Pewnego dnia Totamon poszedł do ojca:
- Ojcze, czy mógłbym zejść na Ziemię i nią rządzić jak mi obiecałeś?
- Tak mój synu - odpowiedział król - ale jeszcze nie teraz. Teraz będziesz potrzebny tutaj. Musisz rozprawić się z Sariel, która jak widzę ma ochotę na koronę Korintii.
- Dobrze ojcze - odpowiedział syn - ale co mam z nią zrobić. Nigdy jej nie lubiłem. Obawiam się, że ona również będzie chciała zstąpić na Ziemię.
Tak więc pojawiła się pierwsza walka na nieskażonych krwią polach Korintii, ale Totamon został opętany przez złe czary Megira i Sariel. Zaczął mówić złe rzeczy na króla, że obali jego władzę. Jak król się o tym dowiedział to wygnał Totamona z kraju. Totamon był wściekły: „to nie tak miało być”. W napadzie złości zszedł na ziemię wraz z córkami Alaniel. Tak naprawdę zszedł tylko z Elenor i Olivatą, a Sariel i Megir szła za nimi potajemnie.
Rozdział III
Opis wyglądu Lupidii.
Totamon po zejściu na Ziemię stanął w krainie zwanej Lupidią na Pierwszym Kręgu. Był zły na siebie, że w gniewie rozstał się z ojcem. "To nie tak to miało być" - myślał. Lupidia nie będzie taka piękna jak sobie ją wyobrażałem jeszcze przed początkiem czasu (za początek czasu uznawano dzień, w którym Totamon zszedł na Ziemię). Trudno. Zrobię co w mojej mocy, żeby Lupidia była piękną krainą. Zaczął więc kształtować Lupidię. Była to wyspa na środku morza Pierwszego Kręgu. Na około całej wyspy wyrosły góry. Bardzo wielkie góry. Najwyższa z nich, Góra Księżycowa na południu miała ok. 8000 m wysokości. Wewnątrz pierścienia gór był piękny kraj.
Totamon bardzo kochał plażę. Dlatego żałował, że opasał górami całą wyspę, więc Elenor stając na szczycie Góry Księżycowej, na którą kapała Księżycowa Rosa, otworzyła przełęcz, która później została nazwana "Białą Przełęczą" Góry wokoło Lupidii również były białe i były w nich ogromne złoża białego marmuru, z którego zbudowano drugie co do wielkości miasto Lupidii. Nazywało się ono Goroniel i znajdowało się na owej plaży, którą Elenor utworzyła po otwarciu Białej Przełęczy.
Na środku Lupidii był drugi pierścień gór. W tym nie było przełęczy, a nazywał się on "Góry Strzeliste", bo były ostro zakończone, bardzo wysokie i wystrzeliwały do nieba. Wewnątrz tego pierścienia nie było zbyt dużo miejsca. Było tam jezioro nazywane Jeziorem Niebiańskiej Wody, pośrodku którego była wyspa i na tej wyspie stało miasto zbudowane z adamantu, czyli brylantu, a nazywało się Agalier. Między jeziorem i górami były parki, lasy, pola, ogrody, wieże i domy tych mieszkańców, którzy nie lubili zgiełku miasta.
Na północy kraju miała źródło Wielka Rzeka, która przepływała przez Jezioro Niebiańskiej Wody, Białą Przełęcz i tunel w marmurowych fundamentach Goroniel do morza. Za Goroniel łączyła się z Rzeką Księżycową, która spływała z Góry Księżycowej i płynęła przez Księżycowe miasto na południowy wschód od Goroniel. Na południowy zachód od Goroniel było Miasto Słoneczne, a pomiędzy miastami Słonecznym i Księżycowym było Miasto Spadającej Gwiazdy. Goroniel łączyło się długim mostem z Miastem Spadającej Gwiazdy. Miasto Spadającej Gwiazdy natomiast połączone było mostem z miastami Słonecznym i Księżycowym. Od Miasta Spadającej Gwiazdy był też czwarty most, który prowadził jak się wydawało na sam środek morza, lecz tak nie było. Na środku morza było piąte miasto – Miasto Błyszczącego Ostrzeżenia. Nie było ono niczym przytwierdzone do dna morskiego, lecz dzięki czarom Totamona utrzymywało się na wodzie. Była tam wielka wieża, która błyszczała wielkim blaskiem i którą było widać z kraju na południu z morzem, o którym nie będę teraz opowiadać, bowiem był to kraj gdzie panowała Hiveria.
U źródeł Wielkiej Rzeki było Miasto Wiecznego Cienia. Nazywało się tak, bo gdy Totamon, Elenor i Olivata zstąpili na Ziemię to Sariel i Megir poszli tam i szerzyli zło. Totamon na początku nic o nich nie wiedział ale w czasach, w których toczy się nasza opowieść już o nich wiedział.
Na zachodniej części gór w dość dużej odległości od siebie stały dwa zamki. Góry w tym miejscu rozwidlały się tworząc ukrytą dolinę, a tak naprawdę to dwie doliny, bo na środek spadła kometa i został w niej tylko wydrążony tunel. Na północnym stoku Ukrytej Doliny (tak ona się nazywa) stał posępny zamek Treavaux [czyt. Trijawołks], siedziba wampirzej rodziny Terioux [czyt. Tirołks]. Między Treavaux i wejściem do tunelu była Wampirza Dolina, ukochane miejsce wszystkich wampirów świata. Na południowym krańcu doliny stał zamek Fairytale. Jego białe ściany i różowe dachy były wprost bajeczne.
Razem z Totamonem na Ziemię zeszło wiele wróżek i wampirów. Należało by też na końcu powiedzieć, że Olivata osiadła w Fairytale.
Przejdziemy teraz do naszej opowieści, która dzieje się krótko po zejściu Totamona na Ziemię, kiedy był już ustatkowany.
Tom I – Lupidia ogarnięta wojną
Księga I – podróż do Miasta Zła
Rozdział I – Totamon i Elenor pobierają się
Totamon siedział na swoim diamentowym tronie w Agalier i rozmawiał z Cordianem. Cordian był uczonym wampirem i głową rodu Terioux. Można było dosłyszeć tylko strzępki ich rozmów:
- myślisz, że one są razem?
- Tak, jestem tego pewien. Wysłałem do Fairytale kilku moich przyjaciół, żeby obadali sytuację.
- To niemożliwe.
- To najzupełniej możliwe. A najciekawsze jest to – tu Cordian ściszył głos i w sali tronowej nic nie było słychać. Dziwnie to wyglądało – piękny mężczyzna z długimi białymi włosami, z bladą, lecz piękną twarzą i z władczym wyrazem twarzy. Ubrany w srebrne buty, ciemnoniebieskie połyskujące przy każdym ruchu spodnie, srebrną, połyskującą bluzę z wyszytym złotą nicią godłem cesarskim – wielkim orłem oraz w ciemnoniebieską, połyskującą pelerynę. U pasa miał długi miecz, na szyi złoty medalion z wysadzaną rubinami literą T, a na głowie piękną złotą koronę wysadzaną drogimi kamieniami. Na palcu wskazującym prawej ręki miał wielki, wręcz olbrzymi, złoty pierścień z wielki rubinem i w tej ręce trzymał piękne złote berło z białym, intensywnie świecącym kamieniem. W lewej ręce trzymał białą, intensywnie świecącą kulę, taką jaka była na berle, lecz większą, a na jej szczycie była malutka, biała figurka orła. Drugi mężczyzna miał bladoszary kolor skóry, czerwone oczy, długie, białe kły i czarne szaty. Wyglądał jak wampir. Miał długie czarne włosy, a na głowie srebrny diadem. W prawej ręce trzymał różdżkę, która miała pięknie rzeźbiony w liście trzonek i czerwony kamień na środku. Totamon też miał taką, tylko z niebieskim kamieniem. I tak szeptali sobie coś po cichu.
- Jeżeli to co mówisz jest prawdą mój drogi Cordianie, to muszę odwiedzić Fairytale. Odejdź już muszę pobyć sam.
Kiedy Cordian wyszedł Totamon podniósł prawą rękę do góry i jak się wydawało mocą pierścienia sprawił, że podest na którym stał tron zaczął się wraz z tronem obracać. Kiedy wykonał pełny obrót Totamona już nie było.
Dostał się do tajemnej komnaty za tronem, o której wiedział tylko on. Były w niej na ścianach różne magiczne artefakty, ale największą uwagę przyciągała wielka, kryształowa kula. Totamon długo w nią patrzył, a kiedy odszedł miał dziwny wyraz twarzy. Jakby był z czegoś zadowolony i czymś wyczerpany zarazem. Bardzo bowiem było męczące używanie kryształowej kuli.
* * *
Wieczorem do bram Fairytale zapukał nieznajomy w czarnym kapturze. Otworzyła Olivata:
- czego tu chcesz? – zapytała – nie powinno cię tu być. Nikt nie wie o ukrytej dolinie.
- Przysyła mnie Cordian – odpowiedział nieznajomy – mam się dowiedzieć, czy twoja siostra pani, nie chciałaby pojechać do Totamona do Agalier?
- Najlepiej ją zawołam.
Przyszła Elenor. Była to najpiękniejsza dziewczyna, jaką nieznajomy wampir widział (a widział wiele, bo wampiry co miesiąc zabijają i zjadają piękną dziewczynę). Miała piękne, kruczo czarne włosy. W różowej sukni, z różowymi skrzydłami wyglądała wprost cudownie.
- Podobno przybyłaś do Lupidii po to, by być z cesarzem, a teraz ukrywasz się tutaj i to jeszcze z siostrą. Co to wszystko znaczy? Totamon jest zaniepokojony twoim zachowaniem pani – powiedział nieznajomy.
- A czy Totamon nie mógł się sam do mnie pofatygować? I dlaczego nie mam prawa pomieszkać z siostrą? Jak kocham cesarza to nie mogę kochać mojej rodzonej siostry? – księżniczka była wyraźnie oburzona.
- Pani. Czy zechcesz pójść ze mną do Agalier?
- Tak! To znaczy nie! Nie z tobą oczywiście. Niech Totamon przyśle po mnie orszak godny przyszłej cesarzowej całego świata.
- Dumna jesteś księżniczko. Niech jednak twoje życzenie zostanie spełnione – odpowiedział wampir i odszedł z Fairytale.
- O co ci chodzi Elenor? – zapytała Olivata – przecież go kochasz! Czy nie chcesz żebyście byli razem?
- Ależ chcę Olivato kochana! Pragnę tylko, żeby Totamon trochę o mnie powalczył. Potrzebuję trochę romantyzmu w życiu.
* * *
Pewnego słonecznego dnia Totamon wybrał się do Treavaux:
- i co? Twoi przyjaciele wrócili z Fairytale? – zapytał.
- Tak, ale obawiam się, że będzie trudniej niż myślałem. Elenor nie chce opuścić zamku. Myślę, że to przez Olivatę. Ona nie chce się z Elenor rozstać. Będziemy musieli ją pokonać jak chcemy tam wejść. A to wydaje się bardzo trudne. Olivata i Elenor rozporządzają wielką mocą, większą niż moją – odpowiedział Cordian. Był wyraźnie zatroskany i niepokój kalał jego piękną twarz.
- Nigdy się nie spodziewałem, że dojdzie do wojny na ternie Lupidii i to jeszcze w Fairytale i z Olivatą. Wiesz, że ona jest moją przyjaciółką, lecz dołożę wszelkich starań, żeby ją pokonać, ale musimy się upewnić, że to jej sprawka. To do księżniczki Olivaty nie podobne. Nigdy się tak nie zachowywała. Wydaje mi się, że Sariel maczała w tym palce. Sariel wie, że po połączeniu mojej i Elenor mocy Agalier będzie niezwyciężone – powiedział Totamon – idę do Fairytale.
- Sam? Bez orszaku?
- Tak. Na razie tak. Muszę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
* * *
Kiedy Totamon przybył, sprawdziły się jego najgorsze oczekiwania. Na wieży, przy stole siedziały trzy kobiety. Pierwsza w różowej sukni i z różowymi skrzydłami – Elenor. Druga w ciemnoniebieskiej sukni, z jasnoniebieskimi skrzydłami i blond włosami – Olivata. Trzecia miała czarną suknię z dodatkiem czerwieni. Miała czerwone skrzydła z dodatkiem czerni, czarne włosy i mocny, czerwony makijaż na twarzy – była to Sariel! Totamon prawie zemdlał: „a więc Sariel również jest na Ziemi. Jak ja jej nienawidzę” – pomyślał. W końcu jednak wszedł do zamku i do komnaty, w której miło gawędziły siostry. Sariel zupełnie do niej nie pasowała. Bajkowy zamek, bajkowe dziewczyny i czarna czarownica. Cesarz zagadnął:
- witam piękne panie. Czy mógłbym porozmawiać na osobności z Elenor?
- Ciekawe po co? – zapytała Sariel. Nawet się nie przywitała ze swoim władcą,
- Pozwól, że nie będę zdradzał byle komu moich prywatnych spraw moja droga.
- Dobrze, pójdę z nim – powiedziała nagle Elenor – ale nie myśl – tu zwróciła się do Totamona – że zdobędziesz mnie tak łatwo jak to sobie wyobrażasz.
„Jest gorzej niż myślałem. Sariel opętała Elenor” – pomyślał cesarz. A na głos powiedział:
- Jedź ze mną do Agalier. Tam porozmawiamy.
* * *
- Co? Zaproszenie na ślub? Totamon i Elenor? Jak to? Przecież ona mówiła, że chce romantyzmu! – Olivata była wyraźnie zbulwersowana.
- Pójdziemy tam. Przecież oni się kochają! Tak pięknie razem wyglądają – Sariel nie dawała po sobie poznać, że nienawidzi Totamona i Elenor. Przeciwnie, zachowywała się jakby ich bardzo lubiła.
Nagle ktoś zakołatał do różowych drzwi Fairytale.
- Kto tam? – zawołała Olivata. Miała złe przeczucia.
- Nazywam się Hiveria. Jestem siostrą Totamona. Wpuście mnie! – zawołał głos zza drzwi. Brzmiał pięknie. Jakby muzyka. Hiveria była Bogiem, więc nic dziwnego, że była piękna – przyszłam powiedzieć, że goniec za późno dostarczył list, i że musicie się pospieszyć jak chcecie zdążyć na uroczystości.
Olivata krzyknęła i natychmiast pobiegła do jednej z wież z oknem zwróconym ku morzu po drugiej stronie doliny. Po drodze minęła tunel do Treavaux i usłyszała dziwne odgłosy, ale w pośpiechu nie zwróciła na nie uwagi. Pobiegła do swojej garderoby. Znalazła suknię tak złotą jak słońce, założyła ją i już po chwili jechała karetą w stronę Gór Strzelistych. Sariel chciała zrobić to samo, ale Hiveria ją zatrzymała:
- zaczekaj! Musimy porozmawiać! Mamy ze sobą wiele wspólnego nie? Obie jesteśmy piękne, mądre, złe i obie nienawidzimy Totamona i Elenor. Razem możemy wiele zdziałać. Wykorzystamy ślubne zamieszani i tuż po ceremonii wyruszymy do Miasta Wiecznego Cienia. Tam uknujemy spisek jakby tu pozbawić Totamona władzy. Potrzebuję twojej pomocy, ponieważ mam słabszą moc od mojego brata, a z magicznych artefaktów mam tylko lodowe berło, ale razem łącząc moją moc, twoją moc, mol lodowego berła i moc twojej różdżki ognia mamy moc dorównującą mocy cesarza.
- Zapomniałaś, że on ma Elenor, a ona też ma wiele mocy i jeszcze różdżkę wody – powiedziała Sariel.
- A ty zapomniałaś, że masz jeszcze Megira – Hiveria zaśmiała się tryumfalnie – chodźmy na ten ślub, bo rzeczywiście się spóźnimy.
* * *
Z tunelu prowadzącego z Treavaux do Fairytale wyszedł Megir. Ucieszył się, że Olivata nie poszła zobaczyć co tak hałasowało. Zakradł się do najwyższej komnaty w najwyższej białej wieży z różowym spadzistym dachem i z oknem zwróconym w stronę Treavaux i zabrał różdżkę należącą do Sariel, różdżkę ognia, którą Totamon odebrał jej jeszcze w Korintii. Zaśmiał się i uciekł do Miasta Wiecznego Mroku.
Kiedy tam doszedł zastał tam już Sariel i Hiverię, które knuły spisek:
- wezmę moich i zaatakuję Goroniel i sąsiadujące z nim miasta. Totamon pójdzie im z odsieczą, a ty zaatakujesz ze swoimi Fairytale, zabierzesz Olivacie różdżkę niebios i przywieziesz ją tutaj. Zamkniesz Olivatę w zaczarowanym lochu, który sprawia, że jego więzień traci moc na rzecz tego, kto go więzi. Megir tymczasem zaatakuje Agalier i zamknie je w pierścieniu oblężenia. A ty jak zdobędziesz moce Olivaty dołączysz do Megira i pomożesz mu dokonać dzieła zniszczenia i po wszystkim weźmiesz sobie różdżkę wody. Elenor pewnie nie wyruszy na wojnę, więc uwięzisz ją razem z Olivatą. Będziesz miała wtedy moc dorównującą mojej i Totamona, więc przybędziesz do Goroniel i ostatecznie przypieczętujesz nasze zwycięstwo. Wtedy pozbawimy Totamona mocy i rozdzielimy ją między siebie. Samego brata mojego zaś podzielimy na dwie samoczynne istoty, które muszą się pogodzić i zjednoczyć, lub zabić i pozbawić mocy tego drugiego, żeby odzyskać dawną postać. Jeden z dwóch będzie zawierał wszystkie złe cechy Totamona i ten zostanie z nami. Będzie dalej cesarzem, lecz ty będziesz nim władała. Ten drugi natomiast będzie miał poczucie, że był kiedyś Totamonem i zachowa wszystko dawnego cesarza oprócz mocy, bo ten pierwszy będzie miała z Totamona tylko władzę. Ten drugi zostanie ze mną w moim kraju i tam będzie sobie żył. Będę miała go na oku. Tak więc Lupidia na zawsze będzie nasza! – tym tryumfalnym okrzykiem Hiveria zakończyła swoją przemowę.
- Świetny plan, ale czy uda się Totamona wywieść w pole? On nie jest taki głupi – odezwał się Megir.
- Już moja moc przyćmi mu zmysły i się o niczym nie skapnie – uspokoiła go Hiveria.
- A jak było na ślubie? – zapytał Megir.
- Jak na ślubie – odpowiedziała Sariel – jedzenie, tańce i młoda para. Uroczystości weselne jeszcze trwają i Olivata pewnie jeszcze tam jest. Nie mogę się doczekać jej miny, kiedy się dowie, że jak mam moc trzech. Moc trzech jest mocą moją, Olivaty i Elenor połączoną w jedno. Kiedy jedna z nas nią włada, to jest jeszcze większa niż gdybyśmy używali jej osobno.
* * *
Olivata jechała powozem, kiedy nagle woźnica go zatrzymał. Księżniczka wysiadła, żeby zobaczyć co się stało. Okazało się, że na drodze była dziwna istota. Olivata była uczona, więc wiedziała, że to był wilkołak. Czytała o nich jeszcze w Korintii. Wilkołaki to jedyne stworzenia, które miały zdolność zabić wampira, a nawet zrobić krzywdę, lub co gorsza zabić boga. Przerażona popędziła powrotem do powozu i pojechała na ślub.
W Agalier był już tłum gości. Musiała przefrunąć nad Górami Strzelistymi i pójść pieszo piękną drogą posągami orłów z rozpostartymi skrzydłami po obu stronach. Po prawej i po lewej stronie miała piękne stawy, altany, ławki i drzewa. Szła i szła, aż doszła do pięknego mostu z czarną, kutą balustradą. Przeszła przez most i jej oczom ukazała się diamentowa ściana. Weszła przez bramę na dziedziniec. Szła prosto nie zagłębiając się w miasto. Przed sobą coraz bliżej miała adamantową ścianę, na której szczycie tał zamek Totamona. Kiedy do niej doszła ujrzała przed sobą piękne schody. Wiły się dookoła ściany, która miała kształt walca. Skończyły się w tym samy miejscu gdzie się zaczęły, tylko kilometr wyżej. Na szczycie był piękny okrągły dziedziniec z fontanną na środku a naprzeciwko były szmaragdowe drzwi, które prowadziły do sali tronowej. W Sali tronowej stały dwa trony, a pomiędzy nimi był postument zakończony okrągłą tacą. Na postumencie była bryła w kształcie ostrosłupa o kwadratowej podstawie, która mieniła się różnymi kolorami. Przed ślubem taką samą bryłę ustawiono w Goroniel, żeby się z tym miastem komunikować. Między drzwiami i tronami stały trzy długie stoły i jeden krótszy w poprzek nich przed samymi tronami. Olivata podeszła do drzwi po prawej w głębi Sali i weszła do dużej komnaty. Naprzeciwko drzwi były drugie drzwi. Po prawej stronie były schody prowadzące na górę, a po lewej obszerna sala, w której stało podwyższenie na którym stali Totamon i Elenor. Przed podwyższeniem stały ławki dla gości. Olivata przeciskała się pomiędzy gośćmi, bo chciała się dostać do pierwszej ławki. Usiadła między Sariel i Hiverią.
Rozpoczęła się ceremonia. Najpierw Totamon powiedział:
- ja Totamon. Biorę sobie ciebie Elenor z żonę i przysięgam być ci wiernym aż po kres swoich dni.
Potem powiedziała Elenor:
- ja Elenor. Biorę sobie ciebie Totamonie za męża i przysięgam być ci wierną aż po kres swoich dni.
Następnie pocałowali się i z sufitu zaczęły się sypać płatki róż. Nowożeńcy zeszli z podestu a gości zaczęli obsypywać ich diamentowym pyłem. Wyglądali pięknie: Totamon w długiej białej szacie ze złotym orłem na piersi, z białymi włosami i srebrnym diademem na głowie. Ona w białej sukni z czarnymi włosami i z takim samym srebrnym diademem. Wszyscy przeszli do Sali tronowej i zaczęli biesiadować. Olivata dostrzegła, że Hiveria i Sariel wychodzą. Zaintrygowało ją to i poszła za nimi. Tak się stało, że śledziła ich i słyszała ich tajną naradę w Mieście Wiecznego Mroku, lecz kiedy wracała, zaklęcie Hiverii, które królowa rzuciła na przypadkowego szpiega zaczęło działać. Olivata zapomniała co słyszała na naradzie. Pamiętała tylko, że Totamonowi i Elenor grozi straszne niebezpieczeństwo. Zdradziła się ze swoimi myślami tylko wróżce Avaler. Avaler miała później odegrać ważną rolę w całej historii spisku.
Rozdział II – Tenebres, Mervellieux i Talentueux
Trzysta lat po ślubie Elenor i Totamona na świat przyszło dwoje dzieci: bliźniaki Tenebres i Mervellieux. Były to śliczne dziewczynki, lecz Tenebres bardziej kochała ciocię Sariel niż Totamona i Elenor, a Mervellieux bardziej niż rodziców kochała ciocię Olivatę i zamek Fairytale niż Agalier. Nikt nie wiedział, że Tenebres jest szpiegiem Sariel i Hiverii, i że ma poinformować je, kiedy nastanie odpowiedni moment do ataku. Pewnego dnia Mervellieux wybrała się do Olivaty tą samą nieszczęsną drogą, na której Olivata trzysta lat temu spotkała wilkołaka…
- Kim jesteś? – zapytała dziewczynka.
- Przyjacielem – odpowiedział wilkołak. Wilkołak był już stary, miał prawie pięćset lat, ale zawsze krzepki.
- Nie wydaje mi się. Ciocia Olivata opowiadała mi o takich jak ty. Trzysta lat temu spotkała kogoś, kogo opis doskonale do ciebie pasuje.
- Trzysta? To nie mogłem być ja? Nie jestem długowieczny – rzekła poczwara. Wilkołak kłamał. Wiedział, że dziewczynka jest krewną Olivaty, której nie nawiedził i córką Totamona. Postanowił ją zabić. Jak pomyślał tak zrobił. Kiedy podbiegł do małej, ta krzyknęła. Na jego nieszczęście usłyszała to Avaler, wróżka zaprzyjaźniona z Olivatą. Przybiegła, zabiła wilkołaka, ale nie udało jej się uratować Mervellieux. Przed śmiercią dziewczynka miała widzenie, w którym zobaczyła naradę spisku. Chciała opowiedzieć o tym wróżce, ale nie zdążyła. Zdążyła tylko powiedzieć:
- pilnuj Miasta Wiecznego Mroku. Złe moce nad nim zalgnęły – to powiedziawszy zmarła.
Avaler zabrała martwe ciało księżniczki do Agalier. Totamon wiedział już o śmierci córki. Całe miasto było okryte czarny całunem, a jego mieszkańcy byli ubrani w czarne szaty. Avaler szła jak niegdyś Olivata. Złożyła ciało księżniczki u stup jej ojca. Totamona powiedział:
- wracaj do Fairytale, po drodze wejdź do Treavaux i zwołaj jego mieszkańców na uroczystości pogrzebowe. Niech przyjdą też mieszkańcy Fairytale. A ty mój drogi – zwrócił się do Saarasa, mieszkańca Goroniel, który przybył tu w odwiedziny – pędź do ojczyzny i zaproś na uroczystości pogrzebowe mieszkańców pięciu miast. Tenebres nie mogła czekać na lepszy moment. Pognała do miasta Wiecznego Mroku i powiedziała o wszystkim Sariel. Wróżka wysłała Tenebres za morze na południe, aby powiedziała o tym Hiverii. Kiedy księżniczka szła przez Białą Przełęcz, ujrzała tłumy ludzi pędzących do Agalier „będzie łatwiej niż nam się wydaje” – pomyślała. Kiedy dotarła na dalekie południe zdała sobie sprawę, że jest tam bardzo zimno. Wyczarowała sobie piękny płaszcz i szła prosto do lodowego zamku królowej Hiverii:
- witaj ciociu Hiverio.
- Witaj Tenebres, bratanico moja. Co cię do mnie sprowadza?
- Nadszedł odpowiedni moment. Wszyscy obywatele kraju popędzili do Agalier na uroczystości pogrzebowe. Wojska Sariel wyruszyły do Fairytale, a wojska Megira do Agalier.
- Nadszedł nasz czas.
* * *
Najwyższa wieża Fairytale płonęła. Olivata została wzięta w niewolę. Avaler nie wiedziała co robić. Wyczytała w myślach Olivaty całą prawdę. Wiedziała, że w niej cała nadzieja uratowania cesarstwa Lupidii, wiedziała, że Agalier, Goroniel, Fairytale i Treavaux padną. Lecz nagle pojawił się Książe Talentueux. Był synem Totamona i Elenor, 10 lat młodszym od Tenebres i Mervellieux. Bardzo kochał Avaler i ona kochała jego. Razem mieli bardzo dużą moc i wiele mogli, ale przeciw potędze południa nawet oni niewiele mogli zdziałać:
- nie możemy dopuścić, żeby Sariel posiadła moc trzech. To by oznaczało koniec.
- To jaki masz plan? – zapytał Talentueux.
- Niech się dzieje wszystko tak, jak zaplanowały Hiveria i Sariel, a my jak już Elenor i Olivata będą uwięzione wypuścimy je z magicznego lochu. Zakradniemy się do generatora mocy trzech, wyjmiemy z niego różdżkę wody, niebios i ognia. Potem wypuścimy niewolników z lochów Miasta Wiecznego Mroku i z tą armią wyruszymy na odsiecz Agalier.
- Pójdziemy plażą, na zachód od gór – powiedział Talentueux – nie możemy zaryzykować wędrówki wewnątrz pierścienia gór. Tam mogą być szpiedzy. Tunel też nie byłby bezpieczną drogą. Wiele jeszcze gorszych stworów od Megira tam jest. Pozostaje problem przedostania się przez góry. To oczywiste, że przelecimy, ale mógłby nas ktoś zobaczyć.
- Olivata ma gdzieś kilka peleryn-niewidek! – wykrzyknęła Avaler – miałyśmy je ubrane, kiedy uciekałyśmy z Miasta Wiecznego Mroku, kiedy Olivata straciła pamięć. Teraz nareszcie się na coś przydadzą.
Przyjaciele znaleźli dwie peleryny w zgliszczach najwyższe wieży.
- Uf! Zostały tylko dwie – powiedziała Avaler – jakby przeznaczenie.
- Przestań! – zaprotestował Talentueux – to na pewno czary Mervellieux. Mam nadzieje, że wstawi się za nas u Guliwiusza.
Założyli płaszcze i przelecieli nad doliną. Avaler z błękitnymi skrzydłami motyla leciała delikatnie i z gracją, wcale się nie zmęczyła, chociaż był to długi lot. Talentueux ze skrzydłami ważki strasznie się zmęczył:
- nie miej mi tego za złe. Ty robisz trzydzieści machnięć skrzydłami na minutę, a ja sto dwadzieścia. Moje skrzydła są mniejsze niż twoje (Talentueux miał skrzydła, które z wyglądu przypominały skrzydła ważki. Nie miał nic wspólnego z elfami, ale uważał, że ładniej mu będzie ze skrzydłami tych właśnie owadów.) Zaczekaj. Nikt nas nie złapie. Nie zapominaj, że mamy płaszcze. Nigdy więcej z tobą nigdzie nie lecę, słyszałaś – Talentueux zrzędził i zrzędził, ale Avaler nie zrażała się:
- jeszcze trochę. Nie możemy teraz odpocząć.
Tak więc w końcu dolecieli na plażę. Poczuli w nozdrzach zapach morza.
- Jeszcze nigdy nie byłem nad morzem. Ojciec nie pozwalał mi na to. Dziwnie się czuję, kiedy po raz pierwszy robię coś zakazanego, ale ojciec pewnie mi jeszcze za to podziękuje. Ratujemy cesarstwo.
- Wątpię, żeby ci podziękował – rzekła z ponurą miną Avaler – pewnie nigdy już nie zobaczymy twoich rodziców i Olivaty.
- Dlaczego tak myślisz? – zapytał Talentueux.
- A ty myślisz, że uda nam się wykonać misję? Ja nie! W każdym razie musimy spróbować, ale wątpię w powodzenie – powiedziała zrozpaczona Avaler.
- Musisz być dobrej myśli – odpowiedział Talentueux – nie możesz się poddawać. Na pewno nam się uda i pokonamy Sariel, Hiverię i Megira.
- A mi jednak wydaje się, że skończycie tak samo jak wasza kochana Olivata – na samym brzegu morza w cieniu Gór Marmurowych stał mężczyzna w czerni.
Rozdział III – Siła zła.
- Mówiłam, że nam się nie uda powiedziała Avaler – szli przed nieznajomym mężczyzną już od godziny. Księżyc przesłonił słońce, zapanowała noc. Nieznajomy poprowadził ich w stronę gór. Weszli do nisko sklepionej jaskini i obcy w mroku wypowiedział zaklęcie nir óin al guey sid, po czym otworzyła się przeciwległa ścianę. Weszli do nowego pomieszczenia i oczom ich ukazały się schody. Prowadziły w górę i w prawo, ku morzu. Nagle wyszły na zewnątrz. Wspinali się wąskim żlebem po zachodniej stronie gór. Drogę oświetlał im blask Wielkiego Księżyca. Drugi księżyc świecił bladą poświatą nad odległym szczytem góry księżycowej. Talentueux nie zdawał sobie z tego sprawy, ale blask tego drugiego księżyca dodawał mu otuchy. Drogi po której szli nie było widać z plaży, więc mogły ich tu zobaczyć jedynie przelatujące ptaki i nietoperze. Nagle zatrzymali się weszli do drugiej jaskini tuż pod szczytem góry. Na zachodnim stoku Góry Bajek. Avaler w młodości często siedziała na wschodnim stoku tej góry i nigdy nie zdawała sobie sprawy, że 10 metrów dalej była pieczara wroga. Tu, w grocie były natomiast schody w dół. Poruszali się nimi na południe, aż znaleźli się, jak się wydawało Avaler, poza Ukrytą doliną. Nagle schody skończyły się i znaleźli się przed wodospadem. Nieznajomy znalazł ukryty przycisk i sprawił, że z wodospadu wysunął się duży głaz tworząc jakby portal przez wodę. Kiedy przez niego przeszli ich oczom ukazał się niezwykły widok. Myśleli, że Fairytale stoi na południowym krańcu doliny. Mylili się. Stali w Ukrytej dolinie. Na północ widzieli kawałek różowego dachu, a na południu wciąż zwężającą się dolinę, aż zamknęła się wielką górą. Wodospad spływał do głębi doliny, tworząc na jej środku małe Jeziorko, na którego środku stała mała skała. Na tej skale stał zamek. Bardzo mały zamek.
- Witajcie przybysze w Zamku Cliodne! – zakrzyknął nieznajomy, a przyjaciele przestraszyli się nie na żarty.
- Kim jesteś i czego od nas chcesz! – wykrzyknął Talentueux. Avaler była zbyt przerażona żeby cokolwiek powiedzieć.
- Nie bójcie się mnie. Jestem Aron. Syn wampira Cordiana. Ojciec kazał mi tu mieszkać, bo jestem inny niż wszystkie wampiry. Nie lubię zabijać. Wiem o waszej wyprawie. W tej dolinie słychać co dzieje się w Fairytale. Ja i moja żona, Gwethil zrobimy wszystko, żeby wam pomóc. Mój syn, Karim przyłączy się do waszej wędrówki.
- Dobrze – powiedziała Avaler – ale chcielibyśmy trochę odpocząć. Jesteśmy nieśmiertelni, ale to nie znaczy, że nie musimy odpoczywać.
* * *
Spędzili w Cliodne dwa tygodnie. W tym czasie zaprzyjaźnili się z Karimem i dowiedzieli się, że wie, którędy dojść najbezpieczniej do Miasta Wiecznego Mroku.
- Musimy iść plażą. Gdybyśmy mieli bardzo dużo jedzenia, to byśmy nie musieli zbaczać z trasy.
- Nie zamierzam wejść do głębi kontynentu. Tam jest pełno szpiegów. Nawet drzewa są jej szpiegami – powiedział Talentueux.
- A co będziesz jeść na plaży? Piasek? Musimy co jakiś czas zbaczać z naszej obranej trasy – odezwała się Avaler – ja jestem za posłuchaniem Karima.
- Między Treavaux, a Miastem Wiecznego Mroku nie ma żadnych zamków należących do mnie, lub do mojego ojca. Nie znajdziemy po drodze jedzenia – Talentueux zaparcie trwał w swoim zamiarze. Talentueux nie lubił wybierać. Zawsze się bał, że źle wybierze, a potem ojciec będzie miał o to do niego pretensje, ale tutaj nie było cesarza. Pewnie teraz uczestniczy w uroczystościach pogrzebowych, albo przygotowuje się do wojny. W najgorszym przypadku już walczy.
- Przypomniałam sobie, że w Fairytale, w wieży południowej Olivata trzymała takie pastylki, które po zjedzeniu zapewniały, że ten kto je zje był syty do północy dnia, w którym je zażył. Moglibyśmy wspiąć się do tej wieży. Jak wchodziliśmy do tej doliny to widziałam jej dach. Ta są te pastylki. Moglibyśmy brać po jednej codziennie. W ten sposób sprawa jedzenia zostanie praktycznie rozwiązana – odezwała się Avaler.
- A co jak w tej wieży nie ma tych twoich pastylek? – powątpiewał Talentueux.
- Jak nie ma, to weźmiemy tylko tyle jedzenia, żeby dość do Treavaux, a tam na pewno są te pastylki – powiedział Karim – jak wybierałem się kiedyś do Goroniel, to wziąłem ich kilka, ale to były dobre czasy. Wtedy można było podróżować po całej Lupidii bez ukrywania się, tylko Miasto Wiecznego Mroku napawało wielkim lękiem. Teraz tylko w Ukrytej Dolinie jest bezpiecznie i to też nie wszędzie. Fairytale zostało zajęte przez nieprzyjaciół. W Treavaux mnie nie chcą, ale jak Talentueux będzie ze mną to mnie na pewno wpuszczą.
- A więc postanowione! – zakrzyknęła Avaler – idziemy plażą i jemy pastylki.
Talentueux zgodził się, chociaż miał złe przeczucia. Słyszał o smokach w tych stronach. Co prawda smok nie mógł mu, ani Karimowi zrobić nic złego, ale był w stanie zrobić krzywdę Avaler. Wróżki nie są odporne na smoczy ogień. Mogłoby to doprowadzić do rozległego poparzenia, a nawet do śmierci.
* * *
Dziś był ich ostatni dzień w Cliodne. O zmroku wyruszali. Avaler założyła płaszcz i pofrunęła do wieży. Znalazła tam cały worek pastylek, ale gdy wychodziła znalazła coś jeszcze. Magiczne lusterko. Wiedziała, że nie może w nie patrzeć, bo zamieni się w kamień, ale zawinęła je w szare płótno i zapakowała je do torby podróżnej. Myślała, że może się przydać.
Tuż przed wyjazdem pani Gwethil zaprowadziła Avaler do tajemnego pokoju, do którego wchodziło się przez drzwi we wnętrzu góry. Znajdował się wewnątrz góry, która oddzielała Cliodne od Fairytale. Było tam pod sufitem malutkie okienko. Tuż pod nim, na środku pomieszczenia stał postument z czerwonego marmuru, rzeźbionego na kształt ściętego pnia drzewa. Na tym postumencie stała kryształowa kula! Taka sama jaką miał Totamon w swojej najtajniejszej komnacie!
- Jest wiele takich kul na świecie – powiedziała Gwethil – Totamon myśli, że ma wszystkie i używa swojej spokojnie nie obawia się, że ktoś go podsłucha. Ja pewnego dnia widziałam co cesarz widzi w kuli i od tego czasu moja kula potrafi pokazać to akurat widzi jego kula. Właśnie poczułam, że on spojrzał w swoją kulę i postanowiłam Ci pokazać co się dzieje w Agalier.
Kiedy Avaler spojrzała w głąb kuli to omal nie krzyknęła. Zobaczyła Wieżę z Kości Słoniowej, siedzibę cesarzy Lupidii w ogniu. Płonęło również miasto. Wszystko płonęło. Avaler poznała, że ci co krzątają się po mieści to ludzie, śmiertelnicy. Olivata opowiadała jej o nich. Widziała Hiverię na najwyższym dziedzińcu, która rzucała straszne zaklęcie na cesarza. Totamon rozdzielił się na dwoje. Było dwóch Totamonów, a raczej Tot i Amon. Ich imiona połączone tworzyły imię Totamon. I ich ciała i dusze, gdyby się połączyły stworzyły by na nowo Totamona. Avaler zobaczyła ją. Śmiała się i założyła sobie na głowę koronę Totamona. Była to Hiveria. Straszna była jej zemsta i wielka jest siła zła.
- Czy, czy to już się? Czy to już jest? Czy to się stało? – Avaler mówiła z trudem.
- Nie, jeszcze nie. Ale może się stać, jeśli wam się nie uda uwolnić Olivaty i Elenor. Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę, ale tam w ruinach leżały wasze martwe ciała. Chodźmy stąd. Już dość widziałaś!
* * *
Po wyjściu z ukrytej komnaty trzej przyjaciele wyruszyli w drogę. Już tak się tej ścieżki nie bali. Wiedzieli, że należy do przyjaciół. Avaler zastanawiała się jak ona mogła podejrzewać Arona o złe zamiary. Po wydostaniu się na plażę szli na północ w stronę posępnego zamku Treavaux. Nagle powiało chłodem. Avaler zdała sobie sprawę, że Hiveria właśnie odbiła z portu na czele swej floty i płynie w stronę Goroniel. Lodowy Zamek Hiverii opustoszał. Avaler przeszedł przez myśl szalony pomysł, żeby popłynąć do Kraju Wiecznej Zimy i objąć tam władzę, skoro Hiveria chce objąć ją tutaj. Szybko pozbyła się tej myśli. Zaśmiała się. Teraz jej pomysł wydawał się śmieszny.
- Chodźmy szybciej – ponaglał wędrowców Talentueux – Hiveria właśnie odbiła z portu. Za dwa tygodnie będzie w Goroniel, a wtedy całe morze zamarznie.
- Nie wierzę – powiedział Karim – jak morze może zamarznąć? Przecież Hiveria nie ma nad morzem władzy, tylko nad zimą i lodem!
- Sam sobie odpowiedziałeś na twoje pytanie Karimie! – powiedziała Avaler – Hiveria ma władzę nad lodem i zimą, a w czasie zimy morze pokrywa się lodem. Hiveria ma władzę nad czymś co ma jakąś władzę nad morzem, ale innej władzy na morzu nie ma. Ona nie potrafi chodzić po wodzie jak Totamon, czy oddychać pod wodą jak elfy. Mam nadzieję, że teraz już rozumiesz dlaczego morze zamarznie.
* * *
Piątego dnia podróży dotarli do miejsca, w którym z górami stał Treavaux. Wystarczyło się przeprawić przez góry i już byli w zbawczej mocy Cordiana. Karim nie miał peleryny-niewidki ani skrzydełek, więc musieli wszyscy przebyć drogę pieszo. Skręcili na wschód. Szli plażą, aż doszli do lasu. Ucieszyli się, bo tu nie wypatrzą ich czujne oczy szpiegów. Pewnie czarownice wiedziały już o ich misji. Szli przez las, aż nagle usłyszeli za sobą szmer. Karim dobył miecza, a Avaler i Talentueux swojej czarodziejskiej różdżki. Nic nie usłyszeli. Dla pewności Karim wbił miecz w krzaki, w to miejsce, gdzie jak im się wydawała, słyszeli szelest. Szli dalej. Znowu coś słyszeli. Jakby ciężkie oddychanie i czyjeś kroki. Tym razem Avaler rzuciła zaklęcie, żeby sprawdzić czy coś tam jest. Czary wykazały czyjąś obecność. Postanowili uciekać, ale ten kto ich gonił biegł za nimi. Zrobiło się późno. Postanowili, że przeczekają noc na drzewie i po kolei będą pełnić wartę. Pierwsza wartę pełniła Avaler. Nagle usłyszała szmer oddechu.
- Ktoś tam jest? – zapytała.
Nie było odpowiedzi. Avaler podniosła różdżkę, zapaliła światło i w błękitnej poświacie zobaczyła czarną sylwetkę wilkołaka. Rzucił się na nią i już miał ją zabić i zamarł bez ruchu. To Karim wbił w niego swój miecz i go zabił. Jego ohydne cielsko zwaliło się na ziemię.
Następnego dnia wyszli z lasu. Znaleźli się u podnóża gór. Trzy dni pięli się pod górę i już widzieli dolinę Treavaux, aż usłyszeli szyderczy śmiech i szarą sylwetkę Megira lecącego na smoku. Szybko zbiegli w dolinę, lecz wiedzieli, że zostali wytropieni, i że wielka jest siła zła.
Rozdział IV – Treavaux
- Treavaux! Tak! Nareszcie! – krzyczał Talentueux – i to w ostatniej chwili. Megir nas wytropił, ale teraz jesteśmy bezpieczni. On nie ośmieli się zaatakować tego miejsca.
- Teraz nie – odezwała się Avaler – ale jak stąd wyjdziemy, to na pewno będzie nas śledził. Głowę daję. Megir to taki ktoś, kto nie daje za wygraną.
- Lepiej już chodźmy – ponaglał Karim – w dolinie będzie bezpieczniej.
Stali na zachodnim jej krańcu. Na wprost mieli dolinę, za nią zbocze góry i na samym szczycie zamek. Po prawe stronie, czyli na południu było wejście do tunelu i w dali majaczyły im jeszcze różowe dachy Fairytale. Na północy były góry, a ponad nimi czarna chmura.
- Tam gdzie ta chmura, tam jest Miasto Wiecznego Mroku – odezwał się Talentueux. Wyrwał wszystkich z zachwytu, którym napawa piękna dolina i rozległy widok.
Nagle z zamku wyszedł mężczyzna w czerni.
- To mój dziadek! – wykrzyknął Karim – to Cordian!
- Więc jesteśmy bezpieczni – Talentueux odetchnął z ulgą – już myślałem, że coś złego tu się stało. Tak tu mrocznie.
- To normalne – powiedział Karim – tu jest tak zawsze.
Nagle wyszedł chłopiec. Zupełnie nie przypominał wampira, a jednaj nim był.
- To jest mój kuzyn Holin – powiedział Karim – jest trochę dziwny. Nigdy nikogo nie zabił, ale krew pić musi, bo umrze. Dawno temu wyrzekł się swojego pochodzenia i Totamon nadał mu wygląd ludzki. Czuję, że Holin odegra jeszcze jakąś ważną rolę w tej całej historii.
- Idziecie czy nie!? – zakrzyknęła Avaler – Cordian nas woła.
Trzej przyjaciele zbiegli w dolinę.
* * *
- A więc mówicie, że chcecie dotrzeć do Miasta Wiecznego Mroku. Bez kogoś kto tam był nie uda wam się – mówił Cordian – niewielu spośród nas wampirów tam podróżowało, ale jednymi z nich są Holin i Herda. Dzieci mojej córki. Kuzyni obecnego tu Karima. Czy wiesz mój drogi Talentueux, że Tenebres zdradziła was? Podała Hiverii informacje co się u nas dzieje, i że teraz najlepiej zaatakować. Mój syn ostrzegł mnie, że nie mam jechać na uroczystości żałobne, bo Lupidia jest w niebezpieczeństwie. On wie takie rzeczy. Nie mogę wam powiedzieć skąd – Cordian dostrzegł dziwny błysk w oczach Avaler i powiedział do niej w myślach że wie, iż ona widziała kulę. Nikt inny oprócz jej tego nie słyszał.
Nagle do pokoju weszła wampirzyca. Była odziana w czerń. Miała białą cerę, czerwone oczy, śnieżnobiałe zęby i długie kły. W każdej ręce trzymała kielich z czerwonym płynem. Podeszła do fotela, na którym siedział Cordian, podała mu jeden kielich i powiedziała:
- weź dziadku ten kielich krwi. Musisz coś pić, bo zginiesz. Nie możesz się ciągle zamartwiać o losy świata. To nie twoja sprawa. Te problemy należą do cesarza świata - Totamona i do jego ślicznej żony cesarzowej Elenor. Tak, mój Talentueux – zwróciła się do cesarskiego syna – nawet tu dotarła wieść o pięknie twej matki, ale musisz się spieszyć. Do Miasta Wiecznego Mroku dojdziecie najszybciej za sto dni. Sariel ma klatkę, której więzień traci moc na rzecz więżącego. Olivata została zamknięta w tej klatce, a niedługo dołączy do niej Elenor. Wtedy Sariel będzie miała moc trzech i będzie niezwyciężona, będzie dorównywała mocą nawet Totamonowi – Herda westchnęła – widziałam tu tego Megira, tego, który zhańbił wampirskie plemię. Próbowałam go wypłoszyć, ale wątpię żeby dał za wygraną. Ktoś tak jak on tak łatwo się nie poddaje. Teraz zapewne będzie obserwował Treavaux, ale i tak nic nie zobaczy.
- A co jak tu wejdzie? – zapytał Karim.
- Ty chyba nie wierzysz w moc twojego dziadka kuzynie! – odpowiedziała Herda – póki jesteście tu to siła Cordiana jest bardzo wysoka. Im dalej tym słabnie, a w Mieście Wiecznego Mroku nie ma jej wcale. Pójdę z wami do tego miasta. Nudzi mi się tutaj, a nie mogę znieść, że ktoś wojuje dla dobra ojczyzny, a ja siedzę w przytulnym zamku i szyję na drutach.
- Kiedy wyruszacie dzieci? – zapytał Cordian.
- Zostaniemy jeszcze dwa dni tutaj – powiedział Talentueux – musimy zregenerować siły.
* * *
Avaler obudziła się w środku nocy. Była zaniepokojona. Wiedziała, że znajdują się w oku cyklonu. Że poza murami tego zamku czai się zło. Nagle do komnaty Avaler jak burza wpadła Herda.
- Musimy uciekać! – wampirzyca miała potargane włosy i przestraszoną minę – Sariel tu jest. Nie spodziewaliśmy się jej tutaj. Chce zaciągnąć Cordiana do swojej zaklętej komnaty, żeby przejąć jego moce. Uciekajmy!
- Ale jak? – zapytał Talentueux, który zdążył się już przebudzić – to niemożliwe.
- Wstawajcie szybko! – Herda była coraz bardziej roztrzęsiona.
- Musimy zjeść śniadanie! – zawołał Karim.
- JAKIE ŚNIADANIE! MUSIMY UCIEKAĆ. ONA NAS WSZYSTKICH POZABIJA! – jeszcze nikt nigdy nie widział Herdy w takim stanie.
Po pięciu minutach byli gotowi. Dobrze, że się spakowali poprzedniego dnia. Wybiegli z komnaty i skierowali się spiralnymi schodami w dół wieży. Przeszli przez drzwi i znaleźli się na długim holu, wyłożonym czerwonym dywanem. Na dwóch końcach korytarza były drzwi przesłonięte żelazną kratą. Herda podbiegła korytarzem w prawo, otworzyła drzwi i znaleźli się na szczycie bocznej klatki schodowej.
- Tędy – powiedziała Herda i skierowała się ku schodom w dół.
Przeszli może jakieś dwa piętra w dół i zeszli z klatki schodowej. Znaleźli się na takim samym holu co wcześniej, tylko wyłożonym zielonym dywanem. W połowie hol rozszerzał się. Stał tam wielki fortepian, na którym ktoś gał. Kiedy przyjaciele podbiegli bliżej okazało się, że była to Sariel! Talentueux rzucił na nią zaklęcie i wszyscy uciekli drzwiami po przeciwległej stronie korytarza. Znowu znaleźli się w wieży. Kiedy schodzili schodami w dół Herda powiedziała:
- pospieszcie się! Jeszcze nie wydostaliśmy się z północnego skrzydła!
Po wyjściu z wieży znaleźli się w dużej sali. Było w niej wiele drzwi, a na środku stała fontanna, lecz nie było w niej wody tylko krew! Weszli w drzwi naprzeciwko. Przeszli przez korytarz, zeszli schodami w dół i znaleźli się w głównym holu. Minęli salę tronową i kiedy chcieli wyjść głównymi drzwiami Herda zawołała:
- chyba nie zamierzacie wyjść tędy? Przecież tam jest pełno żołnierzy Sariel!
Zeszli do lochów. Tam Talentueux i Karim odsunęli gargulca i weszli do tajnego przejścia. W samą porę. Już słyszeli głos Sariel n korytarzu za nimi.
Szli długim tunelem, aż wyszli. Usłyszeli szum morza, lecz nic nie widzieli.
- To Sariel zesłała mrok! – zawołała Avaler – gdzie jesteśmy?
- Sądząc po szumie morza, to chyba na plaży – odpowiedział Talentueux.
Tak zakończył się pierwszy i ostatni pobyt Talentueux w Treavaux.
Rozdział V – Herda
W Agalier mówią, że księżniczka wampirów ma beznadziejny charakter. Jak nie narzeka, to się złości, jak się nie złości, to się martwi i tak w kółko. Po kilku dniach pobytu z nią, Talentueux, Avaler i Karim przekonali się, że to nieprawda: Herda była bardzo miłą osobą i bardzo mądrą. Często podróżowała w te okolice, ale jeszcze nigdy nie zapuściła się w okolice Miasta Wiecznego Mroku.
Szli brzegiem plaży. Nikt ich nie śledził, tak im się przynajmniej wydawało. W czasie dziesięciu dni nic się nie wydarzyło, ale jedenasty dzień wymaga zdradzenia kilku szczegółów, które mogą okazać się błahe, ale są bardzo ważne. Otóż, kiedy jedenastego dnia szli brzegiem plaży ujrzeli w oddali zielone światło. Domyślili się, że to jedna z wielkich lamp na obrzeżach świata, lecz nie wiedzieli, że zielona lampa jest magiczna i coś symbolizuje. Potem przez cztery dni wydawało im się, że nikt ich nie śledzi, aż do dnia piętnastego…
- Słyszałaś to? – Avaler usłyszała pytanie skierowane do niej przez Herdę.
- Ale co? – odpowiedziała – nic nie słyszałam.
- Jakby trzask gałązki w lesie między plażą i górami. O ile wiem, to nie ma w nim żadnych stworzeń, tylko wilkołaki.
- Acha, więc myślisz, że słyszałaś wilkołaka! – zawołał Karim i obejrzał się ze strachem.
- Tak wilkołaka – powiedziała Herda i po chwili dodała – albo Megira. Nie wiemy co się właściwie stało w Treavaux. Nie wiemy czy Cordian żyje.
Nagle ujrzeli łódkę i w oddali wyspę.
- Może popłyniemy tam spokojnie porozmawiać? – zaproponował Karim.
- Dobrze – powiedział Talentueux.
Po dopłynięciu na miejsce z Avaler stało się coś dziwnego. Jej oczy stały się czerwone i zaczęło z nich promieniować dziwne światło na pobliskie drzewo. Herda podbiegła tam i wygrzebała spod korzeni kryształową kulę!
- Coś podobnego! – powiedziała kryształowa kul… - nie zdążyła dokończyć, bo ujrzeli w kuli czarne Miasto.
* * *
Avaler była oburzona tym co ujrzała. Czarny pokój. W rogu klatka obok łańcuchami przykuta do ściany Olivata. Na czarnym tronie siedziała Sariel. Wokoło było mnóstwo przeróżnych, wymyślnych machin torturujących.
- To ci się nie uda! Nigdy nie będziesz miała mocy trzech! – krzyknęła Olivata.
Sariel wybuchła śmiechem.
- To ty nie będziesz miała mocy, a moje plany zostaną wkrótce zrealizowane.
To powiedziawszy Sariel skinęła różdżką i Olivata teleportowała się do klatki.
- Co się stało? Dziwnie się czuję.
- Bo nie masz mocy! Teraz ja mam twoją moc!
Sariel ze śmiechem wyszła z komnaty. Już nic więcej nie zobaczyli, bo kryształowa kula zrobiła się czarna i pękła.
* * *
- Skąd to się tutaj wzięło? – zapytała Avaler – kto mógł tu ją schować?
- Sugeruję, że to albo mój ojciec, albo Sariel – powiedział Talentueux.
-Daleko jeszcze do tego miasta? – zapytał nagle Karim.
- Około osiemdziesięciu pięciu dni drogi – odpowiedziała Herda, ale myślę, że dojdziemy szybciej. Kiedy mówiłam, że zajmie nam podróż około stu dni, to wliczałam też czas pobytu w Treavaux, a ten gwałtownie się zakończył, więc będziemy za około trzydzieści pięć dni.
- Ciekawe co teraz robi Totamon – zastanawiał się Talentueux.
- Słyszycie coś? – zapytała Avaler.
- Nie. Nic – odpowiedzieli.
- No właśnie – Avaler była wyraźnie zakłopotana – morze nie szumi, to znaczy że Hiveria dopłynęła już do Goroniel. Musimy się spieszyć, ale pieszo na pewno nie zdążymy.
- Że też wcześniej o tym nie pomyślałam! – krzyknął Talentueux. Zagwizdnął i po dłuższej chwili zza gór przyleciały cztery smoki – polecimy na nich. Będzie szybciej.
- No to w takim przypadku będziemy za pięć dni! – śmiała się Herda.
Liczę na szczere komentarze i oceny w skali od 1 do 10.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Sob 11:02, 01 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Więc tak. Pomysł całkiem niezły, ale tylko tych bohaterów, że myliłam się, kto jest dobry, a kto zły. Jest też kilka literówek i błędów stylistycznych. Doliczyłam się trzech błędów dotczących wyrazów. Np. nie ma takiego słowa "zalgły" Powinno być raczej "zalęgły" albo "opanowały". I nie "szyje na drutach" tylko "robi na drutach", albo "dzierga". Jest jeszcze jeden błąd, ale już nie pamiętam, jaki.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Thoron
Zagubiona Dusza
Dołączył: 15 Wrz 2009
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Nie 18:09, 02 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Zaraz przeczytam. Tylko proszę o nie używanie nazwy fantasTy tylko fantasy... Po pierwsze ładniej brzmi, a po drugie nie wiem czemu strasznie nie podoba mi się ta pierwsza nazwa )
|
|
Powrót do góry |
|
|
ROY
Zagubiona Dusza
Dołączył: 18 Lis 2008
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pią 14:20, 21 Maj 2010 Temat postu: |
|
|
Co do nazwy, to ta pierwsza też mi się nie podoba, ale trzymajmy się powszechnie przyjętych stereotypów.
Rozdział VI – 20 lat później
Zatrzymali się nad rzeką. Tu była ona mała i bystra. Na północy majaczyło czarne miasto.
- Nigdy nie dostaniemy się tam niezauważeni! – powiedział Karim.
- Nie bójcie się! Coś wymyślimy – ku zdumieniu wszystkich wypowiedział te słowa Totamon!
- Skąd się tu wziąłeś? – zapytał Talentueux – mam nadzieję, że masz jakieś peleryny niewidki czy coś.
- Nie widzicie mnie naprawdę. Przyniosłem wam peleryny, ale chciałbym wam opowiedzieć co dzieje się w Agalier. Otóż tak. W czasie uroczystości żałobnych usłyszeliśmy zawołanie bojowe Hiverii. Później dowiedziałem się, że była wtedy w Goroniel. Goronielczycy poddali się. Nie mieli co walczyć z tak silną armią, ale Hiveria maszerowała dalej, pod Agalier. Kiedy nasi wyruszyli Goroniel na odsiecz, to Sariel i Megir zaatakowali Agalier. Porwali Elenor, Sariel uzyskała moc trzech. Hiveria zamieniła wszystkich moich w kamienie. A mnie rozdzieliła na dwie osoby. A teraz widzicie tylko moje widmo. Cała nadzieja w was. Jeżeli nie uratujecie Elenor i Olivaty, to Lupidia zamknie się dla nas na zawsze. Teraz nie mamy zbyt wiele czasu na rozmowę. Opowiem wam wszystko jak odzyskam ciało – to powiedziawszy, wskazał im miejsce, gdzie leżą peleryny i zniknął.
* * *
20 lat później w krainie Hiverii na dalekim południu…
Około czternastoletni chłopak szedł ulicą. Miał faliste, blond włosy. Dziwnie się czuł wśród ludzi śmiertelnych. A był to Tot, czyli druga połowa Totamona, ta która zawierała osobowość, charakter i mądrość cesarza. Jednak nie wszystko potoczyło się tak jak chciała Hiveria. Albowiem Tot był bardzo mądry i w krótkim czasie zdobył sławę, uznanie i wysoką pozycję w Mieście Zimy. A Miasto Zimy było bardzo nowoczesne. Miało prąd, bieżącą wodę, gaz ziemny, kablówkę i co najważniejsze – ulice bez dziur. Tot mieszkał w pięknej willi z basenem, sauną i stajnią. Często zastanawiał jak powiodła się misja Talentueux. Wiedział tylko, że Elenor nie żyje. Tot był starszy niż ten świat, ale badania genetyczne dowiodły, że ma czternaście lat i prawo Hiverii nakazuje mu chodzić do szkoły. Bardzo go to bawi. Zawsze uczył się czarów i zaklęć, a tu uczy się matematyki, biologii, sztuki i historii, lecz sfałszowanej, ponieważ Hiveria zakazała uczyć przedmiotów, które źle o niej mówiły. Tot trwał i czekał na cud.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|