Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Atra
Władca Archenlandii
Dołączył: 02 Sty 2006
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Szafa pełna wampyrów
|
Wysłany: Czw 8:12, 09 Mar 2006 Temat postu: "Anrtapoe" |
|
|
Mam zaszczyt przedstawić sznownej publice pierwszą część nowego opowidania. Część druga jest dopiero na początku i może trochę potrwać zanim skończę więc postanowiłam wklejać po jedne. Najprawdopodobniej będą trzy, ale nigdy nic nie wiadomo. Miłej lektury
Anrtapoe
Część 1 – Amulet
Jasne promienie wczesnojesiennego słońca wpadły przez szybę oświetlając pokuj. Leżąca na wąskim łóżku postać, mrucząc coś niewyraźnie, przekręciła się na drugi bok i zsunęła się na podłogę, razem z prześcieradłem. Zabrzmiały ciche klątwy, kiedy osoba próbowała wyplątać się z płótna. W końcu rzuciła skłębione prześcieradło na materac i usiadła na dywanie odgarniając włosy z oczu.
Z drugiej części domu dobiegł jakiś odgłos. Alshey Dest poderwała się na nogi i chaotycznie zaczęła szukać ubrania.
- Oby jeszcze nie wstali… oby nie wstali – powtarzała sobie wkładając spódnicę.
Odczekała aż na korytarzu ucichną kroki służącej, zawiesiła na szyi ciężki wisiorek, wzięła buty i cicho wyszła z pokoju. Skradała się korytarzem nie czyniąc więcej hałasu niż kot. Ale nie dość cicho.
- A dokąd to się wybierasz, moja panno? – rozległ się głos i matka wyszła z sypialni z szelestem wykrochmalonych spódnic.
- Do miasta. Umówiłam się z przyjaciółką - powiedziała szybko Alshey.
- Nie jadłaś jeszcze śniadania.
- Nie jestem głodna.
- A dlaczego się tak skradasz? – matka spojrzała na nią podejrzliwie.
- Nie chciałam was budzić.
- Nic wczoraj nie mówiłaś…
- Zapomniałam. To taka nieistotna sprawa, że…
- Kiedy zamierzasz…
- Wrócę przed obiadem. I nie będę rozmawiać z nieznajomymi.
- Na wszystko masz gotową odpowiedź?
- Czy jeśli powiem, że tak będę bezczelna? – Alshey uśmiechnęła się słodko.
- Co ja z tobą mam – westchnęła matka. – Przecież to nie uchodzi, żeby młoda panienka… dobrze idź już.
Alshey wybiegła z domu, w biegu wkładając trzewiki. Popędziła ulicą z włosami powiewającymi za nią jak czarny ogon komety.
Rynek był pełen ludzi. Sprzedawcy z kilku straganów przekrzykiwali się nawzajem, zachwalając swój towar. Jedna przekupka chciała wcisnąć dziewczynie korale, druga lusterko. Alshey przepchnęła się na trochę mniej zatłoczony fragment placu i rozejrzała się w poszukiwaniu oczekującej jej osoby, bynajmniej nie przyjaciółki.
Stał nieco na uboczy, trzymając za uzdę pięknego gniadego konia, ubrany w długi płaszcz podróżny i skórzane buty z ostrogami.
Alshey przecisnęła się przez grupkę rozgadanej młodzieży. Rozejrzała się czy nie patrzy nikt, kto nie powinien i rzuciła mu się na szyję.
- Keis – szepnęła i przestraszyła się drżenia swojego głosu.
- Siostrzyczko – odszepnął. – Jak cudownie cię znowu widzieć.
Odsunął ją od siebie i przyjrzał jej się uważnie.
- Strasznie urosłaś, maleńka – uśmiechnął się i zaraz spoważniał. – Chodź.
Poprowadził ją w zacieniony zaułek.
- Masz?
Skinęła głową.
- Przepraszam. Nie powinien był narażać cię na takie niebezpieczeństwo, ale nie miałem innego wyboru.
- Nie widzę żadnego niebezpieczeństwa w przechowaniu jednego starego wisiorka – Alshey wzruszyła ramionami.
- Więc chyba masz szczęście – Keis westchnął cicho. – Jak się czuje matka?
- Jak zawsze doskonale. Oddać ci to? – Alshey sięgnęła do zapięcia wisiorka.
- Nie. Zmiana planów – wcisnął jej w rękę kawałek papieru. – Wracaj do domu.
- Dlaczego…
- Kocham cię siostrzyczko. Wracaj.
- Dlaczego…
- Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy.
- Dla…
- Nie znasz innych słów? – uścisnął ją mocno. – Idź. I uważaj na siebie.
- Co mam z tym zrobić? – zapytała.
- Kartka – szepnął bardzo cicho i odepchnął ją. – No już. Idź!
Kiwnęła głową, czując jak wilgotnieją jej oczy i szybko odbiegła.
Wpadła do domu jeszcze szybciej niż wyszła i rzucając w przestrzeń krótkie „Wróciłam!” zamknęła się w pokoju.
Drżącymi palcami rozłożyła zwitek papieru i przeczytała słowa nakreślone ręką brata.
Dzisiaj, dziewiąta wieczorem, „Pod podkową”. Uważaj na siebie, maleńka.
;-;
Kiedy Alshey przechodziła przez izbę w gospodzie wiele par oczu patrzyło na nią uważnie. Starała się nie zwracać na to uwagi. Jakiś człowiek leżący pod stołem brudnymi palcami chwycił skraj jej płaszcza. Wyrwała mu go i podeszła do baru. Gospodarz spojrzał na nią ciekawie i dyskretnym gestem wskazał jej wąski korytarz wiodący na zaplecze. W milczeniu skinęła głową i skierowała się w tamtym kierunku. Stanęła w cieniu i rozejrzała się.
- Alshey Dest? – zapytał nieznajomy głos tuż nad jej uchem.
- T… nie!
- Ach, tak? – okryta miękką skórzaną rękawicą dłoń zatkała jej usta i ktoś szarpnął ją do tyłu.
Myśli Alshey natychmiast pomknęły do sztyletu wiszącego u pasa, ale nieznajomy chyba to przewidział, bo złapał ją za prawy nadgarstek. Nie zważając na to, że się szarpała zaczął ciągnąć ją w kierunku drzwi na końcu korytarza.
Od jednego ze stolików, jedynego widocznego z korytarza, wstało trzech elegancko ubranych ludzi i podeszło do nich.
- Chyba pomyliłeś dziewczyny – odezwał się jeden z nich. – Ta jest nasza.
Alshey pomyślała, że jeśli już ma zostać porwana to na pewno nie przez tego typa i przestała się szarpać.
- Nie sadzę. Do widzenia panom.
- W razie jakbyś nie zauważył, to nas jest trzech, a ty jeden.
Alshey na moment opuścił strach. Była po prostu zła. Kłócili się o nią jak dzieci o zabawkę i nawet nie chcieli wiedzieć, co ona o tym myśli. Zdrowy rozsądek powtarzał jej, że porywacze zazwyczaj nie pytają ofiary o zdanie, ale zignorowała go z pełna premedytacją.
- Zauważyłem. I proszę nie zwracać się do mnie na „ty”.
Mężczyźni zaśmiali się. Ten trzymający Alshey skorzystał z tego, że dziewczyna już się nie wyrywała i puścił jej rękę sięgając do kieszeni. Wyjął niewielką szklaną kulkę i zacisnął na niej palce.
- Niech się panowie stąd wyniosą, dla własnego dobra. Dziewczyny nie oddam. Do widzenia.
- Jeśli tak bardzo chcesz to możesz ją sobie zatrzymać. My chcemy tylko amulet.
- Nie interesuje mnie, czego panowie chcą – powiedział spokojnie i rzucił im kulkę pod nogi. Strzeliły zielone iskry i korytarz zasnuł gęsty, gryzący w oczy dym. Alshey została pociągnięta w bok i nagle znalazła się w jakimś pomieszczeniu, ciemnym i ciasnym. Porywacz przycisnął ją do ściany, ciągle zatykając jej usta dłonią. W mroku widziała tylko błysk jego szarych oczu.
Kiedy na korytarzu ucichły krzyki i kroki pociągnął ją z powrotem na zewnątrz. Wyjął z kieszeni drugą kulkę, taką samą jak poprzednio tylko większą i wychylając się zza rogu rzucił ją środek izby, pomiędzy zdezorientowanych zamieszaniem ludzi. Efekt był taki sam jak poprzednio – iskry i dym.
- Jeżeli będziesz krzyczeć lub w inny sposób zwrócisz na siebie uwagę to uciszę cię w jakiś bolesny sposób – powiedział porywacz obojętnie.
Alshey skinęła głową. I tak miała zbyt ściśnięte gardło by wydobyć z siebie głos.
Trzymając ją za ramie ruszył szybko przez zadymioną salę, przeciskając się miedzy spanikowanymi gośćmi.
Wysoki szatyn. Tylko tyle Alshey zdołała zobaczyć.
Odetchnęła głęboko, kiedy wydostali się na zewnątrz.
- Już mogę krzyczeć? – zapytała cicho.
Uciszył ją jednym ostrym spojrzeniem i głośno zagwizdał. Z zza rogu wyjechały dwa konie. Na jednym siedział jakiś mężczyzna w kapturze i trzymał uzdę drugiego.
- Czyś ty oszalał, Erez? – warknął podjeżdżając do nich. – I po co żeś ją…
- Mamy towarzystwo – przerwał nazwany Erezem. –Wsiadaj – rzucił do Alshey.
- Nie zamierzam!
- A wolisz żebym przywiązał cię do siodła i wlókł za koniem?
- Nie warz się! Mój ojciec…
- Twój ojciec, jaśnie pan Dest, nie ma na mnie żadnego wpływu. Pewnie i tak w ogóle nie wie, że gdzieś wychodziłaś, co?
Alshey prychnęła z oburzeniem, ale posłusznie wsiadła na konia. Erez zaklął, kiedy z gospody zaczęli wysypywać się ludzie i wskoczył za nią.
- Jeżeli to miała być dyskrecja – powiedział mężczyzna w kapturze. – To gratuluję, kompanie. Szczerze gratuluje.
- Zamknij się, Setir! – Erez wpił uzbrojone w ostrogi pięty w boki wierzchowca, który momentalnie pognał w kierunku lasu.
Ale nie w stronę głównego traktu, tylko na ukryty i rzadko uczęszczany Pajęczy Szlak.
Alshey zaklęła w duchu, wiedząc, że wpakowała się w niezłe kłopoty. Przez jeden głupi wisiorek.
;-;
Konie zatrzymały się na niewielkiej polance. Chociaż nie… trudno było nazwać polanką, ten kawałek wolnej przestrzeni między drzewami i skałkami. Erez zeskoczył ze zmęczonego konia i pomógł zsiąść Alshey. Dziewczyna obrzuciła go wściekłym spojrzeniem i usiadła na płaskim kamieniu, przyciskając dłonie do skroni. Minęła złość, wrócił strach. Porywacze zajęli się rozmową.
- To było piękne po prostu – stwierdził jadowicie Setir. – Genialne wręcz. Miało być dyskretnie. Miało być po cichu. Zabrać amulet i zniknąć, tak? Tak powiedziałeś.
- Tak powiedziałem. Ale nie wiedziałem, że zjawi się konkurencja. Nie powiesz chyba, że ty wiedziałeś?
- Nie wiedziałem. Bo nie powinno ich tu być. Tak szybko…
- To był idiotyzm z naszej strony. Trzeba było to wziąć pod uwagę – Erez zaczął przechadzać się tam i z powrotem. – Przecież Szary mówił, że mogą nas gonić… Mówił o tym, do cholery!
- A ty się tym nie przejąłeś. Jak zwykle zresztą. Nie obchodzi cię to się do ciebie mówi. Rzucasz tymi swoimi kulkami, chociaż doskonale wiesz, że tak nie można. Porywasz siostry „niepewnych”…
- Po pierwsze: ona jest tylko jedna, na szczęście, więc nie mów o niej w liczbie mnogiej. Po drugie: Szary nie jest żadnym niepewnym, tylko zwyczajną wiarołomną szują, złodziejem…
Alshey uniosła głowę i zaczęła wodzić za nim niebieskozielonymi, płonącymi złością oczami.
Erez zignorował ją i ciągnął dalej:
- Przecież nie chciałem jej porywać, ale nie miałem ani czasu, ani warunków, że zabrać jej ten przeklęty amulet i uznałem, że lepiej nie zostawiać jej na pastwę zbirów kapłana.
- Chwileczkę – odezwała się nagle Alshey, wpadłszy na pewien pomysł. – Ja nie mam żadnego amuletu!
- Co znaczy: nie masz? – zapytał Setir.
- Nie mam!
Erez zmrużył oczy i podszedł do niej powoli.
- Kłamiesz – stwierdził spokojnie. – Masz go.
Alshey zaprzeczyła gwałtownie, zrywając się na nogi.
- Na pewno kłamiesz – uśmiechnął się krzywo. – Boisz się.
- Nie prawda!
- Strach cię paraliżuje. Nie musiałem nawet zabierać ci sztyletu…, chociaż najwyższa pora to zrobić – odpiął jej broń od paska. – Nawet zbytnio się nie opierałaś. Trzęsiesz się – cofnęła się i odwróciła wzrok, kiedy dotknął jej ramienia.
- I co, będziesz mi wmawiać, że się nie boisz? – mocno chwycił ją za podbródek unosząc jej głowę. – Twoje piękne oczęta cię zdradzają. Więc nie kłam, bo ci nie wychodzi.
Puścił ją, odwrócił się i odszedł.
- Niech cię szlag! – powiedziała prawie spokojnie z powrotem siadając.
- I nawzajem. Co robimy?
- Z czym? – zapytał Setir szukając czegoś po kieszeniach.
- Z nią! Nie odwieziemy jej z powrotem, nie ma szans. Najłatwiej by było po prostu ją zostawić, wrócić do jakiejś rzeki, poderznąć gardło…
- Ja nie chce! – krzyknęła Alshey. – Protestuje! Nie życzę sobie…
- Ale to… nieetyczne – dokończył i spojrzał na nią. – Nie pytałem cię o zdanie, więc siedź cicho! Zaczynasz mi działać na nerwy.
- Jakbyś mnie nie porwał to być teraz nie miał kłopotu!
- Przestań mi przerywać, bo naprawdę ci coś zrobię – Erez westchnął ciężko, dając Alshey do zrozumienia jak trudno z nią wytrzymać. – Targać ją ze sobą będzie trochę kłopotliwe, ale co mamy zrobić…
- Zwłaszcza, że będą nas ścigać – dodał Setir.
- Z tym to akurat nie będzie większego problemu. Nie znają tych okolic, a poza tym nasi magowie nałożyli na Pajęczy Szlak tyle zaklęć, że wystarczyłoby żeby ukryć pół armii.
Alshey zaklęła w sposób, który z pewnością nie przystoi damie.
- Masz rację kochana, nikt cię nie znajdzie. Nie masz szansy na ratunek – Erez uśmiechnął się krzywo. – Ale to ma też swoje dobre strony. Chyba jesteśmy lepsi niż tamte zbiry z gospody, nie uważasz?
- Nie byłabym taka pewna – mruknęła cierpko.
- Przecież do tej pory nawet cię nie tknąłem. Nawet nie związałem. Myślisz, że oni byli by tacy delikatni?
- Myślę, że mam cię dość! – warknęła.
- Jak ty masz mnie dość to, co ja mam powiedzieć? – odciął się. – Jak dorwę Szarego to…
- Znowu złamiesz mu nos? – zapytał domyślnie Setir.
- A żebyś wiedział!
- Czy „Szary” to mój brat? – zapytała Alshey.
- Tak.
- To możesz złamać mu coś jeszcze za to, że naraził mnie na twoje towarzystwo.
- Oszaleje przy was – powiedział Setir. – A przy okazji to może byś oddała amulet, co?
- Nie!
- Czemu? Przecież i tak nie sprawi ci to różnicy.
- Sprawi mi to różnicę. A zresztą… Dobra, oddam go, ale pod jednym warunkiem.
- Do licha, jeszcze będzie stawiać jakieś warunki! – jęknął Erez. – Czego sobie jaśnie panienka życzy?
- Życzę sobie – odpowiedziała, nie zwracając uwagi na jego kpiący ton. – Żebyście mi powiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi. Użyliście określenia „nasi magowie”. Kim wy jesteście? Czemu wszyscy są jak zwariowani na punkcie tego głupiego wisiorka? Co was łączy z moim bratem? Bo zdążyłam zauważyć, że raczej nie jesteście dobrymi przyjaciółmi. I co się z nim w ogóle stało? I…
- Dobra, powoli! Nie wszystko naraz! Siadaj i słuchaj po cichu. Jesteśmy… no cóż… buntownikami, tak to chyba można określić. Sporo wśród nas osób o dość wątpliwej moralności, ale cóż, takie życie. Dowództwo myślało o tym by utworzyć własne państwo, ale to raczej nie możliwe…
- Hej, Setir, przyhamuj! Może by tak ostrożniej trochę, co? Nie musisz chyba mówić jej od razu wszystkiego!
- Chce żeby miała ogólne pojecie. W końcu jedzie z nami. Twój brat... hm, takich jak on nazywamy niepewnymi. Wiedzą o nas, nie są ani z nami, ani przeciwko nam. Czasami wykonują dla nas jakieś roboty, ale za pieniądze. Nie musimy ich lubić, ale nie powinniśmy się im narażać. Pewnie dla tego Erez jeszcze ci nic nie zrobił. A teraz o amulecie. Właściwie to on sam nie jest ważny, tylko… ale o tym za chwilę. Amulet na początku znajdował na zamku Mertel. Jeden z nas włamał się tam i go ukradł.
- Ja go ukradłem, Setir, jakbyś w razie zapomniał – wtrącił znowu Erez. – Bo tobie się nie chciało, bałeś się.
- Tak, wiem! Bez przerwy mi o tym przypominasz! – Setir przewrócił oczami. – Szary dowiedział się o tym i stwierdził, że tak być nie powinno, więc z kolei ukradł go nam. I wysłał na przechowanie tobie. Mądrze zrobił, bo dwa dni później kilku z nas przeszukiwało jego mieszkanie. Oczywiście nic nie znaleźli. Erez był naprawdę wściekły i pobił Szarego, a ten zerwał z nami kontakt. Aż do dzisiaj, kiedy przesłał nam wiadomość gdzie jest amulet, że zjawiła się konkurencja i że mamy ich wyprzedzić, żeby nie dostali amuletu i nie zrobili ci krzywdy. Co się z nim stało nie wiemy.
- No, dobra, ale co z tym amuletem? Co w nim jest takiego?
- Wiadomość. Mapa do…czegoś. Właściwie nie jesteśmy pewni, do czego. Ale to ważne.
- Przecież tam nie ma żadnej mapy. Przyglądałam mu się tyle razy i… - Alshey urwała i zdjęła wisiorek.
Powoli obracała go w palcach i oglądała go uważnie. Nie było w nim nic niezwykłego. Nic. Chociaż… na brzegu miał długą, prostą rysę. Dziewczyna wbiła w nią paznokcie i dwie części amuletu automatycznie odsunęły się od siebie na małych zawiasach z cichym zgrzytem. W środku leżał starannie poskładany kawałek papieru.
C.D.N.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Amos
Administrator
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii
|
Wysłany: Czw 13:36, 09 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Mam nadzieję, że niedługo będziemy czekać na dalszy ciąg opowieści.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Illuminari
Obywatel Narnii
Dołączył: 08 Sty 2006
Posty: 283
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: I came from hell.
|
Wysłany: Czw 17:00, 09 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Opowiadanie ciekawe, miło się je czyta. Życzę powowdzenia w pisaniu Atro i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Neini
Pasowany na Rycerza
Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 748
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: En'shine
|
Wysłany: Wto 17:34, 14 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Ja chyba nie wytrzymam do napisania innych części- tak mnie to wciągnęło!!!
Od razu widać że masz talent. Mam nadzieje że kolejne części będą równie świetne.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Atra
Władca Archenlandii
Dołączył: 02 Sty 2006
Posty: 3948
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Szafa pełna wampyrów
|
Wysłany: Pon 9:24, 10 Kwi 2006 Temat postu: |
|
|
Mam zaszczyt i przyjemność przedstawić drugą część mojego dziełka. Na część trzecią będziecie musieli troszkę poczekać. Wszelkie komętarze i uwagi (tak, pochwały również, cudownie by było) są mile widziane. Mam szcerą nadzięję że wzbudzi zachyt szanownej publiki... Dobra! Kończę już ględzić. Życzę miłej lektury i pozdrawiam - Atra
Anrtapoe
Część 2 – Sny, wizje, wspomnienia
Alshey drżącymi palcami rozłożyła papier i przyjrzała mu się uważnie. Pokrywały go notatki w różnych dziwnych alfabetach, jakieś symbole, cyfry i schematyczny rysunek oka. I jedno słowo które umiała odczytać, ale którego znaczenia nie znała. Dziwnie jej bliskie i niepokojące. Antrapoe. Poczuła że robi jej się słabo. Wiadomość wysunęła się z jej dłoni i powoli opadła na trawę. Erez podniósł ją, obejrzał, parsknął i podał Setirowi. Spod kaptura posypały się przekleństwa w kilku językach, w zupełnie nielogicznej kombinacji.
- Nie spodziewałbym się tego po tobie – stwierdził obojętnie Erez. – Ty zawsze taki opanowany, spokojny, a teraz…
- Ile z tego zrozumiałeś? – warknął Setir.
- Mniej więcej połowę.
- To o gniewie umarłych i pierwotnym mroku też?
- Nie… A niech to szlag! Co to jest?
- Klucz, ostrzeżenie – jęknęła Alshey walcząc z potwornym bólem głowy, który dopadł ją nagle, po przeczytaniu wiadomości.
- Co ci jest? – zapytał podejrzliwie Setir, patrząc na dziewczynę która była tak blada że niemal przeźroczysta i patrzyła przed siebie zamglonym, nieprzytomnym wzrokiem.
- Tarcza i miecz, umarłych gniew
Strzegą tajemnicy tej…
… Kemair, falre tale. Antrapoe!
Saliss gohtir assh!
Setir ponownie zaklął, przyklęknął naprzeciwko niej i zrzucił kaptur. Gdyby Alshey w tym momencie dostrzegała co się wokół niej dzieje, byłaby z pewnością lekko zaskoczona widząc całkiem białe włosy, przenikliwe, ciemne, oczy i drobną, siwoniebieską łuskę, pokrywającą część jego lewego policzka. Ale nie dostrzegała. Wyszeptała jeszcze kilka tajemniczych, pradawnych słów, zamknęła oczy, westchnęła i osunęła się na ziemię. Setir złapał ją i delikatnie położył na trawie. Erez, do tej pory stojący bez ruchu, wzdrygnął się, podszedł i klęknął naprzeciwko niego. Położył dłoń na czole Alshey, a potem ujął ją za rękę.
- Jaka ona zimna – powiedział cicho chwytając jej nadgarstek. – A pulsu prawie nie czuć.
- Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej – mruknął Setir.
- A więc, panie specjalisto, co to było?
- Przypominało opętanie. Albo nagły przebłysk cudzej osobowości…
- Cudzej osobowości?
- Osobowości, myśli, wspomnień, wiedzy, uczuć… wszystko jedno. Ale to nie należało do niej… Więc możemy przypuszczać że albo nawiedził ją jakiś duch, albo… Albo poprzednie wcielenie panny Dest miało sporo wspólnego z tym co się tutaj dzieje…
- Sijre! Sijre dyerlo hmir!!! – zaklął wściekle i wyjątkowo niecenzuralnie Erez.
Setir uśmiechnął się krzywo, bez wesołości.
- Nie mogłeś tego lepiej podsumować.
;-;
Kiedy Alshey obudziła się niecałą godzinę później nie była zaskoczona że leży na ziemi w lesie, przykryta cudzym płaszczem, a nad nią, na ciemnym niebie, wisi księżyc. Powoli usiadła i odkaszlnęła, by zwrócić na siebie uwagę Ereza, który siedział bez ruchu patrząc w niebo i dygotał lekko, bo oddał jej swoje okrycie. Drgnął i spojrzał na nią uważnie.
- Jak się czujesz?
- Dziwnie. Dziękuję za płaszcz.
Nie pytała co się stało. Pamiętała. Aż za dobrze.
- Gdzie Setir?
- Chciał się przejść.
- Aha – Alshey sprawdziła czy ma amulet na szyi.
Miała. Zdjęła go i otworzyła, ale karteczki w nim nie było.
Erez wyciągnął ją z kieszeni, pokazał jej i schował z powrotem.
- Wolałbym żebyś na razie tego nie dotykała. Nie wiadomo czy znowu… tak zareagujesz…
- Ale dlaczego? Dlaczego to się stało?
- Myślę, że lepiej będzie jeśli zapytasz o to Setira.
- A kiedy on wróci?
- Już wróciłem – Setir wyłonił się z cienia i szybko założy kaptur widząc że Alshey jest już przytomna.
- Nie musisz tego robić – powiedziała Alshey – Pamiętam.
Setir zawahał się na moment, ale zdjął kaptur. Światło księżyca odbiło się w niebieskawej łusce.
- A teraz… - Alshey podciągnęła kolana pod brodę i szczelniej owinęła się płaszczem Ereza - …Chciałabym się do wiedzieć co się ze mną stało.
;-;
- Co?
- N – n – no bo… nie spodziewaliśmy się… wybacz, panie, ale… ale, ale… nie wiedzieliśmy… nie przewidzieliśm – m – my, nie…
- CO TO MA ZNACZYĆ!?! – wrzasnął kapłan Fearlin, trzęsąc się z gniewu. Zaraz jednak opanował się i zaczął spokojniej:
- Wytłumacz mi to jeszcze raz Jesterze, bo wybacz ale nie rozumiem. Przecież to było łatwe, jak zabicie karalucha. Wystarczyło zabrać jeden mały, zupełnie bezpieczny amulet słabej dziewczynie. No i?
- Tak, panie – Jester ukłonił się głęboko – a-ale… ten buntownik…
- I znowu nie rozumiem. Było was trzech. A on tylko jeden. Więc?
- Tak, ale ten smarkacz znał jakieś… czarcie sztuczki…
- Czarcie sztuczki! – prychnął kapłan i splótł chude dłonie – Nawet jeśli, to powinien być martwy zanim zdążyłby je wykorzystać. Wiesz, Jesterze, zaczynam wątpić w twoje umiejętności.
- Ależ, panie…
- I jeszcze się ze mną kłócisz?
- Nie panie, ale twój gniew, nie jest chyba uzasadniony. No bo przecież… to tylko stary, praktycznie bezużyteczny amulet, więc dlaczego? A poza tym… przebacz mi ale myślę, że nie powinien zajmować się tymi wszystkimi… diabelstwami. Przecież jesteś kapłanem…
- Milcz, durniu!
- A-aa -ależ, panie…
- MILCZ! Milcz powiadam! To są sprawy wyższe, a ty ich nie rozumiesz – kapłan wygładził swoją długą, purpurową szatę i uśmiechnął się zimnym, upiornym uśmiechem – Nie sprawdziliście się. Zatem zwalniam twoich ludzi. Ciebie też bym zwolnił, ale nie zrobi to większej różnicy…
Poznaczona bliznami i śladami po ospie twarz Jestera nabrała barwy białozielonej.
- Methesto! Chodź no tutaj! – zawołał Fearlin miłym, słodkim głosem, wyjątkowo nieadekwatnym do jego oczu. Niebieskich jak lód i równie zimnych.
Methesto wślizgnął się do środka niemalże bezszelestnie. Był dość wysokim i bardzo szczupłym mężczyzną zawsze ubranym na czarno. Spod jego głębokiego kaptura błyszczały lekko skośne, kocio zielone oczy.
- Pan mnie wołał? – zapytał cichym, aksamitnym głosem kłaniając się nisko.
- Owszem. Tego obywatela należy wysłać w daleką podróż – kapłan wskazał Jestera. – Bardzo daleką podróż.
Zielone oczy zalśniły i Methesto zbliżył się do swojej ofiary kilkoma szybkimi susami. Jester, chcąc się bronić, dobył ciężkiego, wyszczerbionego w wielu miejscach miecza. Zamachnął się, ale przeciwnik zwinnie odskoczył i nagle znalazł się za nim, ze sztyletem w dłoni. Zanim Jester zorientował się co się dzieje zimny metal wbił się w podstawę jego czaszki i brutalnie przerwał jego ziemską egzystencję.
- Dziękuje, możesz odejść – kapłan spojrzał na szkarłatną plamę na swojej lśniącej posadzce i skrzywił się z niesmakiem. – I przyślij kogoś żeby tu posprzątał.
Methesto starannie wytarł sztylet o kaftan ofiary, ukłonił się i odszedł.
Fearlin wyszedł na balkon i zacisnął dłonie na kamiennej, rzeźbionej poręczy. Nie lubił zabijania. Było dla niego bezsensowne i okrutne. I absolutnie nieludzkie. Ale doskonale wiedział że nie może pozostawić przy życiu dobrze poinformowanego ale nieszczególnie bystrego byłego pracownika, który może, z zemsty lub przez gadatliwość, zdradzić jego plany. A jego plany zdecydowanie nie mogły zostać zdradzone.
Łysa czaszka kapłana lśniła w świetle księżyca, jego wzrok błądził po dachach domów położonych poniżej. Pogrążył się we wspomnieniach, z których wyrwał go po chwili hałas z głębi domu. Powoli odwrócił się i jego wzrok spoczął na zawieszonym na ścianie portrecie smukłej, czarnowłosej kobiety z ciężkim wisiorkiem na szyi. Światło wielu świec płonących w pokoju nadawało obrazowi wrażenie niepokojącej żywotności. Niebieskozielone oczy kobiety zdawały się patrzyć prosto na niego.
- To wszystko dla ciebie, Sanja – szepnął kapłan – To dla ciebie.
Jej oczy wydały mu się nagle nieskończenie smutne i Fearlin musiał odwrócić wzrok.
Jester leżał na podłodze, pod portretem, w kałuży własnej krwi, jak ofiara złożona zmarłej kobiecie.
;-;
- Cudza osobowość? – Alshey przyjęła diagnozę Setira nad wyraz spokojnie. – Interesujące.
- Możesz być opętana. Nie przeszkadza ci to?
- Spokojne życie mnie nudzi.
- Widzisz Set? – Erez uśmiechnął się złośliwie. – Mówiłem że to wariatka.
- Oboje jesteście stuknięci – stwierdził Setir. – Zastanawiam się czy od was nie uciec.
- Też was kocham – rzuciła ironicznie Alshey wyciągając się w trawie.
;-;
…wieże wysokie posępne wieże… błyskawice oświetlające ich dziurawe dachy. noc, czarne chmury… kłębią się… nisko… błyskawice oświetlają posępne wieże posępne wysokie mroczne. deszcz, ulewa… woda spływa brukowaną ulicą… spływa… miesza się z krwią krew… wypełnia zagłębienia między kamieniami. czarno biało szaro sino i krew szkarłatem ożywia posępny widok… i błyskawice nad wieżami. a wieże się wznoszą… wysoko… ku czarnemu niebu ku skłębionym chmurom…
- Keisandrze Dest! – odezwał się jakiś głos.
Keis nagle przebudził się z koszmarnego snu. Wbił wzrok w ciemność próbując dostrzec właściciela głosu.
Było zimno. Przenikliwie zimno i wilgotno.
- Ktoś tu jest?
Cisza.
Keis westchnął i zamknął oczy. Po chwili znowu odezwał się ten sam głos. Cicho, na samej granicy słyszalności. Keis nie usłyszał.
;-;
- Szefie… – odezwał się cichy głos w ciemności.
- Czego? – warknął drugi głos z wyraźną niecierpliwością. Zielone oczy zalśniły spod zarysu czarnego kaptura Methesta.
- No… czemu my tu siedzimy?
- Niebiosa dajcie mi cierpliwość, bo nie wytrzymam!
- Ale ja na prawdę nie wiem!
- Czekamy, Bered. Czekamy.
- Na co?
- Na posłańca.
- Aha.
Na moment zapadła cisza. Słychać było tylko brzęczenie owadów, pohukiwanie sów i inne odgłosy nocy.
- Szefie.
- Co znowu?
- A co to za posłaniec?
- Normalny. Posłańca nie widziałeś?
- A dlaczego na niego czekamy?
- A dlaczego ja muszę pracować z idiotami?!
- Czemu szefie? – nalegał Bered.
- Bo mamy odebrać od niego wiadomość – syknął Methesto.
- Co to za wiadomość?
- Gdybym znał jej treść to byśmy nie czekali.
I znów siedzieli w milczeniu. Ale nie długo.
- Szefieee…
- Zamknij się, Bered.
- Ale szefie…
- Zamilknij natychmiast! Chyba że chcesz skończyć pokrojony na kawałki które idealnie zmieszczą się w gardle sępa.
- Tak jest.
- Miałeś milczeć.
- Od tej pory milczę jak grób.
- I bardzo dobrze.
;-;
- Hej! Nie śpij, Erez. Trzymaj mnie, bo spadnę.
Erez mruknął coś niewyraźnie i objął Alshey w talii.
- Mocniej. Nie jestem z porcelany.
- Myślałem że ze szkła.
- Co ty nie powiesz – dziewczyna skrzywiła się lekko. – Może kupicie mi konia?
- Nie ma takiej potrzeby. Niedługo będziemy na miejscu.
- Sprecyzuj pojęcie „niedługo”.
- Godzina?
- To było pytanie czy stwierdzenie?
- Około godziny.
- Sprecyzuj pojęcie „około”.
- Psiakrew!
- Dziękuję – rzuciła Alshey bardzo jadowitym tonem. Potem zbadała wzrokiem las wokoło. Przez sekundę w jej oczach drzewa zmieniły się nieznacznie, tworząc specyficzną kolumnadę, starannie rzeźbiony krużganek. Zamrugała i kolumny rozpłynęły się, na powrót przybierając formę lasu.
- Stało się coś? – zapytał Setir spoglądając na nią spod kaptura. Jego koń parsknął.
- To tylko przewidzenie – Ale czy naprawdę tylko? Wspomnienie? Może… To dobre słowo, ale to raczej wspomnienie snu…
;-;
W środku dzikiego lasu, pośród starych drzew, wznosiła się budowla. Twierdza. Prawie miasto. Częściowo wbudowane w wysokie skały, w które obfitowała okolica.
- Witamy w domu – powiedział Setir zeskakując z konia i podchodząc do bramy. Zastukał mosiężną kołatką a w bramie otworzyło się małe okienko.
- Setir? Wróciliście?
- Myślałeś że nie wrócimy?
- Czekaj no chwilę. Seam! Pomóż mi!
Zgrzytnęły zawiasy i jedno skrzydło bramy uchyliło się na tyle by mogli wejść. Alshey przeczesała włosy palcami i wygładziła spódnicę zanim przekroczyła próg.
- I jak widzę nie jesteście sami – zauważył odźwierny. Był dobrze zbudowany i miał krótko ostrzyżone rude włosy, powoli siwiejące. Jego pomocnik zwany Seamem był tak do niego podobny że Alshey uznała że to jego syn. – Witamy w naszych skromnych progach – przywitał ja uprzejmie – Seam, nie stój tak, ukłoń się panience! – skarcił syna.
W odpowiedzi na niezdarny ukłon chłopaka Alshey uśmiechnęła się promiennie.
- Na imię mi Talen – przedstawił się odźwierny.
- A mi Alshey.
- A skąd panienka pochodzi?
Nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, Erez chwycił ją za rękę i bezceremonialnie pociągnął do najbliższych drzwi.
- Porozmawiacie później – rzucił przez ramie do Talena. – Chodź, Set.
Otworzył drzwi i wepchnął Alshey do środka, przepuścił Setira, po czym sam wszedł zamykając je za sobą.
Za drzwiami znajdowały się schody, a za nimi kolejne drzwi. Były otwarte i słychać było głosy z wnętrza pomieszczenia.
- I co? – zapytał pierwszy głos.
- I rozstąpi się ziemia – zachichotał drugi, kobiecy – a ogień strawi…
- Cicho, Reallena! – przerwał pierwszy. – No i co?
- Borto fah – trzeci głos był niski i ochrypły.
- Bardzo śmieszne! Ja pytałem poważnie. Varmir?
- Obawiam się że to twój problem, mój ludzki przyjacielu – odparł trzeci głos, za pewne należący do Varmira.
Alshey, schodząc po schodach, mogła już widzieć że po pomieszczeniu spaceruje młody blondyn nerwowo wyłamując sobie palce.
- Mój problem. Cudnie! – prychnął. – Ale ja nie wiem co jej powiedzieć. Przecież nie przyznam się że mnie przyłapali na kradzieży i musiałem uciekać z więzienia. Wściekłaby się.
- Masz absolutną rację – odpowiedział złudnie uprzejmym tonem Varmir.
Alshey będąc już na końcu schodów mogła go dostrzec. Siedział przy stole niedbale rozwalony na ławie, wysoki, szczupły i czarnowłosy elf. Kobieta, siedząca na stole, też była elfem. Miała długie popielate włosy, z pierwszymi pasmami nad czołem w kolorze rdzawo-czerwonym, a na sobie ciemną bluzkę bez rękawów. Jej ramiona zdobiły liczne bransolety. Ostatnią osobą w pomieszczeniu był bardzo niski, ale potężnie zbudowany mężczyzna z długa, sztywną brodą. Dahren czyli krasnolud.
- Jak to określił nasz drogi Balrej – elfka wskazała krasnoluda – „głowę ciach”. Miłego dnia, Raim.
- Ty szpiczastoucha jędzo! – oburzył się blondyn zakasując rękawy. – Niech no cię dorwę!
Alshey weszła do środka, a Raim rzuciła się na elfkę. Dwie sekundy później leżał a podłodze, a ona klęczała mu na plecach.
- Mówiłeś coś?- zapytała słodko. Podniosła głowę – O. Cześć – nie wydawała się zaskoczona widokiem Alshey, inni też nie.
- A wy znowu się kłócicie? – zapytał Setir.
- A czego się spodziewałeś? – odpowiedział mu Varmir, który przyglądał się całemu zajściu z kpiącym, pełnym politowania uśmiechem. – Że będą się wymieniać uprzejmościami? Oj, Setir, nieżyciowy jesteś, wiesz? A skoro już o tym mowa…
- Cichaj, zarozumiały elfie! – rzekł Dahren. – Macie?
- A czego się spodziewałeś? – odparł Erez naśladując ton Varmira. – Że nam się nie uda? Ubliżyłeś nam w ten sposób, Balrej. Tak zwątpić w nasze umiejętności!
- Cichaj, zarozumiały człowieku! – huknął Balrej. – Idziemy do pani Katherin.
Alshey spojrzała na niego pytająco.
- Do naszej królowej – wyjaśnił szeptem Setir.
C.D.N.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos
Administrator
Dołączył: 03 Sty 2006
Posty: 1228
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z kraju dalekiego od Narnii
|
Wysłany: Wto 11:47, 11 Kwi 2006 Temat postu: |
|
|
Mmmmmm... Druga część lepsza od pierwszej...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Neini
Pasowany na Rycerza
Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 748
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: En'shine
|
Wysłany: Wto 20:37, 06 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Naprawdę bardzo ciekawie, ale w pewnym momencie strasznie się pogubiłam w imionach i nie umiałam potem na nowo odnaleźć rytmu. Ale jak mówię interesujące. I czekamy na częśc trzecią!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vanya
Zagubiona Dusza
Dołączył: 30 Wrz 2006
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Sob 10:01, 30 Wrz 2006 Temat postu: |
|
|
no właśnie, jak tam część trzecia??
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aslana
Mieszkaniec Zachodniej Puszczy
Dołączył: 08 Kwi 2007
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z krainy Aslana
|
Wysłany: Pią 21:10, 25 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Atra, dopiero dzisiaj przeczytałam wszystkie twoje dzieła i bardzo, bardzo, bardzo, ale to bardzo, naprawdę bardzo żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej. To podoba mi się najbardziej! I co godzinę wchodzę na forum, żeby zobaczyć, czy jest już część trzecia. Kiedy będzie???
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|