Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Nienna
Osobisty Strażnik Króla
Dołączył: 30 Kwi 2009
Posty: 1305
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 22:40, 14 Lis 2009 Temat postu: Wianek z liści dębu |
|
|
Opowiadanie dedykowane Dorianowi, w dniu urodzin. ;]
Czas akcji: przed wojną z Morgarathem.
„Wianek z liści dębu”
Królestwo Araluen ostatnimi czasy było bardzo zatłoczonym miejscem. W każdym zamku trwały niezwykłe przygotowania do najbardziej magicznej nocy w roku, kiedy to organizowano radosne tańce i śpiewy, rozpalano ogniska, szukano Kwiatu Paproci…
Główne uroczystości miały odbywać się w zamku Araluen, lecz niespodziewanie przeniesiono wszystko do warowni Redmont. Na zamek przybywali znakomici rycerze i piękne damy. W Święto Kupały miał odbyć się wielki turniej rycerski, więc nic dziwnego, że przyszli szermierze z zachwytem patrzyli na przybywających.
Dużo roboty mieli czeladnicy mistrza Cubba – musieli przygotować wyśmienity poczęstunek, a kucharz nie miał dla nich litości i co chwila jego drewniana chochla lądowała z głuchym pacnięciem na głowie jakiegoś nieszczęsnego kadeta.
W całym zamku panował radosny nastrój, a powietrze przeładowane było podniosłą atmosferą i zapachem kruchych ciasteczek.
Jednak poza warownią, w małej chatce nieco na uboczu, tuż przy lesie, młoda dusza świeżo upieczonego zwiadowcy o imieniu Will nie mogła doczekać się tego niesamowitego święta.
Chłopak pamiętał jak poprzedniego wieczoru przekonywał Halta, aby dał mu pełną swobodę na ten dzień. Kiedy w końcu udało mu się wyprosić ponurego zwiadowcę ten powiedział tylko:
- Dobrze, idź.
Jednak tego dnia Halt był w odmiennym nastroju. Oczy mu błyszczały, a na twarzy malował się wyraz satysfakcji. Will zerkał na niego podejrzliwie. Albo zwiadowca miał dobry humor, albo wpadł na jakiś złowieszczy pomysł…
- Halt? – odezwał się. – Idziesz na turniej?
Halt uniósł brew.
- Turniej? – zapytał. – A po co?
- No… - bąknął Will. – Żeby popatrzeć.
Zwiadowca machnął ręką.
- Idź sobie patrz – mruknął. – Ja mam co innego do zrobienia.
Will się nie zdziwił. Jego nauczyciel zawsze miał „coś do zrobienia”. On tymczasem zamierzał spędzić cały dzień w towarzystwie Alyss, Jenny, Horacego i Georga.
***
Wkoło panował gwar. Tłumy ludzi przewalały się przez niewielkie trybuny, zbudowane specjalnie na tą okazję. W szrankach już stały bojowe rumaki, a na ich grzbietach siedzieli najznamienitsi rycerze.
Will przeciskał się właśnie pomiędzy jakimś wysokim mężczyzna we fioletowym płaszczu, a piękną panią w długiej do ziemi, koronkowej sukni.
Młody zwiadowca był prawie niewidoczny, dzięki szarozielonemu płaszczowi, toteż jego przyjaciele nie zauważyli go od razu. Dopiero musiał do nich zamachać.
Pierwsza zauważyła go Jenny.
- Will, nareszcie! – przywitała go, a wtedy już zauważyli go George i Alyss.
- A gdzie Horace? – zapytał Will.
- W szrankach – sprostował George wskazując ręką barczystego młodzieńca, który właśnie rozmawiał z którymś z rycerzy.
Zwiadowca zbladł.
- Nie no, nie mówcie, że Horace będzie brał udział w turnieju! – zawołał.
Jednak Alyss poważnie pokiwała głową.
- Sir Rodney stwierdził, że musimy mieć jakiegoś reprezentanta.
Will zrozumiał. Horace zawsze potrafił dać sobie radę – nadawał się na rycerza.
- Kiedy turniej się zacznie? – zapytał chłopak.
- Lada chwila – odpowiedział mu George.
I czeladnik Szkoły Skrybów miał rację. Jakby na potwierdzenie jego słów po chwili rozległy się donośne dźwięki trąb, rycerze przestali rozmawiać, a przyjaciele usiedli na ławce ustawionej na trybunach i z napięciem oczekiwali, co nastąpi.
Pierwszy ruszył wojownik odziany w purpurę, na karym rumaku. Wszyscy mogli podziwiać cudnego konia i lśniącą zbroję, kiedy wjeżdżał na wyznaczoną pozycję.
Drugi wysunął się przed szereg rycerz, tym razem ubrany w granatowy płaszcz. Jego koń był śnieżnobiały.
- Dlaczego jest ich tylko trzech? – zapytał Will nie wiadomo kogo.
- To reprezentanci największych zamków z poszczególnych lenn – wyjaśnił George.
- Aha, rozumiem – rzekł Will. – Araluen, Carway, Norgate, no i Redmont?
- Tak, dokładnie tak – przytaknął skryba.
Po chwili zadźwięczał róg, a wojowie opuścili swoje kopie i ruszyli sobie naprzeciw.
Niedługo po tym można było usłyszeć głuche dudnienie kiedy kopia Purpurowego uderzyła w tarczę Granatowego, a Granatowego – w Purpurowego.
W chwilę później kary rumak odjechał bez pana na swym grzbiecie.
Zwyciężył Granatowy.
Teraz na wyznaczone miejsce wsunął się rycerz w zielonym płaszczu. Stanął naprzeciw niedawnego zwycięzcy i złowrogim gestem opuścił kopię.
Jego przeciwnik przyjął to ze stoickim spokojem – przynajmniej tak można było wnioskować z jego swobodnych ruchów, a to jeszcze bardziej rozzłościło zielonego.
- Patrz na niego – odezwał się George. – Chce onieśmielić przeciwnika swoją złością. Ciekawe, ciekawe…
Jednak Will nie zwracał na to uwagi. Interesowało go coś innego.
- Skąd jest ten w granatowym płaszczu? – zapytał.
- Z Araluenu – wyjaśnił George. – I powiem ci: niezły z niego rycerz.
- A ten drugi? – dopytywał się dalej zwiadowca.
- Ten w zielonym jest z Carway – cierpliwie tłumaczył czeladnik Mistrza Skrybów.
- Aha, rozumiem – powiedział Will. – A więc tamten w purpurowym jest z Norgate?
George skinął głową.
- Wiesz, dziwię się, że tak łatwo się poddał.
Ale teraz uczeń Halta już nic nie odpowiedział, bo oto obaj rycerze byli gotowi, róg znów się odezwał, a atmosfera na trybunach zrobiła się jeszcze bardziej napięta – to tu, to tam słychać było podniecone szepty, bądź skandowanie czyjegoś imienia.
Ruszyli.
W końcu starli się ze sobą, uderzając w swoje tarcze kopiami.
Zielony zachwiał się niebezpiecznie i przechylił do tyłu, jakby zaraz miał spaść, jednak ostatkiem sił podciągnął się jakoś w siodle i znów stał na pozycji, ziejąc wściekłością.
Granatowy był chyba trochę zawiedziony – liczył na to, że uda mu się pokonać przeciwnika za pierwszym razem, ten jednak cudem się wyratował.
Znów natarli na siebie i znów odezwało się głuche pacnięcie. Tym razem zielony spadł ze swojego ciemnego rumaka. Nie mógł uwierzyć w to co się stało. Chciał wygrać cały turniej, najwyraźniej.
Wściekły rycerz oddalił się w stronę stajni, prowadząc za sobą swojego konia.
Tymczasem Will, George, Alyss i Jenny wstrzymali oddech, bo oto do boju stanął Horace. Miał na sobie błękitny płaszcz, dosiadał beżowego rumaka.
Will gorączkowo rozmyślał. Fakt, Horace był wyśmienitym szermierzem, genialnie radził sobie z mieczem, ale co z kopią? Co będzie, kiedy przyjdzie mu walczyć atakując nową techniką?
Szybko okazało się, że jego obawy okazały się zbędne.
Granatowy w końcu trafił na godnego siebie, choć młodego przeciwnika.
Przy pierwszym starciu nikt nie ucierpiał, podobnie, jak przy drugim. Za trzecim razem sprawy zaczęły się komplikować – Granatowy trafił w ramię Horacego. Chłopak zawył z bólu, ale natychmiast wziął się w garść i zaszarżował na rycerza.
I wtedy stało się coś zadziwiającego – oboje spadli z koni, uderzając siebie nawzajem kopiami.
Will zamknął oczy, Alyss zbladła.
Wkrótce jednak wstał Granatowy, zaraz po nim Horace. Teraz miała nastąpić walka wręcz.
„Jak on będzie się osłaniał z roztrzaskanym ramieniem?!” – przeraził się Will, jednak młody uczeń Szkoły Rycerskiej dawał sobie radę.
Rycerze walczyli zaciekle, a na trybunach dało się słyszeć podniecone okrzyki.
Alyss bawiła się nerwowo skrajem sukni, Jenny zupełnie się zapominając zaczęła obgryzać paznokcie, George coraz intensywniej wpatrywał się w przebieg walki, a Will modlił się w duchu, żeby przyjacielowi nie stało się nic złego.
Horace sprawnie wywijał mieczem na lewo i prawo, głównie parując uderzenia przeciwnika – Granatowy był jednak bardziej doświadczony. Wkrótce szybko i sprawnie wytrącił miecz z ręki czeladnika.
Horace był już porządnie zmęczony. Na jego czole widać było kropelki potu, ciężko dyszał i bardzo bolało go ramię.
Granatowy widział w jakim jest stanie.
- Poddajesz się? – zapytał.
- T-tak – wydusił Horace przez zaciśnięte zęby, z niemałym trudem. Nie chciał dać za wygraną, ale musiał.
- Świetnie walczysz – pochwalił go Granatowy. – Byłeś moim najlepszym przeciwnikiem na tym turnieju. Będą z ciebie ludzie.
W chwilę potem zabrzmiały fanfary na cześć zwycięzcy.
***
- Totalna porażka!
Horace siedział właśnie razem z przyjaciółmi w gospodzie, z ręką na temblaku i naburmuszoną miną.
- Daj spokój, nie było tak źle! – próbowała go pocieszyć Jenny.
- Nie było tak źle?! – żachnął się rycerski czeladnik. – Powiedział: „będą z ciebie ludzie”! „Będą z ciebie ludzie”, a prawie mi rękę uciął! Co za wstyd… I to jeszcze przed sir Rodneyem! Co za wstyd… - dalej wylewał swe żale.
- Ale powiedział również, że byłeś jego najlepszym przeciwnikiem – przypomniał mu Will.
Horace zaczerwienił się.
- Tylko na tym turnieju. Tylko na tym – mruknął.
- Och, skończmy już ten temat! – wykrzyknęła Jenny. – Chodźmy lepiej nad rzekę, niedługo północ, będziemy mogły puścić swoje wianki! – mrugnęła do Alyss.
- A my będziemy je wyławiać po drugiej stronie – George przewrócił oczami. – Ale mi atrakcja!
- To stary świętojański zwyczaj, nie narzekaj…!
***
Na zewnątrz było chłodno. Dziwne, bo to przecież Noc Przesilenia Letniego… Z pozoru zwyczajna, jednak wokół czuło się wszechobecną magiczną atmosferę.
Will stał nad brzegiem rzeki razem z Horacym i Georgiem, czekając aż zza zakrętu wyłonią się pierwsze wianki.
Przyjaciele nie byli tam sami – oprócz nich zebrała się spora grupka innych Aralueńczyków, czekających na wianki, podobnie jak oni.
Inni udali się do lasu, szukać legendarnego Kwiatu Paproci lub na rozległe łąki, aby zebrać zioła, jeszcze inni rozpalili wielkie ogniska i śpiewali pieśni, czy też ballady.
Will zastanawiał się co też miał zrobić Halt i gdzie podziewa się jego mistrz, kiedy nadpłynęły pierwsze wianki.
Na brzegu zapanowało niemałe podniecenie – każdy chciał wyłowić wianek przeznaczony właśnie dla niego.
Teraz myśli młodego zwiadowcy zaprzątnięte były czymś innym, mianowicie: który wianek należy do Alyss?
Stał tak i czekał, aż rzuci mu się w oczy jakiś istotny szczegół. Aż w końcu go zauważył.
Płynął wolno, delikatnie niesiony przez spokojny nurt rzeki. Nie był upleciony z kwiatów – tworzyły go liście dębu.
Will bez namysłu schylił się i wyłowił z wody osobliwy wianek. On na pewno należał do Alyss.
***
- Gdzie teraz? – zapytała Jenny, kiedy dziewczęta już dołączyły do chłopców.
- Do lasu! – wykrzyknął uradowany Horace, który trzymał w rękach wianek Jenny.
- A po cóż byśmy mieli iść do lasu? – zdziwiła się Alyss.
- Zapewne po to, aby znaleźć Kwiat Paproci – wyjaśnił George. – Ech, legendy! Ja tam nie wierzę w te głupoty.
- Zawsze można spróbować… - rzekł Will i wszyscy ruszyli w stronę mrocznego boru.
***
Księżyc świecił jasno, jednak od czasu do czasu chował się za chmurami. W lesie mimo wszystko było ciemno.
Towarzysze przemykali między drzewami lub od kępki do kępki paproci, wypatrując przy tym czy między ich liśćmi nie skrywa się cudowny kwiat.
Will rozgarniał właśnie zielone liście jakiegoś paprotnika, gdy dostrzegł zarys postaci, a raczej wyczuł niedostrzegalny ruch…
Obrócił się natychmiast we właściwą stronę, ale nikogo nie zobaczył. I nagle poczuł niezmierną chęć podążenia w tamtym kierunku.
Przywołał do siebie przyjaciół i rzekł:
- Chodźmy tam.
- Coś zauważyłeś? – spytał George.
- Tak, ktoś tam był… - odpowiedział Will.
- To może chodźmy w inną stronę, skoro ten ktoś nas uprzedził? – zaproponowała Alyss.
Will jednak potrząsnął głową.
- Coś czuję, że powinniśmy pójść za nim.
- Więc chodźmy! – ochoczo przyklasnął Horace, któremu już poprawił się humor.
I poszli.
Kiedy tak szli Will zastanawiał się kto mógł być tą tajemniczą postacią.
Z czasem, jak się poruszali, drzewa rosły coraz rzadziej, aż w końcu towarzysze znaleźli się na niewielkiej polance leśnej. Na jej środku rosła kępa pięknych paproci, a w samym środku tkwił cudowny Kwiat. Otoczony był księżycowym światłem, kolor miał nieokreślony, a zapach tak wspaniały i delikatny, że nie sposób opisać go słowami. Był to bez wątpienia Kwiat Paproci.
Nikt nie mógł się powstrzymać od głębokiego westchnienia, nawet George.
- A jednak go znaleźliśmy – wyszeptała oczarowana Jenny i zaczęła iść w jego kierunku.
- Zaczekaj! – krzyknął zawsze przytomny Will. – To może być pułapka.
- Pułapka? Ach, pułapka, powiadasz? – w tym samym momencie odezwał się jakiś obcy, przeładowany słodyczą głos.
Jak łatwo się można było domyślić, nawet jeśli mogło się to okazać nieprawdopodobne i przerażające – głos ten należał do Kwiatu.
- K-kim jesteś? – wybełkotał niezręcznie Will.
- Kim ja jestem? – zdziwił się Kwiat. – Jestem, oczywiście, Kwiatem Paproci.
Przyjaciele nie wierzyli własnym oczom i uszom. Jak roślina mogła do nich mówić?
- Czego od nas chcesz? – zapytał George.
- Nie, to czego wy ode mnie chcecie? – wyjaśnił Kwiat. – Jak mniemam, szukaliście mnie. Tak, wszyscy mnie szukają akurat w tę jedną noc.
Paproć poruszyła się lekko, a towarzysze usłyszeli coś w rodzaju westchnienia.
- Wszyscy mnie szukają, a nikt nie może znaleźć. Sprzykrzyło mi się już takie życie, takie ciągłe tkwienie w lesie, krycie się… - ciągnęła paproć. – Zerwij mnie – rzekła do Willa niespodziewanie. – Zerwij mnie, a odmienię twoje życie na zawsze. Będziesz królem, będziesz mieszkał w wielkim pałacu, w którym będzie krzątała się służba, gotowa na każde twoje skinienie… Będziesz bogaty, niesamowicie bogaty… Tylko mnie zerwij! – ostatnie słowa zabrzmiały jak rozkaz.
Will stał tak z na wpół przymkniętymi oczami, rozważając każde słowo rośliny.
Widział siebie, odzianego w purpurę, ze złotym berłem w dłoni i złotej koronie na głowie, widział wszystkie luksusy swojego przyszłego życia…
A potem przed oczami stanął mu Halt i mała chatka w okolicy zamku Redmont – jego przeszłość, jakże inna od tego, co mogło go czekać.
- Zerwij… - nęcił Kwiat.
Will skrzywił się.
- Jestem zwiadowcą – rzekł stanowczo. – Nie chcę być królem. Ani nie chcę bogactwa. Wystarcza mi to, co mam, wybacz.
Teraz powinno stać się coś okropnego, chłopak czuł, że coś musi się stać. Światło księżycowe przestało otaczać paproć.
Ku jego zdumieniu zza zielonych liści wyłoniła się uśmiechnięta twarz Gilana.
- Gilan! – wykrzyknął całkiem osłupiały Will. – Co ty tu…? Jak…? Dlaczego…? – nie mógł dokończyć zdania.
Wysoki zwiadowca roześmiał się głośno.
- No, Willu, już myślałem, że się nabierzesz! – powiedział.
- Ale… Na co?! – udało mu się wykrztusić.
- No, na ten numer ze sztucznym Kwiatem Paproci – zachichotał Gilan.
Will nadal nie zdołał zrozumieć o co tu chodzi. Stał tak, z otwartymi ustami i wpatrywał się to w Gilana, to w Kwiat.
W końcu zza któregoś drzewa wysunął się Halt.
- Halt! – wrzasnął już całkiem zdezorientowany chłopak. – Halt, możesz mi wyjaśnić co tu się właściwie stało?!
- Na twarzy ponurego zwiadowcy pojawił się cień uśmiechu.
- Jak to co? – zdziwił się. – Zrobiliśmy ci z Gilanem mały trening.
- Trening?! – wykrztusił Will. – TO miał być trening?!
- Ależ oczywiście – sprostował Halt. – Okazałeś się godny zwiadowczego fachu. Gdybyś przyjął propozycję Kwiatu, straciłbym do ciebie zaufanie.
Willowi zakręciło się w głowie – on czasem naprawdę nie rozumiał swojego mistrza!
***KONIEC***
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Ellenai
Moderator
Dołączył: 04 Gru 2006
Posty: 2986
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Nie 11:53, 15 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Cudowna historia. Jakby napisał ją Flanaghan... gdyby nie jedno małe "ale".
Szukanie Kwaitu Paroci i puszczanie wianków oraz określenie "Noc Kupały" to słowiański zwyczaj, nie celtycki, a skoro Araulen to Anglia, to tam by na pewno tego nie było. Tam chyba w ogóle nie obchodzono Sobótki.
Aha i nie mówi się o maści konia - beżowy. Już raczej bułany.
To wszystko. No, prawie. Zapomiałaś o kilku przecinkach, ale to nie ma wielkiego znaczenia.
Ogólnie- wspaniałe!!!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Agcia
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 28 Paź 2009
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Ker Paravel
|
Wysłany: Pon 15:20, 16 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
No coż Justyna chyba za mnie wszystko napisała. Tekst przepiękny, bardzo mi się podobał
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nienna
Osobisty Strażnik Króla
Dołączył: 30 Kwi 2009
Posty: 1305
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 15:22, 16 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Dziękuję bardzo za komentarze. ;]
Ostatnio zmieniony przez Nienna dnia Pon 15:22, 16 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos
Administrator
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii
|
Wysłany: Pon 17:43, 16 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Styl wspaniały, co do treści, to nie mogę się wypowiedzieć, bo nie czytałem Zwiadowców. A ten Morgarath jakoś za bardzo kojarzy się z Morgothem...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cleopatera
Obywatel Narnii
Dołączył: 09 Wrz 2008
Posty: 371
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 3/4 Skąd: z narnii
|
Wysłany: Śro 7:49, 18 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Wspaniale opowiadanie;) masz talent dziewczyno i przyjaciółko;)
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|